Na wieży kościoła św. Augustyna przy Nowolipkach w Warszawie aż roi się od podpisów wydrapanych na klinkierowej cegle. Najstarsze pochodzą z roku 1896, kiedy to ukończono budowę świątyni, a dzwonnica stała się punktem widokowym, na który wpuszczano mieszkańców Warszawy. Dziś mało kto tu wchodzi. Za to podpisy, które przed stu dwudziestu laty były przejawem wandalizmu – dziś są ciekawą pamiątką historyczną. Nie zostały one zatarte w trakcie prowadzonej od kilku lat renowacji elewacji kościoła.
Na wieżę wdrapaliśmy się podczas wycieczki zorganizowanej przez Dom Spotkań z Historią do spółki m.in. z Gazetą Stołeczną. Napisy umieszczone przez wandali przykuły uwagę zwiedzających na równi z panoramą stołecznego city. Oczywiście najciekawsze są te z końca XIX wieku. Jest ich kilka: F. Piwoński 1896, Józef Trzciński 1896, Staill 1897, Jan czy L. Woroszyłło. Ten ostatni jest niedatowany, ale został tak starannie wyryty, że nie mam wątpliwości, iż pochodzi z końca XIX wieku. Są napisy z 1913 r. (Jan Czakałło) i z lat 20. XX w.
Potem pojawia się nieco podpisów z końca lat 40. – jednak dopiero po roku 1945 r. Te daty sporo mówią o historii świątyni.
Jej budowę rozpoczęto w 1890 r. w sercu dzielnicy północnej, zamieszkanej w przeważającej mierze przez Żydów. Projekt był dziełem Edwarda Cichockiego i Józefa Hussa, którzy nadali budowli formy romańskie, a wieży wysokość 70 metrów.
W czasie okupacji kościół znalazł się w granicach getta. Przetrwał jego zagładę. Niemcy urządzili w nim magazyn mebli rabowanych z getta. Potem stajnie. W czasie powstania na wieży znajdowało się niemieckie stanowisko karabinu maszynowego. Zniszczyli je powstańcy z batalionu „Zośka” salwą ze zdobycznego czołgu „pantera”. Powstańcy strzelali pociskiem przeciwpancernym, bo tylko takie znajdowały się w zdobycznym czołgu. Dzięki temu pocisk nie zniszczył wieży. Przebił mur i spowodował masakrę Niemców wewnątrz. Do dziś na ścianach w środku wieży widać ślady odłamków, choć niedawno w trakcie remontu zatarto łatę w ceglanej elewacji wieży.
Już po upadku Powstania Niemcy spalili dach kościoła. Zniszczony też był iglicowy dach wieży i pinakla – sygnaturki w zakończeniu prawej nawy bocznej. Ich odbudowa zakończyła się w roku 1947. Jednak już w 1945 r. zaczęto ponownie wpuszczać ludzi na wieżę.
Niejaka C. Pawłowska włożyła sporo wysiłku w stworzenie ceglanego autografu. Wieża musiała stać się popularna, bo górowała nad pustynią getta – dosłownie startego przez Niemców z powierzchni ziemi. Była jak samotna latarnia morska. Chętnie z niej fotografowano rumowisko ciągnące się na północ aż po Stawki, a na wschód po Bonifraterską. Dziś cały ten teren zajmuje osiedle Muranów.
Kilkanaście lat później, w październiku 1959 r. wieża stała się sławna na całą Polskę. A to za sprawą Matki Boskiej, która miała się na niej ukazywać wiernym. Władze ten cud potraktowały bardzo nerwowo, zamalowując farbą iglice wieży. Deszcze zmywały kiepskie farby i cud się powtarzał. Dopiero za kolejnym malowaniem widmo Matki Boskiej zniknęło. Wydaje się, że w tym czasie nikogo już na wieżę nie wpuszczano.
Podpisy wandali, które dziś stały się pamiątką historyczną, nie są czymś wyjątkowym. We Wrocławiu w jednym z kościołów natknąłem się na taki napis głęboko wyryty w marmurowym nagrobku już w XVIII wieku.
Największe wrażenie wywarły jednak na mnie napisy umieszczone na krepidomie (najniższej części świątyni) i kolumnach świątyni Posejdona w Sunion. Ruiny tej świątyni wznoszą się na szczycie wzgórza na przylądku Sunion. U stóp urwiska rozbijają się nieprawdopodobnie błękitne wody Morza Egejskiego, a parująca woda sprawia, że we mgle znikają góry na pobliskich wyspach.
I to w tej bajkowej scenerii do ruin świątyni Posejdona z 444 r. p.n.e. dotarł w 1810 r. lord George Gordon Byron. Największy poeta angielskiego romantyzmu, później wielki orędownik walki o wyzwolenie Grecji spod panowania ttureckiego wędrował po ojczyźnie Homera od roku 1809. W Sunion wyrył swoje nazwisko na jednej z kolumn z białego marmuru. Zapoczątkował tym samym zdecydowanie barbarzyński zwyczaj rycia po zabytkach. Jego podpis widnieje tam do dziś, ale go nie widziałem, bo świątynia była wówczas ogrodzona.
Za to krepidoma jest dosłownie upstrzona napisami z lata 80. i 90. XIX wieku – czyli mniej więcej z tego samego czasu, gdy ryto na ceglanych ścianach nowiutkiej wieży kościoła św. Augustyna w Warszawie.
W ślady Byrona poszedł np. Stefan Żeromski, który jako młodzieniec podpisał się w kapliczce w św. Katarzynie. Te same lata z przełomu XIX i XX w., pismo kaligraficzne odnajduję właśnie na wielu zabytkach w Małopolsce. Ich ściany są z piaskowca, miękkiego, zwietrzałego przez stulecia i przez to łatwego do obróbki nożem, rylcem czy scyzorykiem. Tak jest na przykład na ścianach kaplicy św. Anny wzniesionej w 1600 r. na górze ponad Pińczowem (wg projektu Santi Gucciego).
Podobnie w Jędrzejowie. Falujące, późnobarokowe elewacje kościoła cystersów „zdobi” nieprawdopodobna liczba podpisów. Daty: lata 80. XIX w. rok 1900, 1909, 1911 i inne. I znów, jak w Sunion czy Pińczowie, natrafiamy na przykłady pisma kaligraficznego. Jeden z napisów wykonany jest nawet gotykiem.
Zupełnie inny charakter miały podpisy pozostawione przez wandali na ścianach wewnątrz wieży dawnego kościoła Kamedułów w Rytwianach pod Staszowem. Większość z nich pochodzi z lat międzywojennych. Nie ryto ich, lecz wykonano w wielu przypadkach ołówkiem kopiowym. Czy istnieją do dziś? Nie potrafię powiedzieć, oglądałem je przed trzydziestu laty.