Bachus autorstwa Józefy Wnukowej na fasadzie kamienicy przy ulicy Długiej 11/12 w Gdańsku przywodzi na myśl bardziej kolegę malarki i miłośnika win importowanych niż antycznego bożka.
To dzięki takim indywidualnościom, jak Józefa Wnukowa i Jacek Żuławski (współtwórczyni szkoły sopockiej) odbudowane kamienice przy Długiej i na Długim Targu mają efektowne dekoracja malarskie: sgraffita, freski, polichromie. Malarka obdarzona była temperamentem. Gdy na dwóch kamienicach nie udała się jej kolorystyka fasad, po zdjęciu rusztowań, ukradkiem, bez zgody władz zniszczyła je motyką. Narzędzie zbrodni utopiła w Motławie.
Krótko przypominam, jak doszło do odbudowy Głównego Miasta.
Wiosną 1945 r. zabytkowy Gdańsk leżał w gruzach. „Gdańsk po raz pierwszy zobaczyłem przez na oścież otwarte drzwi pociągu, gdy zatrzymał się mniej więcej przed Dworcem Głównym, w takim miejscu, gdzie były widoczne straszliwe ruiny tego miasta. To był szok. Wiedziałem, że Gdańsk jest zniszczony, ale nie, że aż w takim stopniu” – wspominał Wiesław Gruszkowski, przed wojną mieszkaniec Lwowa, który do Gdańska przybył w czerwcu 1945 r. (wg Danzig-Gdańsk 1945, wspomnienia 50 lat później, Marpess, Gdańsk 1997).
Jeszcze trwa wojna, gdy 1 maja 1945 r. powołano Gdańską Dyrekcję Odbudowy. Zaczęło się od zabezpieczenia murów najważniejszych, zabytkowych budowli, choć w tych samych dniach szabrownicy podpalali opuszczone domy. Tak było na przykład w przypadku efektownej, eklektycznej kamienicy na Podwalu Grodzkim tuż koło kościoła św. Elżbiety. Płonął też dach samego kościoła.
Gdańska Dyrekcja Odbudowy w pierwszej kolejności zabezpiecza zachowany kościół św. Mikołaja. Jeszcze przed końcem roku powstał szkic odbudowy Śródmieścia Gdańska. Zakładał odtworzenie zabytkowego centrum. Szkic ten stworzyli prof. Władysław Czerny i Walerian Spisacki.
Czerny, który pełnił też funkcję wiceprezydenta miasta, „miał swoją wizję odbudowy Gdańska i był w dodatku miłośnikiem zabytków. Jego koncepcja odbudowy Śródmieścia była może aż zanadto historyzująca. Główne Miasto zostało mniej więcej tak zaplanowane, jak to w późniejszych planach realizowaliśmy. Ale według niego kontynuacja tego zabytkowego charakteru Gdańska dotyczyła również Starego Miasta i Starego Przedmieścia. To była utopia, ale wszystko ładnie było narysowane, w czym mu pomagaliśmy” – wspominał architekt Wiesław Gruszkowski (wg Danzig-Gdańska 1945…).
W kolejnym 1946 r. tysiące ludzi odgruzowywało Śródmieście. Zaczęły się też wówczas pierwsze prace przy odbudowie zabytków. W kościele Mariackim zapaleńcy poszukiwali i wyciągali z gruzu ocalałe fragmenty kamieniarki.
„Zaczyna się dyskusja na temat przyszłego kształtu Gdańska, między innymi padają propozycje: zniwelowania Głównego Miasta, zachowania go w formie trwałej ruiny, przeniesienia centrum miasta na tereny stoczni i wyspę Holm. Wojewódzki konserwator zabytków na podstawie przedwojennej ustawy o ochronie dóbr kultury, która nie utraciła mocy, uznaje Główne Miasto w całości za zabytek, co zobowiązuje inwestorów tak państwowych, jak prywatnych do uzgadniania z urzędem konserwatora zabytków wszystkich przedsięwzięć budowlanych na terenie głównomiejskim” – pisała Izabella Trojanowska w książce „Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta” (t. I, Marpess, Gdańsk 1997).
Wielkim zwolennikiem odbudowy zabytkowego centrum Gdańska był Jan Zachwatowicz, który od wiosny 1945 r. pełnił funkcję generalnego konserwatora zabytków i toczył walkę o odbudowę zabytkowych dzielnic Warszawy. We wrześniu 1947 r. po konferencji konserwatorskiej, jaka miała miejsce w ratuszu Starego Miasta, konserwatorzy uchwalili rezolucję domagająca się objęcia ruin Głównego Miasta ścisłą ochroną konserwatorską.
19 lutego 1948 r. Zachwatowicz przyjechał do Gdańska i oświadczył konserwatorom, że rekonstrukcja głównego miasta jest przesądzona. Jeszcze w tym samym roku powstał tzw. plan Zachwatowicza, zagospodarowania przestrzennego Głównego Miasta oraz innych zabytkowych dzielnic miasta. Tworzyła go komisja, której przewodniczył przyjaciel Jana Zachwatowicza – Piotr Biegański.
Rok później podjęto budowę pierwszego kwartału – bloku pomiędzy Długą, Garbarami, Ogarną i Pocztową. Odbudowa Głównego Gdańska przyśpieszyła w 1950 r., by zahamować na skutek działań przeciwników odbudowy w pierwszej połowie 1952 r. Wkrótce jednak sytuacja ponownie się odmieniła. 31 października 1952 r. władze państwowe w Warszawie podjęły decyzję o odbudowie ciągu ulic Długiej i Długiego Targu. Do jakiegoś stopnia miało to związek z nadchodzącą w 1954 r. X rocznicą powstania PRL-u. Konserwatorom, takim jak Jan Zachwatowicz, udało się zainteresować samego Bieruta rekonstrukcją zabytkowych miast. I tak w latach 1953-54 miała być gotowa odbudowa warszawskiej starówki.
W X rocznicę powstania PRL-u planowano też zakończenie renowacji starówki lubelskiej. W Gdańsku prace ruszyły na nowo i Droga Królewska zamieniła się w wielki plac budowy. Budowano w podobny sposób, jak na warszawskim Starym i Nowym Mieście, a za zrekonstruowanymi fasadami, tak jak w Warszawie, miało znaleźć się współczesne osiedle mieszkaniowe.
Zanim w 1954 r. elewacje kamienic ozdobiły sgraffita i polichromie, Józefa Wnukowa i Jacek Żuławski musieli stoczyć bój z Ministerstwem Miast i Osiedli w Warszawie. Odbudowywane kamienice wzdłuż Długiej i Długiego Targu pokrywano zwykłymi tynkami, a portale wykonywane były ze sztucznego kamienia. Czasu było mało, bo prace posuwały się do przodu. Artyści o piątej rano wsiadali do pociągu, by o dwunastej zostać przyjętymi w Warszawie przez wiceministra Aleksandra Wolskiego. Celem było przekonanie go o konieczności zapewnienia najwyższej jakości prac wykończeniowych. Rzeźby, portale, obramienia okien miały być z kamienia, a ściany domów z kolorowych tynków i z dekoracjami malarskimi.
Przed ich wyjazdem ludzie zaangażowani w odbudowę Głównego Miasta ustalili, że obok głównego projektanta Lecha Kadłubowskiego, głównym projektantem dekoracji rzeźbiarskiej miał zostać Stanisław Horno Popławski, zaś wystroju malarskiego właśnie Jacek Żuławski.
W ministerstwie nie spotkali się z życzliwym przyjęciem. Minister był zajęty. Sekretarka kazał im przyjść po 18, czyli po zakończeniu urzędowania. O 18 nie zostali przyjęci. Czekali godzinami. Do północy. Niemal wdarli się wtedy do gabinetu wiceministra. Za biurkiem „siedział bardzo zmęczony, młody człowiek o czarnych oczach i czarnych wąsach” – wspominała Wnukowa. Jak uważa, gdyby nie późna pora i zmęczenie ministra, który ogólnie był przeciw – nie osiągnęliby sukcesu. Ale zmęczony wiceminister po stękaniu z dezaprobatą ostatecznie zgodził się na wykonanie projektu całości polichromii w skali 1:50 i przedstawienie go do zatwierdzenia generalnemu konserwatorowi. Teraz była to formalność, bo jak już wspomniałem, generalnym konserwatorem był Jan Zachwatowicz.
Wkrótce przystąpiono do tworzenia wystroju rzeźbiarskiego i malarskiego Długiej i Długiego Targu. Jak wspominała Józefa Wnukowa, organizowaniem malarskiej pracowni projektowej zajął się Żuławski. Do współpracy zgłosili się zarówno starzy, jak i młodzi absolwenci Wydziału Malarstwa, sopockiej Państwowej Szkoły Sztuk Plastycznych (Józefa Wnukowa była jej współorganizatorką).
Pracownia powstała w stołówce „Riwiera” przy ul. Powstańców Warszawy w Sopocie. Projekt podzielono na trzy odcinki. Kierownictwo nad każdym objął kto inny. Nad całością, obok wojewódzkiego konserwatora zabytków, czuwał prof. inż. Marian Osiński.
„Każdy odcinek, jak również poszczególne elewacje były dyskutowane i zmieniane, aż wreszcie ostateczny projekt wykonany na dużych kolorowych planszach ze starannie narysowanymi detalami architektonicznymi i rzeźbiarskimi został zawieziony do Warszawy, gdzie go przyjęto niemal bez dalszych zmian”.
Prace ruszyły i stało się to wcześniej niż miało to miejsce przy odbudowywanej Starówce w Warszawie. W ten sposób przedstawiciele szkoły sopockiej torowali drogę do tworzenia dekoracji malarskich dla wszystkich odbudowywanych zespołów staromiejskich w Polsce.
„Istotną cechą działalności tej grupy jest rozległość i różnorodność zainteresowań” – oceniał na gorąco Aleksander Wojciechowski, pisząc o nowych polichromiach w Gdańsku (O sztuce użytkowej i użytecznej, Warszawa 1955).
Pierwsze kompozycje z 1953 r., powstałe bliżej Bramy Złotej, cechowała wstrzemięźliwość kolorystyczna, stosowanie ornamentyki historycznej, zróżnicowanych faktur. „Rok 1954 przynosi nowe i całkiem nieoczekiwane rozwiązanie. Żuławski przechodzi do kompozycji przestrzennych, działa jednocześnie kolorem, rysunkiem, anegdotą. Jakaż awantura dzieje się na elewacji, na której ciągnie się korowód śmiało rysowanych komediantów o żartobliwych pozach i gestach (Długa 72, przyp. jsm). Ileż tam życia i humoru” – pisał Wojciechowski.
Oceniając powstałe wówczas dekoracje malarskie uzupełnione dodatkowo kilkoma mozaikami, trzeba podkreślić, że mają one z reguły charakter autonomiczny w stosunku do architektury kamienic. Są też programowo ahistoryczne. Choć odwołują się do tematów historycznych, ubierają w szaty renesansu czy baroku, są bez reszty dziełami sztuki współczesnej.
Dekoracji o podobnej formie ani technikach wykonania w dawnym Gdańsku nie było. W niczym nie umniejsza to jednak ich wartości i wyjątkowości. Zaangażowany w odbudowę Gdańska architekt Stanisław Michel opowiadał mi, że nie chodziło o dosłowne odtwarzanie, lecz stworzenie współczesnym językiem wrażenia artystycznego bogactwa dawnego miasta.
Powróćmy jednak do Józefy Wnukowej. Nie była zadowolona z elewacji dwóch pierwszych domów, jakie wykonała przy Długiej 10/11 oraz 21. Elewacje schły zbyt wolno. W połowie lipca tynki przestały zmieniać kolory i malarka była przerażona. Zamknęła się w pracowni i ciągu tygodnia dla obu kamienic wykonała całkiem nowe projekty. Jednak nadszedł 22 lipca 1953 r. i zdemontowano rusztowania.
„To co zobaczyłam było jeszcze gorsze niż myślałam. Obie kamienice były jaskrawe: żółta i zielona nie miały nic wspólnego z całością utrzymaną w żółto-różowym tonie” – wspominała.
Na najbliższej Radzie Technicznej przedstawiła nowy projekt i prosiła o pozwolenie na ponowne ustawienie rusztowań i zmianę elewacji. Rada projekty przyjęła, ale powiedziano jej, że konieczna jest zgoda ministra. Ruszyła ponownie do Warszawy, do tego samego wiceministra Aleksandra Wolskiego. Nie wyraził zgody. Zrugał ją, że artyści tylko umieją gadać i wyciągać pieniądze.
Załamana, kupiła dwie bułki z czarnym salcesonem i w Łazienkach przeleżała na trawie do południa. Potem poszła na Czerniaków moczyć nogi w Wiśle. „Rozmyślałam nad sytuacją. Musiałam się zdecydować Przecież już raz w tym miejscu podjęłam trudną decyzję – 25 września 1944 r. Ale to była wojna, powstanie i wszystkie najgorsze akcje, jeżeli prowadziły do szlachetnego celu, były dozwolone. Jak teraz, w odbudowywanej Polsce robić takie rzeczy? Bo już wiedziałam, że po to, aby coś zmienić, muszę zniszczyć to, co zrobiłam źle” – pisała.
Plan był szalony, Józefa Wnukowa wybrała się na Pragę, na bazar i tam kupiła motykę do kopania kartofli. Stolarzowi kazała oprawić ją na długim, 2,5-metrowym drążku. Zapakowała ją do worka, wsiadła w pociąg do Gdańska, przesypiając w nim noc na półce między koszykami. Nad Motławą była o świcie. Prosto z dworca ruszyła na ulicę Długą. W domu o żółtej elewacji zapukała do mieszkania na trzecim piętrze. Mieszkańcy dobrze ją znali z prac na rusztowaniu. Usiadła w oknie i motyką zaczęła zbijać tynk. To samo zrobiła w drugim domu. Elewacje wyglądały żałośnie. Chyłkiem przemykając Ogarną, dotarła do Motławy i tam utopiła motykę. Następnie siedząc w barze mlecznym nad kubkiem mleka i jajecznicą napisała list do ministra, w którym oświadczyła, że może ją pociągnąć do odpowiedzialności.
Żadne szykany z tego powodu jednak jej nie spotkały. Na kolejnej Radzie Technicznej wzbudziła sensację. Ponownie ustawiono rusztowania i pozwolono jej zmienić elewacje. Gotowe były do końca 1953 r. „Jedynie konserwator miejski zabytków stwierdził: – Uwierzyłem, że nie ma rzeczy niemożliwych, ale czym pani to zrobiła? – Motyką, panie inżynierze. Śmiali się wszyscy, a najbardziej Lucjan Motyka, który dowiedział się o całej historii, jeszcze zanim został ministrem kultury i sztuki”. – wspominała.