Reprezentacyjna Gran Vía! Tłumy na chodnikach, domy towarowe i ogromne sklepy hiszpańskich sieci, takich jak Zara, czy Stradivarius należące do tego samego holdingu odzieżowego Inditex. Do tego liczne hotele z tarasami na dachach niebotycznych kamienic, sklepy, kina i teatry rewiowe świecące telebimami i ogromnymi ekranami LED.
Tylko neonów już brak. Przetrwał jednak największy, najbardziej charakterystyczny neon „Schweppes”. Przyklejony jest do dynamicznie zaokrąglonej wieży Edificio Carrión, czyli ikony madryckiego streamline.
Gran Vía jest niczym hiszpański Broadway i przedwojenna, warszawska Marszałkowska zarazem, tyle tylko że bardziej od Marszałkowskiej monumentalna, o kamienicach dwukrotnie wyższych, dwukrotnie bardziej dekoracyjnych, o przyziemiach okładanych kamieniem i często stalowych konstrukcjach.
Ulica wytyczona w starej, gęstej tkance miejskiej zachowała architektoniczny czar belle époque i to w wersji zdecydowanie wysokościowej. Chyba nie ma w Europie drugiej wielkomiejskiej ulicy o równie wysokiej i jednocześnie historyzującej zabudowie z pierwszej połowy XX w. Dość wąska, odrobinę pnąca się pod górkę i opadająca. Przełamana w połowie długości, z efektownymi dominantami w perspektywie, ociekająca neobarokiem, skłaniająca do zadzierania wysooooooooko głowy, by wypatrzeć kopuły i czające się na nich postaci ze skrzydłami i bez nich, wabiąca wielkimi witrynami sklepów.
Na Gran Vía historyzm w postaci zmodernizowanego baroku, klasycyzmu czy manieryzmu odwołującego się do sztuki hiszpańskiej i rzadziej francuskiej trwał w najlepsze do lat 30. XX wieku. W zmonumentalizowanej formie odrodził się on jeszcze po zakończeniu wojny domowej, by z powodzeniem dominować w latach 40. oraz pierwszej połowie lat 50. XX w.
Patrząc na arterię z lotu ptaka, można odnieść wrażenie, że urbaniści wytyczyli ją dwoma uderzeniami siekiery w plan miasta. Stąd załamuje się w połowie długości i biegnie, tnąc bezceremonialnie dawną siatkę ulic. Pomysł na wytycznie Gran Vía był echem radykalnych posunięć urbanistycznych, jakich od lat 50. XIX w. dokonywał w Paryżu Georges-Eugène Haussmann. Pierwsze plany wyburzeń i przekształceń w centrum Madrytu miały miejsce już w drugiej połowie XIX wieku, jednak na zatwierdzenie projektu przebicia czekano aż do 1904 r. Prace na dobre ruszyły w roku w 1910 r., zaś na całej długości ulica została przeprowadzona dopiero w 1929 r. Wzdłuż niej w kolejnych dekadach powstawały ogromne, niezwykle efektowne budynki utrzymane w zmodernizowanych formach historycznych, zazwyczaj odwołujących się do baroku, rzadziej, klasycyzmu i renesansu. Nie brak tu też form bardziej współczesnych, jak art deco, ekspresjonizm, czy funkcjonalizm. Największy ruch budowlany trwał tu w latach 20. XX w. Wówczas cała ulica sprawiała wrażenie jednego wielkiego placu budowy.
Fot. 09
O skali wyburzeń gęstej, historycznej zabudowy pod nową ulicę niech świadczy konieczność rozbiórki aż pięciu domów pod budowę jednego tylko Edificio Metrópolis. Jego budowa niejako inaugurowała wytyczenie nowej arterii. Jest to efektowna, kamienica biurowa wzniesiona na zlecenie towarzystwa ubezpieczeniowego La Unión y el Fénix. Otwarto ją po blisko czterech latach budowy w 1911 r. (projekt Julesa i Raymonda Février). A przecież Metrópolis wspaniale rysujący się w panoramie miasta wcale nie należy do największych realizacji wzdłuż Gran Vía, która ma półtora kilomatra długości.
Gran Vía najlepiej fotografować pomiędzy siódmą a dziewiątą rano. Oczywiście pod warunkiem, że jest już widno. W Hiszpanii mocno przesuniętej na zachód, za to pozostającej sztucznie w tej samej strefie czasowej co Niemcy czy Polska, dzień wstaje później. Po siódmej miasto dopiero się budzi. Ulice są puste, jedynie służby miejskie pucują kamienne chodniki, polewając je wodą. Spod witryn sklepów niechętnie usuwają się przed nimi bezdomni koczujący tu nocą. Nieliczni przechodnie śpieszący do pracy, na schodach do metra spotykają tych, którzy dopiero wracają do domu po nocnych imprezach. Szczególnie leniwie dzień zaczyna się w weekendy.
Przy Gran Vía 58, do baru Los Entendidos przewodnicy zaciągają rankiem wycieczki zaspanych turystów na chocolate con churros. Churros to długie jak dżdżownice hiszpańskie „pączki” smażone w głębokim oleju (o przekroju gwiazdki). Macza się je w czekoladzie. Wpadają tu też wczorajsi imprezowicze. Chocolate con churros ponoć dobre jest na kaca. Je się głównie na stojąco. Przychodzi się tu też na słynne madryckie boacadillo de calamares, czyli kanapki z kalmarami. Niestety popularność Los Entendidos wśród turystów ma ponure konsekwencje. Ceny rosną, jakość spada, co znajduje odbicie w bardzo niepochlebnych komentarzach rozsiewanych w internecie w rodzaju: personel nieuprzejmy, czekolada jak pomyje, churros niesmaczne. Im dalej od Gran Vía, tym jedzenie lepsze!
A potem, gdzieś około dziesiątej, kiedy to otwierane są sklepy i zaczyna się „życie komercyjne”, nagle wybucha tłum. Samochody, autobusy, mrowie ludzi na chodnikach, tabuny turystów wychodzących z hoteli. Otwierają się sklepy. Jest elegancko i wielkomiejsko. Dla wielu mieszkańców Madrytu przechadzka po Gran Vía jest niemal obowiązkową, codzienna rutyną.
Gran Vía ze swoimi kopułami, tarasami i światłocieniowymi elewacjami najpiękniej prezentuje się w słońcu, tak jak i sam Madryt, choć w marcu 2024 r. było tu zimniej niż w Polsce i lał deszcz.
Gdy dzień się kończy i zapada zmrok, ruch na ulicy nie tylko się nie zmniejsza, lecz zdaje się gęstnieć. Chwilami trudno przecisnąć się pomiędzy ludźmi na chodniku. Przed wejściami do kin i teatrów ustawiają się ogonki. Sieciowe sklepy, takie jak wielki dom towarowy Primark, czy Zara działają do godziny 22. Ale noc, jak to noc, ma też mroczną stronę.
Gdy idę ulicą sam, bez żony, co chwila podchodzą do mnie stręczyciele z ulotkami domów publicznych. Niemal identycznymi jak te, które przed laty wkładane były za wycieraczki samochodów w Warszawie. Nie są namolni. Wykonują swoją pracę. Nie brak żebraków i bezdomnych szykujących się do snu pod daszkami i witrynami sklepów. Przed witryną Salsa Jeans u stóp Casa Matensanz przy Gran Vía 27 wieloosobowa rodzina Romów. Zaczepiam ich. Pytam, skąd są? Z Rumunii. Kobiety w zasadzie nie ruszają się z miejsca. Jedynie za dnia usuwają posłania i przenoszą na sąsiednią uliczkę. Mężczyźni wtedy znikają.
W dzienniku El País natrafiam na reportaż poświęcony bezdomnym z Gran Vía: „Jak co dnia 54-letni Ramón Luis Martínez przygotowuje się na spotkanie ze świtem pod numerem Gran Vía 25. Pracowity dzień zaczyna się w czwartkowy wieczór, kiedy mieszkańcy i turyści zalewają centrum żądni drinków i zabawy. To właśnie wtedy monety najczęściej rozbrzmiewają w pudełku, które przygotował na cele charytatywne. Żebranie to jego zawód, »tak samo wartościowy jak każdy inny« – zauważa. Przy dobrym dniu może zebrać od 20 do 30 euro. »Tutaj żebrak nie musi pracować, ale raczej zostaje na swoim miejscu przez 10, 15 godzin«. W niecałe trzydzieści minut otrzymał już pod drzwi kilka kawałków pizzy i paczkę chleba , które zostawi na później, bo dziś, jak twierdzi, zjadł już sześć hamburgerów. »Tutaj nawet mrówki jedzą hamburgery« – mówi ze swojego łóżka, obok popularnego McDonalda, głównego źródła pożywienia dla bezdomnych w tej okolicy” – czytamy.
W tym samym czasie na placyku przed McDonaldem, tuż obok secesyjnego pawilonu wejścia na stację metra kwitnie nielegalny handel. Potrzeba jest matką wynalazków. A im większe zagrożenie, tym presja na wynalazczość zdaje się być większa. Towary na sprzedaż rozkładają na tkaninie leżącej na chodniku. Do tkaniny w narożnikach przywiązane są sznurki zbiegające się w ręku handlarza. Gdy zbliża się policja wystarczy jedno pociągnięcie ręką, by uliczny stragan zamienił się w worek. Oczy mają dookoła. Policjanci nie zawsze starają się nie widzieć. Obserwowałem konfiskatę całego towaru z worka. Jakie konsekwencje ponosi wówczas handlarz wobec swego szefa, którego towar utracił? Nie zapytałem.
Nocą placyk przed McDonaldem przy Gran Vía 23 to zdecydowanie najbardziej brudne miejsce przy ulicy. Po siódmej rano będzie tu już niemal sterylnie czysto.
Powróćmy jeszcze do bezdomnych. Nie wszyscy są uchodźcami z Afryki, Bliskiego Wschodu czy Ameryki Południowej. Nie brak Hiszpanów. Daszki przed sklepami, wnęki witryn są ich sypialniami. Tylko nieliczni mają śpiwory. Kładą się na materacach lub kartonach. Nakrywają, kocami, prześcieradłami, folią i kartonowymi pudłami, które zbierają wieczorem spod sklepów. Do pudła jest dobrze włożyć głowę. Wtedy nie rażą ogromne, komercyjne reklamy na tablicach, świecące ostrym światłem LED. Przeszkadza hałas. „Praktyka czyni mistrza i w wiązkach koców, które zamieniły się w krajobraz, ludzie śpią spokojnie, nieświadomi kroków tysięcy osób. Ramón pomaga sobie tabletkami nasennymi, ale oznacza to niebezpieczeństwo: „Mogą zdjąć ci tenisówki, a ty nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy” – czytamy w El País.
Wszystko to dzieje się w cieniu budynku, który chyba najbardziej fascynuje mnie w Madrycie. Jest to Edificio Telefónica przy Gran Vía 28. Wysoki na 82 metry, był przez pewien czas nie tylko najwyższym budynkiem Hiszpanii, ale też całej Europy. Nic dziwnego, że stanowił powód do dumy dla mieszkańców Madrytu. Gdy spoglądam na wieżowiec z tarasu na dachu jednego z hoteli, odnoszę wrażenie jakby jego zwieńczenie w postaci wieży najeżonej obeliskami powstało tak jak „wieże” sypane na plaży z mokrego piasku. W tym zwieńczeniu jest przesada podobna do przesady w dekoracjach głównych ołtarzy w madryckich kościołach. Z bliska widać jednak detal, bardzo starannie opracowany i gęsty. Wielkie wskazówki przesuwają tam zegary. Obok widnieje równie ogromny kartusz z herbem.
Projektantem był Ignacio de Cárdenas. Inspiracji szukał w Ameryce na Manhattanie. Konstrukcja jest rzecz jasna stalowa, nitowana, jak w ówczesnych amerykańskich wieżowcach. Realizacja odpowiadała parametrom narzuconym przez amerykańską firmę International Telephone and Telegraph (ITT). Jednak wystrój zewnętrzny budynku jest wyraźnie hiszpański, naznaczony ręką Cárdenasa. Uwidacznia się on właśnie w neobarokowym, „madryckim” detalu, nawiązującym do stylu Jose Benito de Churriguera, architekta i rzeźbiarza z przełomu XVII i XVIII w., urodzonego w Madrycie i pracującego zarówno w Madrycie, jak i Salamance.
Wieżowiec zrealizowany został przed Wielkim Kryzysem w latach 1926–1929. Pomieścił centralę telefoniczną, a w jego wnętrzu pracowało ponad tysiąc pracowników. (Ciekawe, że centralą telefoniczną był też starszy o dwadzieścia lat warszawski drapacz chmur Cedegren ukończony w 1910 r.). Zanim jeszcze oficjalnie otwarto budynek w 1930 r., ówczesny król Hiszpanii Alfons XIII przeprowadził z niego rozmowę telefoniczną z ówczesnym prezydentem USA, republikaninem Calvinem Coolidge’em.
Niemal w tym samym czasie co Edificio Telefónica, przy Gran Vía 46 rosła surowa w swoim wyrazie wieża Palacio de la Prensa (Pałacu Prasy), zaprojektowana już w 1924 r. przez Pedro Marguzę Otaño. Także w architekturze zewnętrznej tej budowli wyraźnie widać odniesienia do historii. W elewacjach pobrzmiewają zarówno echa manieryzmu, jak i wczesnego baroku. W pamięć zapadają ogromne obeliski przyklejone do ściany.
Jak przystało na wysokościowiec, był to budynek wielofunkcyjny, mieszczący obok mieszkań do wynajęcia z fantastycznymi widokami z okien, także biura, sklepy oraz dużą salę kinową. Całość rozbita została na trzy części. Narożną, 16-kondygnacyjną wieżę wysoką na 58 metrów, usytuowaną od strony Placu Callao, niższą część od strony Gran Vía z mieszkaniami, biurami i sklepami oraz ciągnącą się w tyłu najniższą część mieszczącą kino. Wieża w odróżnieniu od stalowej konstrukcji Edificio Telefónica ma szkielet żelbetowy wypełniony cegłą i o elewacjach wykończonych licówką. Reprezentacyjny charakter uzyskały wnętrza czwartej kondygnacji naziemnej. Uroczyste otwarcie wieżowca miało miejsce dopiero 7 kwietnia 1930 r., choć już w styczniu otwarto salę kinową. Pokazano wówczas amerykański film fabularny „The Way of All Felsh” (w reżyserii Victora Flaminga), dziś uważany za zaginiony.
Nowoczesność na Gran Vía wkroczyła wraz z kolejnym wysokościowcem, wzniesionym niemal naprzeciwko Palacio de la Prensa w widłach załamanej w tym miejscu Gran Vía i Jacometrezo tuż przy Plaza del Callao. Jest to zjawiskowy, wspominany na początku wieżowiec Edificio Carrión przy Gran Vía 41, powstały w latach 1931–1933 według projektu Luis Martíneza-Feduchi i Vicente Eced y Eced. Na blogu będę jeszcze o nim pisał.
Budynek uchodzi za przykład madryckiego ekspresjonizmu i stylu okrętowego. Hiszpańscy historycy sztuki inspiracji w jego dynamicznych formach z zaokrąglonym narożnikiem doszukują się w dziełach niemieckiego architekta Ericha Mendelsohna autora m.in. domu towarowego Petersdorff we Wrocławiu, czy Schockena w Stuttgarcie. I to był budynek wielofunkcyjny, mieszczący pierwotnie biura, duże i istniejące do dziś kino Capitol (pierwotnie z widownią na 2 tys. widzów, dziś to kilkusalowy minipleks), kawiarnie i sklepy. Największe wrażenie wywiera 14-piętrowa, narożna wieża. Elewacje obłożne są kamieniem, a przedsionek przed kinem wyłożony został kolorowymi marmurami. Sam hall kina zachował wiele elementów pierwotnego wystroju w duchu art deco.
Pomysłodawcą budowy był markiz Melín Enrique Carrión y Vecín, który zlecił zamknięty konkurs architektoniczny na sporządzenie projektu architektonicznego. Ogromny budynek, odgrywający istotną rolę w przestrzeni ulicy, wyróżniał się nie tylko nowatorską jak na Madryt formą architektoniczną, ale też nowoczesnymi technologiami i wyposażeniem. Był m.in. pierwszym w Madrycie budynkiem z klimatyzacją. We wnętrzach zastosowano materiały ognioodporne, zaś w konstrukcji ramy Vierendeela.
O ile spacerując Gran Vía, na pewno zwrócimy uwagę na trzy wspomniane wieżowce, to z pewnością nie zwrócimy uwagi na bardzo długi budynek mieszkalno-handlowy przy Gran Vía 53/55/57/59. Jego kolejne sekcje znaczą odkute w kamieniu, barokizujące portale wejść do hallów klatek schodowych. Architekci starali się uniknąć monotonii elewacji i podobnie jak autorzy kamienic z początku XX w., ożywili elewacje wykuszami, szczytami i zaokrąglonymi wieżyczkami. Jest to architektura bardzo zachowawcza, zbliżona nieco do realizacji, jakie znamy z epoki socrealizmu w krajach Europy Wschodniej.
Dodajmy, że projekty gmachu powstawały w chwili, gdy w Warszawie w 1944 r. trwało powstanie warszawskie. Autorami projektu byli Joaquín i Julián Otamendi Machimbarrena. Do budowy przystąpiono już w 1945 r. i trwała ona do 1949. W roku 1950 w budynku otwarto Hotel Emperador, zaś nieco później Teatr Lope de Vega. Specjalizował się w występach muzycznych. W 1954 roku zainstalowano w nim ekran kinowy. Teatr zamienił się wówczas w Kinoteatr Lope de Vega. Tymczasem na tyłach budynku, równolegle do niego, pomiędzy ulicami de San Bernardo a de Isabel la Católica przeprowadzono Gran Galerię o wijącej się ulicy nakrytej dachem z luksferów.
W czasie gdy przerabiano teatr Lope de Vega, w 1953 r. na końcu Gran Vía, już przy Plaza de España, ukończono budowę kolejnego drapacza chmur Edificio España. Zaprojektowali go ci sami architekci, którzy byli autorami wspomnianego wyżej budynku przy Gran Vía 53/55/57/59. Przysadzista, dość niezgrabna budowla góruje ponad Plaza de España z pomnikiem Cervantesa i miała być symbolem dekady odbudowy i budowania dobrobytu pod rządami generała Francisco Franco. Pełniła zatem funkcję ideową w niemniejszym stopniu niż wznoszone w tym samym czasie socrealistyczne budynki w Warszawie. Ma z nimi coś wspólnego i z powodzeniem mogłaby stanąć przy Marszałkowskiej, ówczesnej Alei Stalina w Berlinie Wschodnim, czy w Moskwie. Pomimo to dość organicznie wpisuje się w przestrzeń Gran Vía, nie rażąc swoją architekturą z detalem odwołującym się do form hiszpańskiego baroku. Z pewnym uogólnieniem można napisać, że jest to architektura frankistowska lat 50.
Budynek przez kilka lat był najwyższym wieżowcem Hiszpanii. Ma wysokość 117 metrów i 25 pięter. Masywna, kamienna bryła zwęża się uskokami, zaś część środkowa zaakcentowana została ogromną, wielokondygnacyjną wariacją na temat obramienia barokowego portalu. Gmach ten pokazywany był na tysiącach pocztówek, stanowiąc na nich tło dla pomnika Miquela Cervantesa wzniesionego w latach 1925–1930. W budynku ulokował się hotel, biura, sklepy oraz apartamenty mieszkalne. Na dach z tarasem widokowym ludzie wjeżdżali odrębną windą. Od 2005 r. budynek został sprzedany, przez wiele lat był remontowany i stał pusty. Remont się przeciągał, a właściciele, pośród których znalazł się też Bank Santander, zmieniali się. W końcu opuszczony budynek nabyła chińska firma Wang Jialina. Pikanterii dodaje fakt, że Chińczycy kupili wieżowiec za sumę o jedną trzecią mniejsza niż ta, za jaką tuż przed kryzysem finansowym nabył ją bank Santander. Od 2019 r. po remoncie mieści się tu m.in. hotel oraz wielokondygnacyjny, flagowy sklep ZARY.
Zaledwie kilka lat po powstaniu Edificio España, przy Plaza de España 18 wyrósł wysmukły, już w pełni modernistyczny Torre de Madrid. I to on zamyka perspektywę Gran Vía. Wysoki na 142 m (do dachu), ukończony został w 1957 r. Także projekt tego wieżowca, wykonany na zlecenie Metropolitan Real Estate Agency wykonali architekci Joaquín i Julián Otamendi Machimbarrena. Prosta architektura budynku wytyczała już kierunek nowej architektury hiszpańskiej.
W kolejnym odcinku przedstawię fotografie z kolejnymi budynkami wzdłuż ulicy.
👉 Przeczytaj też: Hiszpania, Gran Vía. Marszałkowska Madrytu, cz.2