Niemieckim jeńcom na plecach malowano farbą swastykę, Ukraińcom z jednostek straży przemysłowej Elektrowni literę U. Esesmanów i policjantów rozstrzeliwano.
Jest rok 2014. Z Edmundem Baranowskim „Jurem”, żołnierzem batalionu „Miotła” ze Zgrupowania Radosław, wiceprezesem Związku Powstańców Warszawskich stoję na Placu Krasińskich przed siedzibą biblioteki Instytutu Sztuki PAN. W 1944 r. klasycystyczny budynek znajdował się w głęboko w podwórzu, zasłonięty skrzydłem od ulicy. – W tym skrzydle trzymani byli jeńcy niemieccy. Pod koniec walk o Starówkę ginęli podczas niemieckiego ostrzału. Chowano ich tu na dziedzińcu – mówi Edmund Baranowski. Wskazuje na zieleniec przez obecną biblioteką. I dodaje: – Pamiętam pogrzeb jeńca – niemieckiego oficera. Chowano go z całym ceremoniałem wojskowym. Tyle że bez salwy honorowej – opowiada.
Kilkaset metrów dalej, pod gmachem Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych Juliusz Kulesza „Julek” (żołnierz samodzielnej grupy PWB/17/S) opowiada mi o walkach o budynek. – Do gmachu wtargnęli żołnierze w niemieckich mundurach. To nie byli jednak Niemcy, tylko kolaboranci. Byli piętro pod nami. Utknęli. Klnąc po rosyjsku zapowiadali, co nam zrobią, jak nas dorwą. Nie pozostawaliśmy im dłużni. W pewnej chwili krzyczą: Не стреляйте! Мы идем в плен! (Nie strzelajcie! Idziemy do niewoli!). To był podstęp, jak wychylił się jeden z naszych kolegów, rzucili granat. Na szczęście nikt z nas nie odniósł wtedy ran. Postanowiliśmy jednak, że do niewoli brać ich nie będziemy – wspomina.
Starszy szeregowy, kierowca niemieckiego „tygrysa” Siegfrid Beck do polskiej niewoli trafił prosto z burdelu. W godzinę „W” 1 sierpnia z kolegami zaplątał się w Al. Jerozolimskie. „Znałem pewną dziewczynę w Alejach Jerozolimskich. Chciałem się umówić na wieczór” – wspominał w książce Joe J. Heydeckera „Moja wojna”. Gdy po godzinie 17 strzelanina w Alejach stała się intensywna, jego kumpel z lazaretu – SS-man oberrottenführer Mergenhalter zadecydował: „Pójdziemy do hotelu dworcowego na Widok. Tam są ładne dziewczyny”. Tak też się stało. W domu publicznym spędzili pięć dni. Trochę się ostrzeliwali, trochę spędzali czas na orgiach. Oblężeni poddali się powstańcom piątego sierpnia. Trafili do podziemia gmachu PKO przy Świętokrzyskiej, gdzie było już wielu innych jeńców. Spędzili tam niemal całe powstanie.
W relacji Becka jest poniżenie, bicie, głód, niepewność i zagrożenie życia, ale też odruchy sympatii ze strony Polaków. Jego wspomnienie jest dramatyczne – jednak los żołnierzy niemieckich w powstańczej niewoli sprawia wrażenie wczasów w porównaniu z losem Niemców, którzy trafiali do niewoli sowieckiej. Wystarczy porównać choćby wspomnienia Jonny’ego Neuwirtha, który w 1945 r., po upadku cytadeli w Poznaniu trafił do obozu w piwnicach poznańskiego Zamku. Tam tysiące ludzi przeżywało piekło.
W relacji Becka wiele jest za to kozactwa. Byli jeńcami, narażonymi na poniżanie, nie odbierano im jednak człowieczeństwa. Z reguły najbardziej dramatyczna jest chwila oddania się do niewoli. Posłuchajmy Becka: „Wyszedłem z rękami do góry. Było nas chyba jeszcze ze sześciu. Polacy od razu ruszyli biegiem w naszą stronę. (…) Mnie od razu jeden taki obszukał. Zdjęcia. Potem znalazł moją legitymację Hitlerjugend. Swój pistolet rozłożyłem na części i wrzuciłem do komina. Książeczki żołdu spaliliśmy, ci z SS pozrywali szerony i wszystko do komina. Zadaje mi pytanie: ‘Dowódca Hitlerjugend? Od jak dawna w wojsku?’. Mówię z zimną krwią – dwa miesiące – chociaż już trzy lata temu byłem żołnierzem. A te odznaczenia czołgisty, z którymi nie wiadomo dla czego nie chciałem się rozstać, schowałem w środku, w kurtce czołgisty jest taka kieszeń. Nawet do niej nie sięgnął”.
Jak pisze, rewizja nie była dokładna. Potem postawiono ich pod ścianą i wycelowano w nich dwa karabiny maszynowe. On sam, jak zapewnia, nie bał się aż tak bardzo. Co innego jego kolega Mergenhalter z SS. Choć kozak, ze strachu był blady jak ściana. Powstańcy nie rozpoznali w nim jednak żołnierza Waffen SS. Inaczej czekałaby go śmierć. Nic się nie stało. Beck poczęstowany został papierosem. Sam jeden ze wszystkich. To duże wyróżnienie.
W kolumnie ruszyli do niewoli. Pewnie szli ulicą Zgoda i Jasną do rogu Świętokrzyskiej. Ludzie widząc jeńców z radości oklaskiwali powstańców. Strażnicy nie tylko pilnowali jeńców, ale też chronili ich przed agresją tłumu. „Jeden zamiatacz ulic zobaczył mnie w czarnym mundurze. W jednej chwili obrócił miotłę i na mnie. Od razu zająłem pozycje i myślę, chodź no. Uczciwie mówiąc przez pierwsze dni nie docierało do mnie, że jestem jeńcem. Jak tamten leciał na mnie, to oficer w trenczu trzasnął go w pysk. Potem przyszliśmy na podwórze. Przyleciał jakiś polski chłopak i chciał moją czapkę. Temu też dał w pysk” – czytamy.
– Zwykli czołgiści z Wehrmachtu mieli na patkach trupie główki. To dlatego cywile często brali ich za esesmanów – tłumaczył mi zmarły w 2014 r. Jerzy Sienkiewicz „Rudy”, który powstanie rozpoczął na Czerniakowie. Jak pisze Beck, tuż obok gmachu PKO wraz z ponad setką innych jeńców zostali tego dnia sfilmowani przez polską czołówkę filmową. Stali w trójszeregu, po musztrowemu, na baczność. „Bezczelnie się śmialiśmy do tego filmu” – wspomina.
Być może to właśnie ten moment oglądamy na jednym z fragmentów autentycznych, powstańczych kronik filmowych, które zostały podkoloryzowane, otrzymały ścieżkę dźwiękową i zmontowane w formie filmu Jana Komasy „Powstanie Warszawskie”.
Niemieccy jeńcy przez pierwsze dni zachowywali się jak frontowcy. Nie mieli poczucia, że są w niewoli. Po ponad dwóch tygodniach załamywali się. Stawali się nerwowi. Gdy obok wybuchały pociski, kryli się ze strachu. Ostatnie tygodnie niewoli to już czas apatii.
Oczywiście każdego jeńca czekało przesłuchanie. Becka pytali o jednostkę, w której służy, jej numer, miejsce dyslokacji, czołg, który prowadził. Jak pisze, dawał odpowiedzi wykrętne lub nieprawdziwe. Nie wiązało się to jednak z żadnymi szykanami.
Z przesłuchania nie wracali już zazwyczaj esesmani i policjanci. Tych bezwzględnie rozstrzeliwano. W pierwszych dniach powstania w kawiarni Esplanada na Marszałkowskiej powstańcy wzięli do niewoli dużą liczbę policjantów z policji ochronnej i żandarmerii. Po przesłuchaniu byli rozstrzeliwani. Miało to miejsce na Mazowieckiej.
Zaraz po kapitulacji Powstania ich groby ekshumowali Niemcy. – Z pierwszego na drugiego sierpnia, przed wycofaniem się z Czerniakowa, dostałem rozkaz rozstrzelania trzech jeńców. To byli policjanci z 17. pułku policji wzięci do niewoli na Czerniakowskiej. Z chłopcami z grupy szturmowej zaprowadziłem ich nad Wisłę, na rogu Mącznej i Solca, i tam ich rozstrzelaliśmy – opowiadał mi Jerzy Sienkiewicz.
Jeńcy cierpieli głód. Ale z tego samego powodu cierpieli też cywile i powstańcy. Im dłużej trwało powstanie, tym bardziej. „Mówili o nim warszawski kat. Miał amerykańskiego kolta (…) Mówi Halt! Musieliśmy się ustawić, a on sięga za koszulę, bo kurtki nie miał i daje nam paczkę papierosów, sto sztuk. (…) Pozostawił nas samych. Jak wrócił, to miał ze sobą torbę, jakieś zawiniątko. (…) wszedł na stół i rozwinął mięso. Byliśmy wszyscy już głodni. Mnie od razu odepchnęli. Tacy już byli, niektórzy. A on do mnie kiwa i mówi: ‘choć tu pancerniaku!’ i odciął mi najtłustszy kawałek” – wspominał Beck.
Na co dzień otrzymywali chleb pieczony z jęczmienia. Wody zawsze brakowało. Byli brudni i zarośnięci, a ich mundury z każdym tygodniem coraz bardziej przypominały łachy. Jeńcom golono też głowy.
Brano ich do pracy przy m.in. przy budowie barykad. Siegfrid Beck pisał, że starał się od tej pracy wykręcać. Czasami się udawało.
Gdy zaczął się ciężki ostrzał i bombardowanie Śródmieścia – kazano im odkopywać rannych, zbierać szczątki zabitych. „Masy ciała, całkiem spłaszczone, okaleczone. Wywlekaliśmy je z sieni, a inna grupa wnosiła na górę. (…) Dwa razy musiałem odnosić osobno głowę, a nic jeszcze nie miałem w żołądku. To były same młode dziewczyny, 18-20 lat. (…) Miałem dość, jak dwa razy musiałem odnieść głowę. Kazali mi się położyć obok zwłok, na papierze, w którzy zwijali te zwłoki. Leżał tam też podoficer Luftwaffe nazwiskiem Kandl. Po półgodzinie znowu nas wzięli do roboty. Tego dnia, którzy tam pracowali dostali większe racje chleba” – wspominał.
Pisze też, że powstańcy kierowali ich do rozbrajania niewypałów. Działo się to już pod koniec powstania. Beck notuje, że był w tym czasie już tak apatyczny, iż było mu obojętne, czy pocisk, który rozbraja wybuchnie.
Niewola już sama z siebie jest sytuacją poniżającą. Bywało różnie. Nierzadko wśród strażników znajdowali się psychopaci, ale i tacy, którzy zdolni byli do współczucia. Beck wspomina kopniaki, wyzwiska, czasem bicie. Od pilnujących gorsi byli jednak cywile. „Za każdym razem jak nas wyprowadzali na ulicę, obrywaliśmy. Ludzie nas bili” – wspomina.
W niewoli trzymani byli nie tylko Niemcy, ale i członkowie kolaboracyjnej RONA, w dużym stopniu wywodzący się ze słowiańskich jeńców z Armii Czerwonej. „Jedzenie dostarczali im ci sami, co nam. Dostali ubrania z lnianych worków ze swastyką na plecach. Ale byli lepiej taktowaniu niż my. Kozacy też się od nas dystansowali. Ja byłem jedynym ze 120 ludzi, który mógł do nich nawet chodzić. Tylko mnie wołali, a potem coś dostawałem, zupę w takim słoju. Kwaśna była. Mnie w każdym razie smakowała” – relacjonował Beck.
Gdy powstanie skapitulowało, jeńcy zostali zwolnieni. „Przyszedł polski lekarz i mówi: macie tu gumowe płaszcze, szykujcie się, wracacie do domu” – wspomina Beck.
Kilka dni wcześniej, w dniu kapitulacji Mokotowa, Niemcy uwalniają jeńców trzymanych przez powstańców. Role się odwracają. Tym razem do niewoli idą Polacy. Niemcy biorą odwet. „Przez tłumacza Niemcy zapewniają, że nie będziemy rozstrzelani, po czym rewidują dokładnie każdego z nas. Widzimy wychudzonych i brudnych Niemców, którzy byli u nas w niewoli. Szukają tych, którzy ich bili. Odnajdują paru i esesmani odprowadzają ich na bok. Nie zobaczyliśmy ich już więcej” – czytamy we wspomnieniu Antoniego Nocena.
Po upadku Powstania powstańcy przekazali Niemcom kilkuset jeńców. Nie brakowało wśród nich członków kolaboracyjnej RONA. SS-manów i policjantów wśród nich nie było, chyba że się maskowali.
Za użyczenie fotografii archiwalnych dziękuję Muzeum Powstania Warszawskiego.