Spacerując po wąskich uliczkach Sopotu, warto zaglądać w okna klatek schodowych. Zdobią je barwne witraże. Dominują kwiaty i rośliny o secesyjnej stylistyce.
Witraży w sopockich kamienicach wydaje się być więcej niż w innych polskich miastach. Nie są wybitne, ale nadają wnętrzom wiele czaru. Wydaje się, że w pierwszych latach XX stulecia stanowiły ważny element wyposażenia budynków, w których mieszkania bardzo często wynajmowano letnikom.
Niniejszy tekst nie jest monografią, ani próbą dokonania analizy witraży w sopockich kamienicach z przełomu XIX i XX wieku. Jest raczej luźną refleksją, skłaniająca do zadania kilku pytań.
Pierwsze z pytań, jakie przychodzi mi na myśl w trakcie zbierania coraz bardziej rozrastającej się kolekcji zdjęć z sopockimi witrażami, jest wyjątkowość skali, w jakiej wnętrza sopockich kamienic i willi ozdabiano wielobarwnymi kompozycjami ze szkła. Na razie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Czy przed 1945 r. równie dużo witraży było w innych kurortach bałtyckich na obecnym, polskim wybrzeżu w Świnoujściu i Kołobrzegu? Być może. Tyle tylko, że oba te miasta zostały zmasakrowane w ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej. Zaś po jej zakończeniu znalazły się w świecie postapokaliptycznym.
Przypomnijmy. Centrum Świnoujścia zostało zniszczone 12 marca 1945 r. w wyniku amerykańskiego nalotu. Bomby miały spaść na urządzenia portowe. Ale nad miastem były gęste chmury i zamiast na port, lotnicy zrzucili je na miasto. Z kolei o Kołobrzeg trwały zacięte walki. Udział w nich żołnierzy „lubelskiego” Wojska Polskiego był później jednym z mitów założycielskich PRL-u. Zniszczenia w mieście były ogromne. W dodatku po wojnie w obydwu miastach zaczęły się rozbiórki nie tylko zniszczonych budynków. Bezmyślnie niszczono to, co poniemieckie, a w Świnoujściu zabudowanym w XIX i XX w. poniemieckie było wszystko. Tak czy owak w obu miastach szansa na przetrwanie witraży była nikła. Tymczasem zniszczenia wojenne Sopotu były niewielkie. W mieście nie było portu, czy urządzeń wojskowych. W dodatku Sopot upatrzyli sobie inteligenci. Naukowcy, literaci, artyści. Szansa na przeżycie witraży była tu zatem znacznie większa. Gospodarka komunalna i tak przyniosła w końcu falę dewastacji. Nastąpiło to jednak później niż w wielu innych miastach Polski. W drugiej połowie lat 70. i kolejnej dekadzie. Już po przemianach ustrojowych, świeżo po powstaniu wspólnot mieszkańców w Sopocie miał miejsce proceder zwyczajnej kradzieży witraży.
Dziś sopockie witraże są remontowane, a w niektórych kamienicach pojawiły się nowe kompozycje. Nie tyle z miłości do witrażu, co prostej kalkulacji. Wartość mieszkań w zadbanych domach z witrażami, przedogródkami z kwitnącymi różami jest wyższa. Warto więc pokusić się o taką inwestycję.
Sopockie witraże cieszą oko, są piękne, ale dość sztampowe. Nie zawsze związane są ze stylistyką budynków, które zdobią. Zamawiano je jednak na wymiar do okien. Zapewne sprowadzane były z pracowni i fabryk szklarskich z różnych zakątków ówczesnego cesarstwa niemieckiego. Stąd też nie są one sygnowane. Jest to duża różnica w stosunku do młodopolskich witraży krakowskich, które z reguły są indywidualnie projektowanymi, czasem wybitnymi dziełami sztuki młodopolskiej, sygnowanymi często zarówno przez autorów, jak i wytwórcę.
Pod tym względem sopockie witraże bardziej przypominają ozdobne szyby z trawionego szkła, jakie masowo zakładano w drzwiach warszawskich kamienic z przełomu XIX i XX w. w południowym śródmieściu. Były anonimowymi wyrobami fabryk szklarskich czy zakładów rzemieślniczych. W Sopocie sygnatury odnaleźć można jedynie na witrażach z wytwórni Ferdinanda Müllera z Quedlinburga (m.in. Zakład Balneologiczny). Była to duża fabryka, w której witraże produkowane i projektowane były masowo, a wysyłano je nie tylko do wszystkich zakątków ówczesnego państwa niemieckiego, ale też do Imperium Rosyjskiego, krajów europejskich, na Daleki Wschód, czy też niemieckich kolonii w Afryce.
W sopockich kamienicach, pensjonatach czy willach miejskich witraże często ograniczają się jedynie do wąskiej bordiury wokół okna. Ale nie brak takich, jak które wypełniają całe okna. Wydaje mi się prawdopodobne, że przynajmniej w niektórych przypadkach bordiury to jedyna zachowana część większych kompozycji witrażowych, które wypełniały też środkowe pola okien. Poniżej nieco przykładów witraży z sopockich kamienic.