Katowice to dziś miasto, gdzie obok Warszawy powstaje najwięcej wysokich budynków w Polsce.


Moje pierwsze spotkanie z Katowicami w sierpniu 1980 r. trwało ledwie chwilę. I choć przypominało oglądanie wystawy sklepowej zza szyby, to pozostawiło po sobie wyrazisty powidok. Tak silny, że wciąż nie zbladł on pomimo upływu niemalże półwiecza.
Powidoki
Pośpieszny z Krakowa do Wrocławia zatrzymał się na peronie dworca w Katowicach. Widok z okna mnie zachwycił. Z peronu widać było wysokościowe akcenty panoramy miasta. Tuż obok peronu zaokrąglony niczym transatlantyk, funkcjonalistyczny budynek mieszkalny dyrekcji okręgowej PKP przy Słowackiego 41 o półkoliście zaokrąglonych narożnikach (proj. Tadeusz Michejda, 1930). Cóż z tego, że czarny od brudu niczym bryła węgla. W tamtym czasie równie brudne były niemal wszystkie kamienice z lat 30. XX w. w Krakowie, które kilka godzin wcześniej penetrowaliśmy z zachwytem.

Być może w trakcie dojazdu do dworca przez chwilę mignęły mi liczące od kilku do kilkunastu lat wysokie budynki gierkowskiego centrum w rejonie dzisiejszej Al. Korfantego (wtedy Armii Czerwonej). Wydaje mi się, że rosły już też konstrukcje dwóch bliźniaków Central Handlu Zagranicznego (dziś „Stalexport”) przy ul. Mickiewicza, ukończone w latach 1981 i 1982 (proj. Gerg Gruićić). Ale te jakoś wyblakły z mojego powidoku. Co innego widok z drugiej strony pociągu. Zapisał się głęboko w mojej pamięci. Potem przez kolejne miesiące wracał wraz z marzeniem o powrocie do Katowic. To kaskadowo chudnący ku górze przedwojenny drapacz chmur przy Żwirki i Wigury 15 (proj. Tadeusz Kozłowski). Równie czarny od brudu. Zresztą takim pozostał do dziś.
Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem ani o drapaczu chmur powstałym dla Urzędu Skarbowego, ani o wspomnianym na początku budynku mieszkalnym dla kolejarzy. Ale na ten skromny z dzisiejszej perspektywy skyline byłem już wtedy gotowy. Kilka lat wcześniej, mój ojciec zabrał samochodem na wycieczkę do Katowic poznanych przez nas wcześniej znajomych z Odessy. Gdy po podróży nowiutką, dwupasmową gierkówką dotarli w rejon Rynku, ponoć wykrzyczeli z zachwytem: „Ameryka”.
Wprawdzie nowe centrum miasta, powstałe w latach 60. i 70. XX w. bardziej przypominało wschodnioberliński Alexanderplatz czy Pragerstrasse w Dreźnie. Jednak ówczesnym odessitom nowe centrum Katowic skojarzyło się z ich wyobrażeniem o Ameryce. Cóż. Ameryka była w tamtych czasach niedosięgłym marzeniem niemal każdego człowieka radzieckiego. Swoją droga, dwie dekady później, jeszcze przed rozpadem ZSRR Odessę zamienili oni na Brighton Beach w Nowym Jorku i ich amerykański sen stał się dniem powszednim. Ale to temat na inna opowieść.

Katowice amerykanizują się
Powróćmy do Katowic. W mieście tym pięcie się w górę to sprawa poważna, datowana od lat 20. XX w., czyli od czasu, gdy w mieście tym wybuchła Polska. Katowice awansowały do stolicy polskiego Górnego Śląska i nowoczesna architektura stanowiła rodzaj oręża w rywalizacji z miastami po drugiej, niemieckiej stronie granicy.
Wspomniany drapacz chmur przy Żwirki i Wigury 15 był najwyższym budynkiem na Śląsku, a krótko też i w całej Polsce. Wywalczony do 1922 r. skrawek Górnego Śląska stał się w II Rzeczpospolitej lokomotywą postępu i nowoczesności. Dodajmy – lokomotywą napędzaną węglem i zbudowaną ze śląskiej stali. Nie przypadkiem Katowice wraz z Chorzowem nazywano najbardziej zamerykanizowanym kawałkiem nowej Polski. To był świat tak odległy od sielskich pejzaży północnego Mazowsza, malowniczych wzgórz Wileńszczyzny, czy bagien Polesia, jak Ziemia od Księżyca. W podręcznikach szkolnych dzieci oglądały pejzaże nasycone krzyżującymi się na różnych poziomach torami kolejowymi, wieżami wyciągowymi kopalń, lasem dymiących kominów, ale też nowoczesnymi miastami rozświetlonymi nocą witrynami sklepów i neonami.
„Setki pociągów, biegnących w różne strony Polski z węglem, setki świateł elektrycznych, łuny nad piecami hutniczymi jarzą się w nocy” – czytamy w jednym z podręczników gimnazjalnych do geografii Polski[2], a na łamach „Architektury i Budownictwa” pisano: „Śląsk, ta najbardziej amerykańska dzielnica Polski, wyprzedził inne dzielnice pod względem pięcia się ku górze”. Powstaje tutaj pierwszy wielopiętrowy budynek, jeden z najwyższych w Europie. Stal jest kośćcem budowli wielopiętrowej, to też nic dziwnego, że Śląsk – ojczyzna polskiej stali – pierwszy buduje szkieletowe drapacze”[3].


Pionierski mikrowieżowiec przy Wojewódzkiej
Pierwszym wysokim budynkiem w Katowicach nie był wcale „drapacz chmur”, lecz skromniejszy budynek mieszkalny przy Wojewódzkiej 23 (projekt Eustachy Chmielewski z 1929 r., realizacja 1930-1931), zbudowany dla śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Z dzisiejszej perspektywy to mikrus. Ale wtedy wydawał się otwierać nową drogę w architekturze całego regionu. Miał przy tym charakter pionierski. Był pierwszym na ówczesnych polskim Śląsku wysokim budynkiem o stalowym szkielecie konstrukcyjnym. Jest on nitowany, posadowiony na żelbetowych fundamentach. Konstrukcję wykonały Zjednoczone Huty Królewska i Laura.
„Autor projektu Eustachy Chmielewski miał niemałe trudności w projektowaniu na małej ciasnej parceli” – czytamy w artykule „Pierwsze drapacze śląskie”, zamieszczonym w 1932 r. na łamach „Architektury i Budownictwa”[4]. Całość składa się z trzech brył prostopadłościennych brył. Narożnej wieży i dwóch niższych skrzydeł. Czteropiętrowych, o nierównej długości. Narożne okna nadawały bryle lekkości, pokazując jednocześnie zalety szkieletowej konstrukcji stalowej, a wertykalizm sylwety łagodzą poziome pasy balustrad balkonowych o półkolistych zakończeniach. Ta prosta, czysto funkcjonalistyczna budowla miała pierwotnie tynki z „terrabony” w dwóch kolorach i o różnych fakturach. Częściowo groszkowane, w części gładkie, cyklinowane. Niestety, przeprowadzoną po roku 2000 termoizolację i zapaćkanie całości jednolitym tynkiem uważam za wandalizm.
W podziemiu budynku znalazła się pierwotnie wspólna pralnia dla mieszkańców, centralna kotłownia i hydrofornia. Na parterze, wyższym od kolejnych pięter, zaprojektowana została kawiarnia. Stąd widoczny na projekcie napis Cafe Jardin. Nigdy jednak nie znalazłem potwierdzenia, by kawiarnia taka istniała. Tajemnicę zdaje się wyjaśniać artykuł w AiB. Z braku innego lokalu, zaraz po wzniesieniu lokalu usadowiła się tu giełda zbożowa. A szkoda, ponieważ parter z kawiarnią musiałby wtedy wyglądać bardzo pięknie. Neon na dachu, strumienie światła z okien. Ale nie tylko. W opisie budynku z 1932 r. można przeczytać: „dach świetlny okalający budynek na wysokości pierwszego piętra, wykonany w białym szkle »Triplex«. Okna wystawowe żelazne, obłożone mosiądzem spatynowanym”. Ależ to musiało wywierać wrażenie. Czysta poezja światła, metalu i szkła.
W pionierskim mini wieżowcu na piętrach znalazły się większe mieszkania „rodzinne” i mniejsze „kawalerskie”. Zamieszkali w nim wówczas urzędnicy państwowi. Tu trzeba podkreślić, że wielkim zwolennikiem nowoczesnej architektury modernistycznej był Michał Grażyński, mianowany po zamachu majowym w 1926 roku wojewodą śląskim. Prosta, ahistoryczna architektura miała udowadniać, jak bardzo unowocześnia się przyłączona do Polski część Górnego Śląska. Modernizm miał być stylem kojarzącym się z polskością, ale i podkreślający rangę najbogatszej dzielnicy kraju. „My tu nie chcemy być tylko szarymi pracownikami chleba powszedniego, twórcami dóbr materialnych, ale mamy tę ambicję, by w ogólnopolską melodię wnieść mocny głos” – głosił Grażyński. Takim mocnym głosem były wysokościowce w budowanej w nowej dzielnicy administracyjnej Katowic.


Drapacz chmur na miarę ambicji
Minęło kilka lat i w panoramie miasta wyrósł kolejny wysokościowiec. Tym razem z prawdziwego zdarzenia. To wspominany drapacz chmur przy Żwirki i Wigury 15, dziś ikona modernistycznych Katowic. Drogę do budowy torował opisywany budynek przy ul. Wojewódzkiej. Michał Grażyński był zachwycony rezultatem. Szybko doprowadził do budowy drapacza z prawdziwego zdarzenia, z biurami i mieszkaniami dla pracowników Urzędu Skarbowego. Budynek zaprojektowany przez Tadeusza Kozłowskiego ukończono w 1934 r. Powstał w szkieletowej konstrukcji stalowej, przy obliczaniu której uczestniczył Stefan Bryła.
Całość składa się z pięciopiętrowego skrzydła biurowego od strony ul. Żwirki i Wigury i dwunastopiętrowej wieży mieszkalnej o urozmaiconej architekturze, kontrastującej z prostotą niższych skrzydeł. Takie rozwiązania, jak pionowe rzędy „szuflad” balkonów, czy podcięty w parterze narożnik należą do repertuaru form typowych dla funkcjonalizmu. Gmach miał aż trzy windy, zbiorniki na wodę na ostatnim piętrze, taras widokowy na dachu, ponad którym tuż przed wojną zamontowano stanowisko działka przeciwlotniczego. O ile w tak nowoczesnym budynku w umieszczonej w podziemiu pralni prało się jak sto lat wcześniej – na ręcznych tarkach, to już w suszeniu pomagała elektryczna suszarnia. W wieżowcu znalazły się zarówno duże, ponad 140-metrowe apartamenty, jak i małe mieszkania kawalerskie. Dla wojewody Grażyńskiego liczyła się wymowa ideowa budynku. Przerastał wysokością budynki wznoszone w niemieckiej części Śląska, zaś stalowy szkielet powstał, rzecz jasna, w śląskich hutach. Z budynku dumny był też producent stali Syndykat Polskich Hut Żelaznych, który propagował wykorzystanie stalowych szkieletów w nowych budynkach. Zarówno dom przy Wojewódzkiej jak i drapacz chmur były prawdziwym poligonem dla producentów stali, architektów, konstruktorów i wykonawców. Jak zwrócił uwagę znawca tematu Waldemar Odorowski syndykat sfinansował m.in. dwa filmy ukazujące montaż konstrukcji budynku przy Wojewódzkiej jak też później budowę drapacza. Drugi z filmów był rozpowszechniany w kinach jako dodatek przed seansem.







Zachwycający Dom Powstańca Śląskiego
Wspomnijmy tu o jeszcze jednym budynku z lat 30. XX w. Wprawdzie trudno nazwać go drapaczem chmur, ale wyróżniając się jakością architektury, dominował ponad sąsiadami. Stanowi też, podobnie jak dom mieszkalny dyrekcji okręgowej PKP, wyrazisty, wertykalny akcent widoczny z peronów powstałego w latach 70. XX w. nowego dworca kolejowego.
Jest to Dom Powstańca Śląskiego przy Matejki 3. Powstał w latach 1936-38 zgodnie z projektem Zbigniewa Rzepeckiego. W latach międzywojennych na terenie polskiego Śląska, mającego autonomię Związek Powstańców Śląskich był nie tylko organizacją kombatancką, ale i ważną siłą polityczną, związaną po 1926 r. z rządzącym Polską obozem sanacji. Wielofunkcyjny Dom Powstańca Śląskiego zdawał się spełniać ambicję potężnego związku. Mieścił zarówno pomieszczenia związkowe, sale konferencyjne, biura, mieszkania, jak i izbę muzealną, sklepy, restaurację w podziemiu i kino „Zorza” z widownią na 500 miejsc (zamknięte ostatecznie w 2002 r.)
Jest to architektura późnego funkcjonalizmu. Zestawiona z wielu brył. Jak zwracał uwagę Waldemar Odorowski w książce „Architektura Katowic w latach międzywojennych” kompozycja budowli jest asymetryczna, a równowaga jej poszczególnych elementów pozornie zakłócona”[5]. Dominuje wyrastająca ponad otoczenie część wieżowa z ogromnym prostopadłościennym wykuszem zdającym się wisieć ponad mocno podciętym wejściem. Sposób opracowania wykusza jest frapujący. Stanowi on niejako odrębną bryłę przesuniętą na lewo od głównego korpusu budynku. Architekt wyeksponował elementy konstrukcyjne, na których wykusz został nadwieszony. Innym zwracającym uwagę rozwiązaniem jest wypełnienie ściany czołowej wykusza luksferami. Duże powierzchnie ścian z luksferów w latach 30. XX w. wciąż uchodziły za jeden z synonimów nowoczesności. Wieżowy korpus rytmizują wąskie lizeny, a podziały pionowe równoważą okrętowe balkony owijające się na narożnikach. Szczególnie ciekawie zaprojektowana została niewidoczna od ulicy tylna elewacja korpusu, z częścią środkową zaakcentowaną mocno wysuniętymi lizenami-słupami i przepruta całą gamą rozmaitych otworów okiennych. Budynek otwarto w końcu 1938 r., a już we wrześniu następnego roku polscy obrońcy stoczyli o niego walkę z Niemcami. Przeprowadzoną niedawno staranną renowację elewacji budynku można uznać za wzorcową.
W ślad za opisywanymi wysokościowcami szły zwykłe katowickie kamienice z lat 30. XX w. Im bliżej roku 1939, tym bardziej pięły się ku górze, tworząc czasem całe pierzeje ulic, sięgające pięciu, sześciu pięter.






Gierek z Ziętkiem przystępują do modernizacji Śląska
Porzućmy jednak Katowice, stolicę polskiego Śląska czasów II Rzeczpospolitej i przenieśmy się trzy dekady później, w lata 60. I 70. XX w. To wtedy doszło do ukształtowania nowego centrum wzdłuż osi Al. Armii Czerwonej, dzisiejszej Korfantego.
Jak to możliwe, że tak wielka inwestycja powstała w swoim głównym rdzeniu jeszcze za rządów Gomułki? Dorównywała ona skalą Ścianie Wschodniej ul. Marszałkowskiej w Warszawie. Też miała rondo z przejściem podziemnym (proj. A. Niepokojczycki, W. Lipowczan) i to otwarte na kilka lat przed przejściem pod dzisiejszym Rondem Dmowskiego w Warszawie. Także powstały tu hotele, dom towarowy, kilka spektakularnych wieżowców oraz pasaż pieszy, choć realizacja tego ostatniego okazała się być kompletną porażką.
Jak to możliwe, że udało się sfinalizować w stolicy Górnego Śląska zaprojektowaną z rozmachem inwestycję za rządów Gomułki, który znany był ograniczania wydatków. Przecież według niego i towarzyszących mu urzędników Komisji Planowania o wszystkich większych inwestycjach decydować miała centrala. Trzeba było z nią konsultować każdy większy wydatek.
Na Śląsku stało się jednak inaczej. Było to rezultatem ambicji i osobowości kilku postaci na czele z ówczesnym I sekretarzem wojewódzkim PZPR-u Edwardem Gierkiem (późniejszym następcą Gomułki). Gierek został sekretarzem najsilniej uprzemysłowionego i zurbanizowanego województwa w Polsce w dobie popaździernikowej odwilży w 1957 r. „Na Śląsku miał niemal bez wyjątku ogromne szczęście do ludzi. Jego perłą w koronie był Jerzy Ziętek, jeszcze przedwojenny samorządowiec i świetny administrator, którego talenty rozkwitły pod parasolem Gierka” – twierdził Janusz Rolicki, który Gierka poznał osobiście i napisał o nim książkę[6].
Edward Gierek, chłopak z Zagłębia, który tuż przed wojną pracował jako górnik w Belgii odznaczał się jeszcze jedną cechą. Jego pozycja w partyjnej strukturze czasów Gomułki była bardzo mocna. Mógł sobie pozwolić na więcej niż inni. W kontekście modernizacji Katowic miało to kluczowe znaczenie. Tym bardziej, że wzrastające z roku na rok wydobycie węgla stanowiło dla władz województwa dobry pretekst do skutecznego forsowania programów inwestycyjnych.
„Gdy wydawało się, że gorset ustrojowy jest za ciasny (…) Gierek z Ziętkiem wpadli na znakomity pomysł. Zwrócili uwagę na wielkie środki, gromadzone w zakładach województwa, na kontach tak zwanego funduszu socjalnego. Gdy je zsumowano, okazało się, że w skali województwa są to środki naprawdę ogromne. Nie zostawały jednak na Śląsku – dzięki nim śląskie kopalnie i huty budowały między innymi nad morzem, w górach i nad jeziorami ośrodki wczasowe dla załóg, a nieopodal fabryk – osiedla mieszkaniowe. Na takie cele praktyka socjalistycznego gospodarowania pozwalała wydać pozaplanowe pieniądze” – pisał Rolicki.

Gierek, „centralizując” kwoty, zdał sobie sprawę, że Śląsk dysponuje całkiem dużymi funduszami, które można wykorzystać legalnie do prowadzenia polityki inwestycyjnej na poziomie regionu. W ten sposób przy Jerzym Ziętku, wówczas przewodniczącym Wojewódzkiej Rady Narodowej powołano zespół, którego członkami zostali nie tylko dyrektorzy hut i kopalń, ale też urbaniści, architekci i rozmaici specjaliści. Zadaniem dyrektorów (nazwanych wówczas – kapitanami przemysłu) było przekazanie środków finansowych i materiałowych do wspólnej puli, a zadaniem inżynierów projektowanie rozwiązań urbanistyczno-architektonicznych – pisał Rolicki. Jego zdaniem, gdyby Edward Gierek nie był wysoko ulokowanym członkiem KC z pomysłu nic by nie wyszło, gdyż dyrektorzy nigdy nie zgodziliby się na przekazywanie wypracowanych przez nich środków. Ale nikt z nich nie ważył się przeciwstawić Gierkowi. Dodajmy, że i tak sporo im pozostawało. W latach 60. XX w. każdy wiedział, że domy wczasowe górników, czy hutników wznoszone w górach, czy nad morzem są najlepiej wyposażone, zaś sklepy w Katowicach lepiej zaopatrzone niż w innych miastach, gdzie powszechnie mawiano „Za Gomułki puste półki”. Nocą centrum Katowic kwitło feerią barw. Neonów było tu bez porównania więcej niż w Warszawie. Same inwestycje na Śląsku według Rolickiego miały charakter na poły partyzancki i irytowały Gomułkę.

Spodek ląduje w Katowicach
To ze wspomnianych funduszy w Katowicach przystąpiono do przebudowy centrum, które nabrało wielkomiejskiego sznytu. Sposób jego ukształtowania, zabudowy i destrukcji zasługuje na odrębny artykuł. Tu ograniczę się do kilku ogólników. Projekt koncepcyjny całkowitego przekształcenia tego terenu został wyłoniony w konkursie rozstrzygniętym w 1963 r. Autorem zwycięskiej koncepcji urbanistyczno-architektonicznej był Mieczysław Król i to on zaprojektował tu kilka spektakularnych obiektów[7]. Dominantę założenia tworzyło Wzgórze Marii, wyeksponowane w miejscu załamania al. Armii Czerwonej (dziś Korfantego). Zamyka ono oś widokową od strony Rynku. Pierwotnie planowano w tym miejscu budowę wielkiego gmachu Teatru Opery i Baletu. Na budynek rozpisano nawet konkurs architektoniczny (zwyciężyli w nim J. Duchnowicz i Z. Majerski). Do realizacji jednak nie doszło. Zamiast dość przeciętnej architektury teatru w miejscu tym powstał Spodek, czyli jedna z najbardziej niezwykłych kreacji architektonicznych czasów PRL-u. Istny przybysz z kosmosu, który wylądował na stałe w mieście tuż obok działającej jeszcze wtedy kopalni Katowice. Choć nie jest to drapacz chmur, opiszmy go tu, gdyż jest budowlą ikoniczną, dominującą w perspektywie dzisiejszej al. Korfantego i stanowiącą główny punkt odniesienia dla innych budynków.
Projektantami spodka byli architekci Maciej Krasiński, Maciej Gintowt oraz autorzy konstrukcji Andrzej Żórawski, Aleksander Włodarz i Wacław Zalewski. Realizacja trwała w latach 1965-71. Konstrukcja była nowatorska nie tylko w skali kraju. Uwzględniła lokalizację zagrożoną szkodami górniczymi tuż obok wciąż fedrującej kopalni.
Centralnym obiektem zespołu jest hala główna. Jej bryła jest stożkową misą widowni. Jak pisali projektanci, w hali głównej połączono system centralnych hal włoskich z systemem kierunkowych widowni w Genewie, Dortmundzie i Essen. Widownia jest kolista, a jej podstawę stanowi okrąg opisany na prostokącie. W podstawie umieszczono hol główny z kuluarami i szatniami. Odwrócony, ścięty stożek widowni, zwany przez projektantów misą przecięto płaszczyzną nierównoległą do płaszczyzny podstawy. Otrzymana w ten sposób forma stanowiła punkt wyjściowy do dalszego kształtowania bryły i wnętrza. Przekrycie hali ma rozpiętość 126 m. Od stalowego pierścienia usztywniającego, wspierającego paraboliczną kopułkę poprowadzono 120 promieniście rozmieszczonych lin stalowych, dwukrotnie rozczepionych. Oś kopuły nie przechodzi przez środek elipsy będącej płaszczyzną przekrycia hali. Jej przesunięcie wynosi 14,6 metra i uzasadnione było nie tylko względami kompozycyjnymi, ale też koniecznością umieszczenia kopuły nad środkiem parkietu (boiska) hali. Główny pierścień fundamentowy o przekroju trapezowym stanowi podporę dla 120 kratowych żeber tworzących konstrukcję misy, i sam wsparty jest na 40 słupach – „wahaczach”. Taka konstrukcja uwzględnia ruchy gruntu[8].


Spodek stanowi punkt odniesienia do całego kompleksu innych obiektów powstałych wzdłuż osi Armii Czerwonej (dzisiejszej Korfantego). Powróćmy tu do koncepcji Mieczysława Króla wyłonionej w konkursie z 1963 r.
– Zasadniczym elementem tego rozwiązania było wprowadzenie „skomasowanej jednostki mieszkaniowej”, tak zaprojektowanej i ulokowanej, aby stworzyć z niej kompozycyjną przeciwwagę do przekątniowo zlokalizowanego „Spodka” – opowiadał mi architekt u schyłku lat 80. XX w. Tak zaś pisał kilka lat wcześniej: „Zasada otwartego, przestrzennego kształtowania centrum miała stanowić kontrast do gęstej, przemieszanej funkcjonalnie i przestrzennie zabudowy najbliższych okolic”. Innymi słowy, nowe centrum nie miało przypominać w żaden sposób historycznej tkanki miejskiej, lecz stanowić nanizaną na wspólną oś rozluźnioną, monumentalną zabudowę z wyodrębnioną dwujezdniową arterią oraz pasażami pieszymi. „Temu celowi służyły proste, jednoznaczne, jasne kształty budynków, formujące centrum. Stąd tendencja komasowania kubatur, pełniących różne funkcje”.
Tak powstały ogromne budynki z „Superjednostką” na czele oraz całym zespołem innych obiektów. Od niskich pawilonów, po dwa wieżowce. Równolegle do al. Armii Czerwonej (Korfantego) wytyczono pasaż pieszy. Centrum to mogło się nieco kojarzyć ze zredukowaną wersją warszawskiej Ściany Wschodniej ul. Marszałkowskiej (ideowo wzorowanej na Rotterdamie i urbanistycznie nie mającej sobie równych spośród wszystkich realizacji w krajach „demokracji ludowej”. Moim zdaniem bliższe jest jednak podobnym w charakterze założeniom urbanistyczno-architektonicznym w miastach byłej NRD (m.in. Pragerstrasse w Dreźnie). Druzgocząca przewaga rozwiązań enerdowskich polegała na starannym zagospodarowaniu przestrzeni pomiędzy budynkami, dobrze zaprojektowanej i utrzymanej małej architekturze, działających fontannach, wypielęgnowanej zielni, zachęcających do odpoczynku siedziskach oraz całej gamie elementów wystroju plastycznego. Tymczasem główny ciąg pieszy Katowic (w założeniu urbanistów) równoległy do al. Armii Czerwonej (dziś Korfantego) zawsze sprawiał na mnie wrażenie niedokończonego. Dziś zaś porwany, na swoich zachowanych jeszcze odcinkach zamienił się w niechlujny parking.



Superjednostka, a obok „Ślizgowiec”
Tutaj skupmy się na kilku budynkach. Swoją masą, zwielokrotnieniem powtarzających się segmentów okien i logii balkonowych największe wrażenie wywiera gigantyczny blok mieszkalny nazwany Superjednostką. Jej projekt był dziełem Mieczysława Króla (realizacja 1967-72). Nie jest to wieżowiec, lecz budynek średniowysoki. Ma tylko 15 kondygnacji mieszkalnych. Jest jednak przy tym niewspółmiernie długi (187 m). To skala znacznie większa niż rozmiary mega szaf warszawskiego osiedla Za Żelazną Bramą. W środku znalazły się aż 762 mieszkania. Budynek wisi ponad ziemią na słupach, które miały minimalizować zagrożenia wypływające ze szkód górniczych, ale też ułatwiać cyrkulację powietrza. Wewnątrz zamontowano 12 wind. Nie zatrzymują się one jednak na wszystkich piętrach, lecz na co trzecim piętrze. Na piętrze drugim, ósmym i czternastym możliwe jest przejście w środku przez długość całego bloku. Blok wyposażony został we własne zasilanie w wodę oraz energię elektryczną.
Gdy w 1967 r. Katowice odwiedzał prezydent Francji generał de Gaulle, ówczesny wojewoda Jerzy Ziętek pochwalił się przed nim projektem superjednostki. De Gaulle porównał wtedy budynek do słynnej maszyny do mieszkania, jaką był blok marsylski projektu le Corbusiera. Podobieństwo jest, ale dość odległe.






Kontrapunktami dla „Superjednostki” są dwa wieżowce mieszkalne zlokalizowane w pobliżu. Ponad 20-piętrowy wieżowiec przy Sokolskiej 33 oraz „Ślizgowiec S-20”. „Ślizgowiec” przy Armii Czerwonej (dziś Korfantego 8) powstał w latach 1966-68 zgodnie z projektem Stanisława Kwaśniewicza. Autorem konstrukcji był Tadeusz Krzysztofiak. Jest to najwyższy w Polsce budynek zrealizowany metodą ślizgową. Zaprojektowany w 1965 r., miał być budowany wraz ze stropami przez zaledwie sto dni. Projekt był prototypowy, w trakcie realizacji odstępowano od niego i zakładane sto dni przedłużyło się do ponad roku, a cała realizacja wraz z wykończeniem wnętrz trwała ponad dwa lata. Jak pisał projektant na łamach „Architektury”, opóźnienie w montażu konstrukcji spowodowane było modyfikacją pierwotnego projektu przez wprowadzenie prefabrykowanych płyt stropowych wprowadzane do ślizgu od góry.
Rozwiązanie, które miało przyspieszyć realizację, opóźniło ją. W 1965 r. technologia ślizgu nie była już czymś nowatorskim. Pierwsze eksperymenty miały miejsce ok. 1910 r. w Skandynawii. W latach 40. technologia ta trafiła do Ameryki. Tam się rozpowszechniła i rozeszła po świecie. Dotarła też za uchyloną już żelazną kurtynę do krajów obozu sowieckiego. Z największym entuzjazmem spotkała się w Rumunii, gdzie w latach 60. XX w. powstawało wiele nowych realizacji zaskakujących lekkością i czystością linii. I to właśnie z Rumunii „ślizg” bezpośrednio dotarł do Polski, z tym że początkowo stosowano go niemal wyłącznie w budownictwie przemysłowym. Połowa lat 60. XX w. to czas największej fascynacji tą technologią także w budownictwie mieszkaniowym w Polsce. Przykładem jest właśnie ślizgowiec w Katowicach.
Na czym w największym uproszczeniu poległa ta technologia? Najpierw po obrysie budynku montowano szalunki, w które wlewano beton. W momencie wykonania ściany szalunki za pomocą podnośników hydraulicznych przemieszczane były wyżej. Prefabrykowane stropy montowano w trakcie wykonania ślizgu. W wieżowcu katowickim, jak pisał architekt „zastosowano prototypowe ścianki ślizgowe wykonane łącznie z konstrukcją ścian, a następnie obracane do poziomu”.
Ponieważ budynek stanowił część zabudowy nowego centrum Katowic, to dwie dolne kondygnacje przeznaczono na sklepy i usługi. Wyżej, na siedemnastu kondygnacjach znalazło się na każdym piętrze po dwanaście kawalerek M2 i po dwa dwupokojowe mieszkania M3. W wieżowcu zamontowano też trzy windy Freisslera importowane z Zachodu, co było wówczas wielką rzadkością. Pierwotnie okrywały go elewacje ceramiczne. Z czasem na skutek termoizolacji zmieniły barwę, fakturę i materiał. Obecnie budynek wytynkowany na szarobiało ma już trzecią wersję elewacji.



Wieżowiec PKP
W przestrzeni centrum Katowic ważną, nieomal rzeźbiarską rolę odgrywał inny z budynków, usytuowany po drugiej stronie Ronda, w miejscu gdzie dziś wznosi się wieżowiec „KTW”. Był to budynek Śląskiej Okręgowej Dyrekcji Polskich Kolei Państwowych. Zaprojektowany przez Jerzego Gottfrieda, powstał w latach 1965-1972. Jego budowę hamowały zarówno błędy projektowe „fachowców” od instalacji grzewczych, jak też braki stali, czy aluminium. Wykorzystanie tego ostatniego materiału przez budownictwo hamował w Polsce Gomułka. Były też problemy z dostarczeniem wind. Prosty w formie, zwrócony wąską, boczną elewacją w kierunku centrum, stanowił tło dla ekscentrycznej formy niskiego Spodka. Niektóry badacze doszukiwali się inspiracji kontrastową parą: budynkiem kongresu i wieżą sekretariatu w Brasilii projektu Oscara Niemeyera. Wieżowiec ten miał 80 m. Wyrastając ponad niską część, powstał na rzucie dwóch przesuniętych względem siebie prostokątów. Architekt rozbił w ten sposób bryłę budynku, uwysmuklając ją. Szerokie elewacje od strony Ronda ożywiał jednostajny rytm prostokątnych okien oraz paneli osłonowych z blachy trapezowej. Dodatkowo od strony wschodniej wszystkie okna zostały wyposażone w ruchome żaluzje. Rytm wąskim i bezokiennym bocznym elewacjom nadawały prefabrykowane, prostokątne płyty. Budynek został rozebrany przed kilkunastu laty.

Gwiazdy i kolby kukurydzy
Pisząc o architekturze Katowic czasów PRL-u, nie sposób nie wspomnieć o osiedlu Walentego Roździeńskiego, zwanego Gwiazdami, zbudowanym w latach 70. XX w. z inicjatywy Jerzego Ziętka. I ono powstało na terenach zajmowanych wcześniej przez kopalnię Katowice. Tyle tylko, że miało to miejsce jeszcze w czasach jej funkcjonowania. Siedem wysmukłych bloków mieszkalnych o wysokości 81 metrów stanęło w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się osadniki kopalni. Stąd fundamenty drapaczy podbito słupami sięgającymi 30 metrów w głąb ziemi. Projektantami zespołu byli architekci Henryk Buszko, Aleksander Franta i Tadeusz Szewczyk.


Osiedle najlepiej widać z punktu widokowego na sztucznym „wzgórzu”, usytuowanym na dachu Międzynarodowego Centrum Kongresowego. Z oddalenia bloki sprawiają wrażenie wysmukłych prostopadłościanów. Gdy jednak przyjrzymy im się bliżej, widać ostre kąty narożników. Wszystkie budynki zaprojektowane zostały bowiem na rzucie ośmioramiennych gwiazd. Stąd też i potoczna nazwa osiedla. Buszko z Frantą i Szewczykiem dość rozpaczliwie poszukiwali formy, która wyłamywałaby się z narzuconej uniformizacji rozwiązań, ich monotonii i typowości charakterystycznej dla całej ówczesnej Polski. Projektanci ci, powołując się na dokonania z lat międzywojennych, poszukiwali odrębnego języka dla architektury Górnego Śląska, co przy projektach dużych osiedli mieszkaniowych było zadaniem niełatwym. W artykule opublikowanym w 1982 r. Henryk Buszko wystawiał ogólną negatywną ocenę mieszkalnictwa wielorodzinnego, powstającego w PRL-u w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym[10]. „Gwiazdy” były próbą przełamania wrażenia unifikacji. Było to możliwe w kształcie zewnętrznym budynków, ale już nie w zastosowanej technologii, materiałach wykończeniowych, choć i tu wprowadzano prototypowe rozwiązania w rodzaju lekkiego pumeksobetonu.
Na osiedlu rzuty gwiazd mają nie tylko luźno rozrzucone wieżowce mieszkaniowe, ale też niski budynek szkoły i piętrowy pawilon handlowo-usługowy.
Same wieżowce na centralnym rzucie gwiazd zajmowały dość dużą powierzchnię. Stosunkowo duże mieszkania znalazły się w ramionach i było ich dzięki temu więcej niż podobnym budynku zaprojektowanym na rzucie kwadratu. Są one też lepiej oświetlone i napowietrzone. W środku wież znalazł się rdzeń z windami, klatką schodową i wianuszkiem pomieszczeń gospodarczych. Wokół nich po kwadracie architekci zaprojektowali korytarze, z których wiodą wejścia do mieszkań. Korytarze te jedynie w narożnikach otrzymały pośrednie oświetlenie światłem dziennym. Niestety dziś sprawiają one dość odstręczające wrażenie. W przyziemiach wieżowców architekci nie projektowali mieszkań, lecz pomieszczenia usługowe zajmowane obecnie m.in. przez przedszkola czy przychodnie.
Kolejne mieszkalne wysokościowce o niezwykłym kształcie Henryk Buszko i Aleksander Franta zaprojektowali na Osiedlu Tysiąclecia, usytuowanym w oddali od centrum miasta, na pograniczu Chorzowa i na wprost Parku Śląskiego. Budynki te popularnie nazywane są kolbami kukurydzy. Inspiracją dla projektantów były znacznie wyższe, 60-piętrowe kolby Marina City w Chicago, ale polskim architektom dobrze też była znana i opisywana w prasie fachowej wieża hotelu w Augsburgu. Katowickie kukurydze są o kilka metrów wyższe od gwiazd na osiedlu Walentego Roździeńskiego i stanowią dobry przykład ucieczki architektów od narzucanej wówczas unifikacji architektury.




Wieże „Stalexportu”
Czym dla Warszawy w latach 70. XX w. był stumetrowy Hotel Forum oraz wieżowce Intraco, tym dla Katowic były dwie zrośnięte ze sobą wspólnym podium wieże Central Handlu Zagranicznego przy ul. Mickiewicza 29 (dziś „Stalexport”). Choć zaprojektowane przez architekta z Jugosławii Georga Gruićicia, stanowiły powiew Zachodu. Niższe od Forum i Intraco, w Katowicach, w sąsiedztwie gęstej, kilkupiętrowej zabudowy historycznego centrum sprawiały wrażenie wież katedry wysoko górujących ponad dachami skupiska kamienic. Jak wielu średniowiecznych katedrach, każda z nich o nieco odmiennej wysokości: 92 i 97 metrów. W ich architekturze do dziś wyczuwa się temperament twórczy architekta z Jugosławii. Zamiłowane do śmiałych, brutalistycznych form. Kształt wież determinowała ich konstrukcja. Są to bowiem trzonolinowce. Do użytku oddawano je kolejno w latach 1981 i 1982. Dziś na skutek powstania w sąsiedztwie trzech wyższych od budynków wież „Global Office Park” obie wieże nie królują już ponad okolicą.
O nowszych wieżowcach, powstałych Katowicach po roku 2000 przeczytacie w kolejnej części tekstu.




[1] T. Michejda, O zdobyczach architektury nowoczesnej, „Architektura i Budownictwo”, 1932, z. 5, s. 137-9; W. Odorowski, Architektura Katowic w latach międzywojennych, Katowice 1994, s. 130-32.
[2] Stanisław Karczewski, Geografia Polski dla I klasy gimnazjalnej, wyd. książnica Atlas, Lwów-Warszawa 1937, s. 122,
[3] Witold Kłębkowski, Pierwsze drapacze śląskie, „Architektura i Budownictwo” 1932, 6. S. 169.
[4] Witold Kłębkowski, Pierwsze drapacze śląskie,” Architektura i Budownictwo” 1932, nr 6, s. 173-174.
[5] Waldemar Odorowski, Architektura Katowic w latach międzywojennych, Katowice 1994, s. 171-172, por też. Beate Störtkuhl, Modernizm na Śląsku 1900-1939, Architektura i polityka, Muzeum Architektury we Wrocławiu, Wrocław 2018, s. 348, por też też Waldemar Odorowski, Wieżowce Katowic i ich treści ideowo-propagandowe [w] „O sztuce Górnego Śląska i przyległych ziem małopolskich, Wyd. SHS, Katowice 1993, s. 277.
[6] Janusz Rolicki, Gierek, życie i narodziny legendy, Iskry, Warszawa 2002.
[7] Mieczysław Król. Problemy urbanistyczno-architektoniczne Przebudowy centrum Katowic w latach 1954-1980 (Wybrane zagadnienia projektowo-realizacyjne) [w] Z dziejów sztuki Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego, Uniwersytet Śląski, Katowice 1982, s. 56-63.
[8] Maciej Gintowt, Maciej Krasiński, Hala widowiskowo sportowa w Katowicach „Architektura” 1972, nr 8/9, s. 307-318,
[9] Irena Grzesiuk-Olszewska, Polska rzeźba pomnikowa w latach 1945-1995, Neriton, Warszawa 1995, s. 128.
[10] Henryk Buszko, Kształtowane się odrębności architektury Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego w okresie międzywojennym i w Polsce Ludowej [w] Z dziejów sztuki Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego, Uniwersytet Śląski, Katowice 1982, s. 42-53.