Skip to content

W pracowni czarodzieja świateł

Wywiad z konserwatorem neonów Romualdem Szczerbą. Julia Majewska przeprowadziła go w kwietniu 2019 roku. W skróconej wersji ukazał się on na łamach tygodnika „Stolica” z 2019 r. nr 6 (czerwiec 2019).

Julia Majewska: – Kiedy zainteresował się pan neonami? Jak zaczęła się pańska praca z tym rodzajem reklamy?

Romuald Szczerba: – Zupełnym przypadkiem. Kształciłem się w szkole zawodowej przy Stoczni Szczecińskiej jako elektromechanik okrętowy i zaraz po zakończeniu nauki praktykowałem w jednej z komórek stoczni na dziale wojskowym, przy statkach wojennych. W 1972 roku skończyłem osiemnaście lat i czekał mnie pobór do wojska – to zaważyło o mojej decyzji zwolnienia się ze stoczni i poszukania stałej pracy.

Wcześniej miałem już wstępnie załatwioną posadę w innym miejscu, ale po przyjeździe i rozmowie z kierownikiem, okazało się, że jeszcze nie mają dla mnie określonego stanowiska, że to dopiero okaże się w przyszłości. W moim przypadku takie rozwiązanie nie wchodziło jednak w grę. Odpowiedziałem, że nie po to przejechałem sześćset kilometrów, żebym za dwa tygodnie się zwolnił i przyjechał do domu. Nie chciałem, żeby tata się ze mnie śmiał. Ostatecznie nie podjąłem tej pracy.

W ciągu następnych trzech tygodni znalazłem w gazecie ogłoszenie Zjednoczenia Przedsiębiorstw Budownictwa Komunalnego w Warszawie, które szukało pracowników. To był rok 1972. Poszedłem na ulicę Bagatela, przy której mieściło się ich biuro. Na miejscu dostałem kartkę z ponad trzydziestoma nazwami firm. Bardzo miła urzędniczka poprosiła, żebym którąś z nich wybrał. W spisie były m.in. MPRW, PBK, PRI, a także SPIRŚ. Spytałem, czym zajmuje się firma pod tak enigmatycznym skrótem. Okazało się, że jest to Stołeczne Przedsiębiorstwo Instalacji Reklam Świetlnych, zajmujące się produkcją reklam tworzonych ze szkła i gazów szlachetnych – neonów. To było coś, co mnie zainteresowało. Uznałem, że ta praca jest właśnie dla mnie. Urzędniczka dała mi skierowanie do siedziby SPIRŚ na ulicę Żurawią 32/34, na czwarte piętro – doskonale pamiętam.

Na miejscu pani z kadr poinformowała mnie, że niestety nie mogą mnie przyjąć tak od razu i że mam jechać na Pragę, na ulicę Grodzieńską do kierownika Zakładu Neonów. Tak też zrobiłem. Poznałem wtedy kierownika Adama Łachowicza, pamiętam dokładnie naszą rozmowę i ogólne wrażenie, jakie na mnie zrobił, to był bardzo miły człowiek. Zapytał, jakie mam wykształcenie i szybko zgodził się przyjąć mnie do pracy. Dał mi zaświadczenie i mogłem jechać już z powrotem na Żurawią do siedziby, załatwić potrzebne dokumenty. Tak rozpocząłem pracę w Stołecznym Przedsiębiorstwie Instalacji Reklam Świetlnych.

Pan Romuald Szczerba w swojej pracowni neonów Euro Neon Servis przy ulicy Zabranieckiej na warszawskiej Pradze. Fot. Jerzy S. Majewski
Pan Romuald Szczerba w swojej pracowni neonów Euro Neon Servis przy ulicy Zabranieckiej na warszawskiej Pradze. Fot. Jerzy S. Majewski
Prawdziwy raj dla miłośników neonów – wnętrze pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Prawdziwy raj dla miłośników neonów – wnętrze pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neon „Kebab” – czerwone, stylizowane litery na podkładzie; pod nim proste, ażurowe kolorowe rurki neonowe. Fot. Jerzy S. Majewski
Neon „Kebab” – czerwone, stylizowane litery na podkładzie; pod nim proste, ażurowe kolorowe rurki neonowe. Fot. Jerzy S. Majewski

Czy może pan opowiedzieć o początkach pracy w SPIRŚ?

– Zajmowałem się elektryką, montażem nowych neonów, później już naprawą uszkodzeń i konserwacją wiszących wówczas w mieście neonów. Z wykształcenia jestem, jak już wspomniałem, elektromechanikiem okrętowym, natomiast zawodowo – elektromonterem. Pamiętam, jak na samym początku przyszli tzw. brygadziści, którzy potrzebowali elektryka. Obaj się o mnie kłócili, aż w końcu jeden odpuścił, mówiąc: „dobra, weź już go”. W ten sposób trafiłem do brygady pana Andrzeja Mroza. Przez pierwszych siedemnaście lat pracowałem w zakładzie montażu, dopiero potem dostawałem zlecenia w zakładzie konserwacji. To były dwa podstawowe zakłady w SPIRŚ.

Przy jakim pierwszym neonie pan pracował?

– Pierwszy, o ile dobrze pamiętam, to był neon kina Moskwa. W tamtych okolicach był też neonowy napis „zabawki”. Naprzeciwko natomiast, na rogu ulicy Rakowieckiej świeciły neonowe kwiaty, i – wydaje mi się, że przy ulicy Goworka, tuż obok Puławskiej – neon pralni. To pierwsze neony, jakie pamiętam.

A potem?

– Później już pracowałem przy większych gabarytowo reklamach, których zdjęcia często pojawiały się w prasie. Sporo neonów robiłem na placu Konstytucji, także na ulicy Grójeckiej i Puławskiej. W tamtym czasie, na początku lat 70. siatkarka na placu Konstytucji już wisiała [reklama sklepu sportowego projektu grafika Jana Mucharskiego z 1960 r., realizacja 1961 r. – przyp. J. M.] i jest tam do dziś.

Po tej samej stronie MDM-u, na tym samym dachu była duża reklama firmy Woolmark, przechodząca praktycznie przez całą długość budynku, z napisem „czysta żywa wełna”, któremu towarzyszył stylizowany kłębek wełny. Po drugiej stronie z kolei, była najwyższa reklama w stolicy, miała około dwunastu metrów od poziomu dachu do góry – reklama NRD-owskiej firmy WEM. W latach 70. już była tam zamontowana, my z brygadą ją konserwowaliśmy. To były bardzo ciężkie roboty.

W tych rejonach zajmowałem się też neonem Hortexu. Praktycznie przez tydzień nie wychodziłem z prac elektrycznych i montażowych przy drugim neonie Hortexu, przy Świętokrzyskiej – to wtedy miał przejechać tamtędy premier Jaroszewicz. Niezwykle intensywną pracę wykonałem przy neonach Dworca Centralnego. W bardzo krótkim czasie musiałem zamontować szesnaście reklam – można powiedzieć, że tam nocowałem.

Jak wygląda typowy dzień pracy przy montażu i konserwacji neonów?

– Zostały mi już dwa tygodnie do odejścia na emeryturę. Teraz mam pełny luz. Mogę wybierać prace, z którymi chcę się zmierzyć. Staram się ograniczać realizacje na większych wysokościach, żeby nie stwarzać sobie zagrożenia.

A dawniej?

– Dawniej musiałem robić wszystko. Mieliśmy różne przygody. Nasza brygada pracowała przy remoncie neonu Kolei Radzickich, mój kolega wszedł na tzw. gapę, czyli znaczek kolejowy, spojrzał w dół i już nie chciał stamtąd zejść. Bał się. Musiałem po niego wchodzić, asekurował mnie inny kolega i po jakimś czasie udało nam się ściągnąć przestraszonego delikwenta. Były też bardziej ryzykowne sytuacje. Kolega spadł w trakcie montażu dachowego neonu na dach i złamał nogę.

Częściej trafiały nam się tzw. literówki, kiedy jakiś znak lub litera nie chciały świecić. Zamiast Zegarków Radzieckich świeciły „garki Radzieckie”. W kinie Moskwa na przykład świeciły się tylko „MO” i „KW” – wtedy dyrekcja kazała tak przeprojektować reklamę, żeby takie „uszkodzenie polityczne” więcej się nie powtórzyło.

Jeżeli chodzi o stronę czysto techniczną, to korzystaliśmy z rusztowań i podnośników – m.in. przy renowacji neonu CDT-u. Czasami trzeba było współpracować z alpinistami, którzy wcześniej nie mieli doświadczenia z pracami elektrycznymi. Pamiętam naprawę neonowej reklamy Ery na dawnym hotelu Forum. Porozumiewaliśmy się przez telefony. Ja stałem na dachu, podczas gdy kolega alpinista zjechał niżej do uszkodzenia. Dałem mu dwa przewody – czarny i biały. Pokazałem, gdzie ma je połączyć, żeby wszystko działało. Tak się współpracowało. Czasami jednak trzeba było samemu spuszczać się na linach w dół. Na początku mojej pracy robiłem bardzo ładny neon Pianina Legnica Calisia, którego litery szły po linii łuku, na Placu Zbawiciela. Musieliśmy zrobić zasilenie do reklamy i instalację odgromową. Skorzystaliśmy wówczas z drabinek strażackich. W czasie pracy jedna z linek przerwała się w połowie. Mój kolega był niżej. Musiałem coś wymyślić. Zszedłem do niego, zdjąłem swój pas i spiąłem nim te dwie uszkodzone części, dzięki temu kolega mógł wejść na górę. Ten budynek miał między piętnastoma a dwudziestoma metrami wysokości.

Zapamiętałem dobrze neon z bloku północno-zachodniego przy Placu Konstytucji – Winimpex – Wina Bułgarskie, którego dodatkiem do napisu były duże winogrona. W „Sztandarze Młodych” pojawiło się moje zdjęcie z prac montażowych przy tym neonie, na którym wisiałem na pasie, tyłem do ulicy.

Ale w ciągu tych czterdziestu siedmiu lat w zawodzie, zajmowałem się przeróżnymi neonami, m.in. teatrów i kin. Pamiętam skomplikowane prace przy kinie Luna na Marszałkowskiej i kinie Światowid na Żoliborzu.

Czy przypomina pan sobie jakąś najtrudniejszą realizację, przy której miał pan okazję pracować?

– Jeżeli chodzi o samo wykonanie projektu – to nie. Problemy pojawiały się dopiero w momencie montażu. Dotyczyło to przede wszystkim zakotwiczenia, przymocowania neonu do elewacji. Klient miał konkretne wymaganie względem umiejscowienia neonu, np. na szklanej powierzchni. Pojawiało się wtedy pytanie, jak przymocować neon tak, by niewidoczne były wszystkie elementy instalacji elektrycznej. Dlatego neony przeważnie mocuje się na kratkach, albo umieszcza w metalowych kasetonach, po to, by ukryć „pajęczynę kabli” i całość prezentowała się estetycznie. O tym też trzeba pamiętać podczas procesu projektowania neonu, bo to niezwykle istotny element całości.

Z czego można wykonać podkłady stanowiące spójny element konstrukcyjny neonu?

– Neony przeważnie przymocowuje się do wspomnianej kratki, dzięki temu ukryta zostaje część instalacji elektrycznej, a cały neon prezentuje się lżej. Jeżeli chodzi o współczesną produkcję podkładów literowych i kasetonów, to różni się ona znacznie od procesu z lat 60. czy 70. Podstawową kwestią jest materiał – dzisiaj używa się przede wszystkim PCV i blachy aluminiowej. Aktualnie w warsztacie zajmuję się rewitalizacją dawnego neonu Jubilera, który wisiał na budynku stojącym na skrzyżowaniu Kruczej i Alej Jerozolimskich. Jego kaseton zrobiony jest z blachy cynkowej, której dziś już się nie używa. Dla osoby z zewnątrz ta różnica jest niemal niezauważalna, dla mnie wybór materiału to jedna z kluczowych kwestii przy produkcji neonu.

Inną zaletą kasetonu jest fakt, że szklana rurka jest znacznie lepiej chroniona. Bez wątpienia jednak te ażurowe, bez kasetonu są bardziej artystyczne. Samo szkło prezentuje się estetyczniej.

Podkład literowy czy kaseton jest bardzo ważny dla neonu, bo nie tylko stanowi podłoże dla szklanej rurki, ukrywa i podtrzymuje instalację elektryczną, ale także swoim kolorem – często innym niż ten, który daje sam neon – podbija barwę reklamy świetlnej. To nie on jednak jest najważniejszy, ale kolor szkła i rodzaj gazu szlachetnego. Proszę opowiedzieć, jak osiąga się zamierzony kolor neonu?

– Normalny, tradycyjny neon robiony jest z pustej, przezroczystej rurki ze szkła. W latach 70., kiedy zaczynałem pracę, szkło było tylko przezroczyste. Dzisiaj dostępne powszechnie jest szkło barwione w masie i możliwe jest otrzymanie pełnej gamy kolorów. Natomiast kiedyś tego nie było i efekt kolorystyczny szkła osiągano „ręcznie”, w efekcie procesu „proszkowania”.

Jeśli chodzi o gazy szlachetne, używało i używa się do dziś praktycznie tylko dwóch – argonu i neonu. Neon wykorzystuje się przy odcieniach czerwieni i oranżów, natomiast przy pozostałych kolorach szkło wypełnia się argonem. Aby osiągnąć konkretny kolor korzysta się też z różnych kombinacji specjalnych proszków – luminoforów i gazu. Możemy np. rurkę „wyproszkować” zielenią i wypełnić neonem, który sam z siebie emituje intensywną, czerwoną barwę. Osiągniemy wtedy odcień pomarańczowy.

Nazewnictwo kolorów nie jest zbyt poetyckie, w nomenklaturze firmy każdy kolor miał po prostu swój symbol. Np. M11 to był kolor biały. Pani Ilona Karwińska mówi na odcień jasnego granatu złamanego bielą kolor „księżycowy”, ale w naszym żargonie to jest po prostu M42. To są już bardzo szczegółowe sprawy zawodowe i nie znajdzie pani niestety do tego literatury.

Wspomniał pan o procesie „proszkowania”, proszę powiedzieć, na czym on polega?

– „Proszkowanie” polega na użyciu luminoforu, czyli, w dużym skrócie, substancji, która wykazuje cechy luminescencji. By luminofor utrzymał się w rurce, trzeba użyć innej substancji, która występuje w formie maleńkich, bezbarwnych kuleczek przypominających cukier. Na samym początku do rurki dozuje się około pięciu lub sześciu kropli kleju – „piceiny” [masa mineralna o czarnej barwie topniejąca w temperaturze ok. 200 °C – przyp. J. M.]. Następnie zatyka się ją z jednej strony dopasowanym, gumowym korkiem, a z drugiej, poprzez lejek, wsypuje bezbarwne kuleczki. Powinno się do zrobić, mniej więcej, do jednej trzeciej wysokości danego systemu rurek. Następnie należy zatkać szkło z obu stron, takim samym gumowym korkiem i obracać je tak, by wsypana substancja otoczyła całą powierzchnię rurki od środka. Jeśli są zagięcia w szkle, proces jest znacznie trudniejszy i bardziej czasochłonny. Następnie usuwa się nadmiar substancji, strącając go poprzez pukanie w szkło kawałkiem drewna. Drewno jest konieczne, by rurka nie pękła. Całość jest gotowa do wsypania luminoforu. Około jednej lub dwóch łyżeczek, nie więcej. Proces się powtarza, a w momencie obracania rurki luminofor przykleja się do poprzednio wsypanej substancji. Ta metoda jest o tyle dobra, że luminofor zakrywa wszystkie łączenia w szkle i ich nie widać. Natomiast wyraźnie widoczne są one w szkle barwionym w masie.

Czy proces ten wykorzystywany jest do dziś?

– Już w latach 80. zaczęło pojawiać się w Polsce szkło barwione w masie. Sprowadzano je m.in. z Francji i Stanów Zjednoczonych. To był początek tych pierwszych, nowych technologii. W tamtym czasie jednak jeszcze sporo firm pracowało na bazie starych technologii. Natomiast w tej chwili w Polsce praktyka „proszkowania” szkła nie jest często wykorzystywana. Mój kolega jest jedynym, którego znam, który z niej korzysta. To staje się problemem dopiero przy rewitalizacji neonu. Gdy pojawia się jakieś fragmentaryczne uszkodzenie w szkle, które powstawało w latach 60. lub 70., jeszcze w starej technologii, trudno jest dopasować do niego dzisiejszą rurkę.

Jakie jeszcze są różnice technologiczne między dawnymi a dzisiejszymi praktykami?

– Największa zmiana nastąpiła w sposobie wpuszczania gazu w rurkę. Dawniej gaz znajdował się w szklanych butlach, które mieściły ok. 2,5 litra neonu lub argonu. Natomiast dziś przetrzymywany jest w metalowej puszce, przypominającej dozownik sprayu. Jest ona w stanie wytrzymać dużo większe ciśnienie, dlatego przeważnie mieści około 10 litrów gazu. To nieporównywalnie więcej niż wcześniej. Szklana tuba nie byłaby w stanie wytrzymać takiego ciśnienia. Forma puszki jest też znacznym ułatwieniem w procesie pompowania gazu. Nie znam dziś już nikogo, kto wykorzystywałby dawną technologię pompowania gazu ze szklanych butli.

Różnicę znajdujemy też w szklanych rurkach. Dawniej najgrubsze z nich miały dwadzieścia dwa, czasami dwadzieścia cztery milimetry średnicy [rurka wspomnianego wcześniej neonu siatkarki ze sklepu sportowego przy pl. Konstytucji z 1961 roku ma 24 mm średnicy i stanowi jedną z najgrubszych w Warszawie – przyp. J. M.], dziś tylko osiemnaście. Wciąż jednak pojawiają się tzw. „ósemki”, „dziesiątki”, „dwunastki”, „piętnastki”. To wynika przede wszystkim z faktu, że dziś nie robi się dużych reklam neonowych. Prywatnych przedsiębiorstw na to nie stać. W czasach PRL-u neony powstawały dla państwowych firm, w związku z czym przeznaczane były na nie duże pieniądze.

Przybliżył pan różnice technologiczne, a czy pod względem estetycznym stwierdziłby pan, że dawne neony były bardziej artystyczne, oryginalne, raczej nastawione na efekt wizualny, a nie na skuteczność komercyjną?

– Bez wątpienia te dawne neony, pierwsze, przy których miałem okazję pracować, były bardzo artystyczne. Firma zatrudniała wówczas artystów plastyków. Każdy projekt był inny, oryginalny. Dzisiaj, co widać przeglądając chociażby zdjęcia w Internecie, wybór krojów liter jest bardzo mały. To już nie jest rzemiosło. Ówczesne neony były piękne. Dawna czcionka, z lat 60. i 70., np. neonu restauracji Ambasador, którym swoją drogą się zajmowałem, czy wspaniała grafika bombonierki na Kruczej, była piękna, artystyczna. W ażurowych neonach rurka była cieńsza i zapewniała lepszy efekt wizualny.

Poza tym w dobie państwowych zakładów wszystkie elementy – m.in. elektrody, nakrętki, szklane rurki, etc. robiono w SPIRŚ. Powstawały uniwersalne części, które później, zależenie od potrzeby, przerabiało się. SPIRŚ prowadziło produkcję – część zostawała w stolicy, część szła na sprzedaż do każdego miasta wojewódzkiego, które miało dział reklamy. Taka uniwersalizacja elementów także przekłada się na spójny i schludny wygląd ulicy.

W latach 50., zwłaszcza podczas „akcji neonizacji” Warszawy, o zagospodarowywaniu ulicy myślano całościowo. Zwłaszcza jeśli chodziło o główne arterie miejskie. Neony pasowały do siebie i do budynków, na których wisiały, wpisywały się w architekturę i przestrzeń. Całość nastawiona była na spójny efekt wizualny. Czy później, już w latach pana działalności zawodowej, neony projektowano jako element całości, koherentny fragment budynku albo ulicy?

– Bardzo różnie. Wszystko zależało tak naprawdę od branży. Jeśli neon powstawał np. dla sklepu mięsnego, pojawiały się stylizowane świnki, niezależnie od tego, czy pasowały do budynku. Często był to po prostu napis albo grafika związana bezpośrednio z danym przedsiębiorstwem, które reklamowała. Było to albo na siedzibie przedsiębiorstwa, albo na wynajmowanej przestrzeni budynku przeznaczonej wyłącznie na reklamę. W przedsiębiorstwach państwowych przestrzegano rygoru technologicznego i całości przygotowania reklamy, tak, że po czterech latach prowadzono kapitalny remont – malowano podkłady, wymieniano kable, transformatory, szkło, etc. Reklama wyglądała jak nowa.

Pojawiały się także reklamy zagraniczne, przede wszystkim z krajów Demokracji Ludowej. Zajmowała się tym Centrala Handlu Zagranicznego Agpol. Pozyskiwała zlecenia, a przedsiębiorstwo, w których pracowałem było podwykonawcą.

Ciekawią mnie te zagraniczne reklamy neonowe. Kiedy w Warszawie wygaszano ulice, w ramach cięcia kosztów oszczędzano właśnie m. in. na energii, zwłaszcza w tych ostatnich latach rządów Edwarda Gierka, te zagraniczne reklamy wciąż się świeciły i wyglądały jak nowe.

– To właśnie one były najczęściej serwisowane, bo dbały o nie firmy z zewnątrz.

Można zaryzykować takie stwierdzenie, że neony lat 50., 60. i początku 70., z racji sytuacji polityczno-ekonomicznej, traciły swoją funkcję reklamową, komercyjną. Ich podstawowym zadaniem nie było zachęcenie potencjalnego klienta do zakupu konkretnego produktu lub skorzystania z konkretnych usług, raczej stawały się rodzajem ornamentu, elementem świetlnym dekorującym miasto. Czy zgadza się pan z tym?

– Tak, rzeczywiście były raczej elementem upiększającym wizerunek miasta, ulic. Życie było wtedy ponure, ale idąc jasną, oświetloną ulicą, na której nieustannie coś migocze, człowiekowi od razu robiło się raźniej i przyjemniej. Neony były przede wszystkim rodzajem przyjemności dla oka.

Wcześniej opowiedział pan o różnych etapach pracy przy neonie, to wymaga solidnego i drobiazgowego przygotowania ze strony projektantów, proszę opowiedzieć, jak wygląda proces projektowania neonu?

– Cała reklama składała się z trzech podstawowych dokumentów – projektu plastycznego, projektu konstrukcyjnego i projektu elektrycznego. Mnie w pracy interesowała przede wszystkim dokumentacja plastyczna i elektryczna, ale od projektu konstrukcyjnego też nie uciekałem, ponieważ miałem uprawnienia spawalnicze. Przez wiele lat zajmowałem się właśnie spawaniem. Przeważnie w brygadzie było pięć lub sześć osób odpowiedzialnych za różne rzeczy związane z materialnym stworzeniem neonu. Natomiast samymi projektami plastycznymi, tak jak wspomniałem, zajmowali się, przede wszystkim w latach 60., ale także 70., i jeszcze na początku lat 80., właśnie artyści, dla których była to często praca rzemieślnicza, za którą otrzymywali pewne wynagrodzenie.

Czy pamięta pan jakąś współpracę z artystą plastykiem?

– Neon oka, który znajduje się w moim warsztacie, zaprojektował w latach 80. nieżyjący już rzeźbiarz Marek Kijewski. Realizowałem dla niego również m.in. neon Madonny z Dzieciątkiem i rodzaj neonowego żyrandola. Później, po śmierci pana Marka inicjatywę przejęła jego żona, Małgorzata Kocur. Organizowała wystawy w całej Polsce, kiedy jakiś element neonowy był uszkodzony, zajmowałem się jego naprawą. Kiedy kilka lat temu bliska koleżanka pana Marka robiła jego wystawę retrospekcyjną w Zamku Ujazdowskim, też pomagałem przy montażu.

W swojej pracy zajmował się pan przede wszystkim montażem i rewitalizacją neonów, ciekawi mnie czy miał pan okazję zaprojektować jakiś neon sam?

– Tak, czasami sam wpadam na pomysł neonu, rysuję projekt i go realizuję. Żadna litera u mnie w warsztacie nie jest robiona przez maszynę, ale wszystkie ręcznie. Mój kolega, z którym wcześniej pracowałem, zajmuje się wyginaniem szkła i od niego właśnie mam rurki do neonów. Potem już sam zajmuję się resztą realizacji. Prawdziwa manufaktura. Ażurowy neon z kaktusem jest mojego projektu, powstał do nieistniejącej już dziś warszawskiej restauracji Blue Cactus w 1999 roku.

Neon oka zaprojektowany przez rzeźbiarza Marka Kijewskiego, zrealizowany w pracowni Romualda szczerby w latach 80. Fot. Jerzy S. Majewski
Neon oka zaprojektowany przez rzeźbiarza Marka Kijewskiego, zrealizowany w pracowni Romualda szczerby w latach 80. Fot. Jerzy S. Majewski
Neon zaprojektowany przez Romualda Szczerbę dla warszawskiej restauracji Blue Cactus z 1999 roku. Po zlikwidowaniu restauracji wrócił do pracowni. Fot. Jerzy S. Majewski
Neon zaprojektowany przez Romualda Szczerbę dla warszawskiej restauracji Blue Cactus z 1999 roku. Po zlikwidowaniu restauracji wrócił do pracowni. Fot. Jerzy S. Majewski
Jeden z licznych w pracowni neonów ażurowych – flaming w pastelowych barwach. Efekt kolorystyczny osiągnięty dzięki szkłu barwionemu w masie. Fot. Jerzy S. Majewski
Jeden z licznych w pracowni neonów ażurowych – flaming w pastelowych barwach. Efekt kolorystyczny osiągnięty dzięki szkłu barwionemu w masie. Fot. Jerzy S. Majewski

Rozmawiamy dużo o Warszawie, a czy zdarzyło się panu pracować poza stolicą?

– Tak, jeździłem po całej Polsce. Oczywiście nie sam. Pracowaliśmy całą brygadą. Teraz przypominam sobie neon mebli w Ostrowi Mazowieckiej. Poza tym neony na festiwalu w Sopocie w roku 1979 i 1980, które miały stanowić podświetlenie całej sceny. Zarobiliśmy wtedy kilka pensji. Po zakończeniu festiwalu Telewizja Gdańsk zabierała neony i całe oświetlenie do swoich magazynów. Pamiętam, jak w maju 1980 roku dostałem zlecenie od kierownika Zakładu Neonów w SPIRŚ, aby pojechać do Gdańska i sprawdzić stan neonów z magazynów. Przyjechałem tam na wizytację, zobaczyć co z poprzedniego festiwalu zostało, co jest uszkodzone i wymaga naprawy przed nadchodzącą imprezą.

W 1988 roku robiłem w Kołobrzegu na Festiwal Piosenki Żołnierskiej neonowego orła. Olbrzymia, ośmiometrowa instalacja świetlna. Piękna rzecz! Po festiwalu został rozebrany i do dziś nie wiem, co się z nim stało.

Bez wątpienia neony to bardzo ulotne dzieła sztuki, szybko znikają z przestrzeni miejskiej. Zwłaszcza te zewnętrzne, które dodatkowo narażone są na zmienne warunki atmosferyczne.  Większą szansę na przetrwanie mają neony wewnętrzne, czy miał pan okazję realizować takie projekty?

– Tak, przede wszystkim do wnętrz barowych. Ostatnio zajmuję się praktycznie tylko neonami wewnętrznymi, a realizacji zewnętrznych mam raczej mało. Technologia jest ta sama, którą wykorzystuje się do neonów umieszczanych na zewnątrz, natomiast różnica pojawia się w procesie mocowania, zakotwiczenia neonu.

Trochę inaczej pracuje się z neonami wykorzystywanymi w filmach. Tam montuje się je na kratkach, tak, by kamera mogła je dobrze uchwycić i żaden widoczny podkład nie zaburzał widoku. Robiłem neony m.in. do filmu Pan Kleks w Kosmosie z 1988 roku, serialu 39 i pół z lat 2008-2009, niedawnego serialu Za marzenia, czy kilka neonów „wietnamskich” w serialu 1983.

Dziś mam przyjemność gościć w pana prywatnym warsztacie na warszawskiej Pradze. Czy między posadą brygadzisty w Stołecznym Przedsiębiorstwie Instalacji Reklam Świetlnych, a zarządzaniem własną firmą, pracował pan w innych miejscach? Czy były one zawsze związane z neonami?

– W SPIRŚ zacząłem pracować w 1972 roku, jak miałem osiemnaście lat i działałem w firmie do końca jej istnienia, czyli do 1993 roku. Pamiętam dokładnie, że do końca kwietnia. Później, bardzo szybko, bo już od drugiego maja tego samego roku zacząłem pracę w Abis Neon spółka Z.O.O i zostałem tam do 2002 roku, w którym firma została zlikwidowana.

W 1996 roku przygotowywałem się już do założenia własnej działalności, złożyłem potrzebne papiery w urzędzie i na koniec roku dostałem zatwierdzenie, że mogę już działać. Od pierwszego stycznia 1997 ruszyłem równolegle z własną firmą Euro Neon Servis. Stary zakład, gdzie zaczynałem, znajdował się na ulicy Grodzieńskiej 37 – to właśnie tam miałem wynajętą przestrzeń, w którym prowadziłem warsztat. Stamtąd przeprowadziłem się tutaj, na ulicę Zabraniecką.

To chyba jedno z ostatnich takich miejsc w Warszawie. Proszę powiedzieć, co sprawia, że pańska firma jest wyjątkowa? 

– Specyfika tego warsztatu polega na tym, że zajmuję się w nim wyłącznie neonami. Inne firmy produkują także reklamy wykorzystujące żarówki albo systemy LED. Ja tylko neony. To była i jest moja specjalność.

Pana pracownia wypełniona jest mnóstwem neonów, czy ma pan wśród nich swój ulubiony?

– Tak – neon Jazz Club ze stylizowanym saksofonem.

Niedługo odchodzi pan na pełną emeryturę – czy ma pan następców?

– Niestety nie. Od 1986 roku mam dyplom mistrzowski w zawodzie elektryka, dzięki czemu mogłem nauczać dwóch kandydatów z technikum elektrycznego. To jest bardzo ciężka praca. Mój chrześniak próbował się w tym, po jakimś czasie przerwał i ostatecznie ciężko było mu później wrócić do zawodu. Zanim nowy uczeń pozna wszystkie tajniki fachu mija wiele lat, do tego czasu nie da się utrzymać tylko z tej pracy. To wymaga lat nauki, ale przede wszystkim praktyki. Ciekawe, że interesują się tym osoby starsze, które chciałby się nauczyć tego zawodu – niestety wtedy jest już za późno. Taki kandydat z wykształcenia musi być elektrykiem i nie może się bać prac na wysokości. W zakładzie mieliśmy wiele takich przypadków, że przyszedł nowy pracownik, kiedy znalazł się na wysokości i spojrzał w dół, tak się przestraszył, że następnego dnia już go nie było.

Czy będzie panu brakować pracy po odejściu na pełną emeryturę?

– Nigdy tego do końca nie rzucę – po prostu moi klienci mi nie dadzą. Ale już się nigdzie nie ogłaszam.

A czy ma pan w domu jakiś neon?

– Nie. W pracy mam już ich tak wiele, że nie.

Dużo rozmawialiśmy o sprawach technicznych związanych z neonami i ich komercyjnym, czysto reklamowym charakterem. To też jednak, albo przede wszystkim, dzieła sztuki, stanowiące wizualną oprawę budynków i ulic, nieodłączny element przestrzeni miejskiej. Czy jest jakiś neon, który kojarzy się panu tylko z Warszawą?

– Taki, który istnieje, chyba nie. Natomiast kiedy pani Ilona Karwińska ogłosiła kilka lat temu konkurs na neon dla Warszawy, miałem od dłuższego czasu w głowię koncepcję stworzenia projektu, który pokazywałby w syntetycznym ujęciu najważniejsze warszawskie budynki i symbole stolicy. Ale zarzuciłem koncepcję i oddałem pole młodym.

Kilka razy wspomniał pan panią Ilonę Karwińską, miłośniczkę warszawskich neonów, autorkę fantastycznych albumów, w których utrwalone zostają świetlne reklamy, tak szybko znikające z przestrzeni miejskiej, a także osobę, która zapoczątkowała inicjatywę warszawskiego Muzeum Neonów, miejsca unikatowego w skali światowej. Czy ma pan kontakty z Neon Muzeum, które, swoją drogą, znajduje się niedaleko pańskiego warsztatu?

– Część neonów, które są w nim wystawiane, przechodziła u mnie rewitalizację. Jeśli konieczna jest jakaś naprawa neonu, to pani Ilona korzysta z mojej pomocy. Dziś, co prawda, już rzadziej. Na początku, kiedy muzeum powstawało, przekazałem pani Ilonie m.in. dokumentację dotyczącą starszych reklam, żeby miała bazę, od której mogłaby zacząć.

W Muzeum Neonów zajmuje się pan rewitalizacją, aktualnie na stole w pańskim warsztacie leży neon Jubilera z rogu ulicy Kruczej i Alej Jerozolimskich. Dawne neony, żeby jeszcze mogły zaświecić, muszą przechodzić co jakiś czas gruntowną odnowę. Czy da się wszystkie odratować?

– Niektórych się oczywiście nie da, ale pocieszające jest, że znaczną większość tak. Ja specjalizuję się w tych starszych reklamach, często odratowywałem dawne neony aptek. Przychodzą młodzi właściciele i stwierdzają, że neon już się do niczego nie nadaje i chcą inwestować w nową reklamę, zamiast naprawy. Był jednak taki przypadek, że właścicielka znalazła do mnie kontakt, przyjechałem na miejsce i już za dwie godziny dawna reklama świeciła się na nowo. Powiedziała, że nareszcie pojawił się ktoś, kto się na tym zna.

Standardowy neon Jubilera z rogu ulicy Kruczej i Alej Jerozolimskich w trakcie procesu rewitalizacji. Fot. Jerzy S. Majewski
Standardowy neon Jubilera z rogu ulicy Kruczej i Alej Jerozolimskich w trakcie procesu rewitalizacji. Fot. Jerzy S. Majewski
Pan Romuald Szczerba w trakcie tłumaczenia mi procesu „proszkowania” neonu. W ręku trzyma oryginalne neonowe szkło z lat 60. – dziś takiego się już nie produkuje. Fot. Jerzy S. Majewski
Pan Romuald Szczerba w trakcie tłumaczenia mi procesu „proszkowania” neonu. W ręku trzyma oryginalne neonowe szkło z lat 60. – dziś takiego się już nie produkuje. Fot. Jerzy S. Majewski
Wisienka na torcie – oryginalny fragment neonu Café Mozaika z ulicy Puławskiej wyprodukowany w latach 70. To z tych kubików powstała legendarna reklama świetlna. Fot. Jerzy S. Majewski
Wisienka na torcie – oryginalny fragment neonu Café Mozaika z ulicy Puławskiej wyprodukowany w latach 70. To z tych kubików powstała legendarna reklama świetlna. Fot. Jerzy S. Majewski

Ciekawi mnie, co pan sądzi o dzisiejszej kondycji neonu. Czy uważa pan, że w większych polskich miastach panuje na nie moda, chętnie powraca się do tego typu reklamy?

– Uważam, że to są bardziej rewelacje prasowe niż rzeczywistość. Reklamy neonowe są bardzo drogie i nie każdą firmę na nie stać. Założenie porządnego, neonowego szyldu wymaga projektu plastycznego, elektrycznego i konstrukcyjnego, zatwierdzenia i pozwolenia miasta na umieszczenie go w przestrzeni. Cały taki proces trwa i trzeba znaleźć fachowca, który byłby gotów zrealizować projekt. Dzisiaj jest bardzo mało osób pracujących w tym zawodzie, dlatego jeśli ktoś decyduje się na taką formę reklamy, musi liczyć się z długim terminem realizacji. Ale miałem klientów, którzy potrafili czekać rok.

Dzisiejsze neony są małe. Dawnej można było przejść po Marszałkowskiej i znaleźć przysłowiową igłę, a teraz można się co najwyżej potknąć. Nic nie świeci, dziś neonów praktycznie nie ma. Na odcinku do placu Unii pojawiają się malutkie neoniki, ale dużych już się nie montuje. Ostatnią największą pod względem ilości szkła neonowego zachowaną reklamą jest Coca-Cola, usytuowana na jednym z trzech mieszkalnych wieżowców na Ścianie Wschodniej. I faktycznie jest ona reklamą typowo neonową.

Taki neon to wielka inwestycja.

– Zdecydowanie. Największe koszty pochłaniał sprzęt, duże neony, zawieszane na wysokich budynkach, wymagały m.in. podnośników. W latach osiemdziesiątych ceny były wygórowane. Montowaliśmy wtedy reklamy neonowe na wysokich budynkach przy ulicy Bagno. Gigantycznych gabarytów reklamy składaliśmy na ziemi, potem zostawały dźwigiem wrzucane na dach. I to właśnie pochłaniało największe pieniądze. Ale takie reklamy robiły wrażenie.

Marzy się panu znów neonowa Warszawa?

– Bardzo! Przykro mi, że w moim rodzinnym mieście, Szczecinie, nie ma wielu neonów. Znalazłem jednego szklarza, ale ceny ma wyższe niż w stolicy!

Na koniec chciałam zapytać, czy ma pan swój ulubiony neon w Warszawie?

– Kiedyś chyba najbardziej podobała mi się bombonierka na Kruczej. Natomiast z tych starych reklam, które jeszcze teraz są, ale niekoniecznie się świecą i przy których ja miałem okazję pracować, to na Nowym Świecie napis „dancing”, z uroczą gwiazdką zamiast kropki nad „i”.

To były złote czasy neonów!

Neon „Jazz Club” należy do ulubionych reklam świetlnych pana Romualda Szczerby z jego pracowni. Fot. Jerzy S. Majewski
Neon „Jazz Club” należy do ulubionych reklam świetlnych pana Romualda Szczerby z jego pracowni. Fot. Jerzy S. Majewski
Dalsza część pracowni Euro Neon Servis skrywa jeszcze więcej neonów. Fot. Jerzy S. Majewski
Dalsza część pracowni Euro Neon Servis skrywa jeszcze więcej neonów. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski
Neony we wnętrzu pracowni Euro Neon Servis. Fot. Jerzy S. Majewski