To był dopiero pożar! Słup dymu unosił się na kilkadziesiąt metrów w górę. Wiał wiatr i każda iskra mogła przenieść ogień na sąsiednie domy. Pięć oddziałów straży pożarnej przez wiele godzin, od dziewiętnastej do piątej nad ranem, walczyło z żywiołem. Ale ich możliwości były mocno ograniczone, w dodatku brakowało wody. Był maj 1874 roku.
Bez dachu nad głowa zostało 35 rodzin. Oficyny i niewielkie drewniane zabudowania zamieszkane były przeważnie przez ludzi ubogich. Wyrobników żyjących z dnia na dzień i chwytających się prac dorywczych. „Pomiędzy nieszczęsnymi znajduje się jeden niewidomy – oraz bardzo uboga kobieta na zleżeniu” – pisał dziennikarz „Kuriera Warszawskiego”[1].
Wszystko zaczęło się w stajni dorożkarskiej w głębi posesji majstra ciesielskiego Fryderyka Kahla u zbiegu Chmielnej i Wielkiej (później Chmielna 50). Zawinił lekkomyślny stangret, niejaki Piotr Kuta. Zwalił na słomę płonącą świecę łojową. Słoma natychmiast zajęła się ogniem, który buchnął niespodziewanie i zaczął szaleć wewnątrz stajni. Stangret był bezradny. Gdy wyprowadzał ze stajni konie, ogień już pochłaniał wyschnięte, drewniane zabudowania stajni. Był to jedynie początek. Wiatr szybko przerzucił ogień na składy desek budowlanych Kahla, z nich zaś dalej, pochłaniając drewniane zabudowania w głębi kwartału. Jak silny był to żywioł, świadczy relacja „Kuriera Warszawskiego” z 5 maja 1874 r.
„Długie deski ułożone do znacznej wysokości, bale i belki, skupione na niewielkiej przestrzeni, zapalały się jedne po drugich, udaremniając wysiłki ratunku wszystkich pięciu części straży ogniowej i kilkuset co najmniej osób cywilnych, które rzuciły się do zasypywania ognia piaskiem i do usuwania desek. Żar tak był silny, iż trzeba było niemałych trudów, by ocalić drewniane domy stojące po drugiej stronie ulicy Wielkiej, pomiędzy Chmielną i Złotą. Dachy tych zabudowań i ściany frontowe zlewano bezustannie wodą, a mimo to blacha na dachach powzdymała się od gorąca. (…) Brak w bliskości kranów wodociągowych utrudniał niezmiernie ratunek, niedopuszczając do działania sikawek parowych. Była godzina 9 wieczorem, kiedy cały czworobok zabudowań pomiędzy ulicami Wielką i Zielną, Chmielną i Złotą przedstawiał ogromną przestrzeń buchającą płomieniem. Ocalono dwie ściany tego czworoboku, to jest od Chmielnej i Złotej, dwie inne z wyjątkiem posesji p. Galla i cały środek płonęły”.
Ogień zniszczył częściowo murowany dom Kahla (późniejszy adres Chmielna 50). Zagroził drewnianej oficynie kamienicy Galla przy późniejszym adresie Chmielna 48. Zniszczył stajnie, wozownie, kloaki, składy budowlane. Kahl szacował swoje straty na 21 tys. rubli. Galle na 4 tysiące, choć oficyny jego domów przy Chmielnej 48 i Zielnej 3 udało się ostatecznie uratować[2].
Dwa dni po pożarze, 6 maja „Kurier Warszawski” pisał o fatalnej sytuacji pogorzelców. Na pomoc ruszył im m.in. Franciszek Łapiński, dyrektor taniej kuchni przy Chmielnej, zakupując dla nich 200 obiadów. Gazeta apelowała też o składanie datków na adres redakcji na pomoc pogorzelcom.
Interesująca nas posesja Wiktorii Galle o numerze hipotecznym 1423 zajmowała narożnik Chmielnej i Zielnej (późniejsze numery Chmielna 48/Zielna 1). Przypominała prostokąt zorientowany dłuższym bokiem wzdłuż Zielnej. Na planie Warszawy z 1825 r. drewniany budynek zaznaczony został wzdłuż Chmielnej. Widać też prostopadłą do niego oficynę wznosząca się na granicy ze wspominana powyżej posesją Kahla. W tym czasie cała okolica zajmowana dziś przez Pałac Kultury wraz z otoczeniem zabudowana była dość rzadko, a drewniane domy stały tu pośród sadów i ogrodów. Ale na intersującej nas posesji drzewa dawno już były wycięte. Na powstałym ćwierć wieku później planie Warszawy H. Świątkowskiego z 1851 r. widać, że posesja była już w tym czasie zabudowana w całości. Do starych drewnianych budynków dostawiono nowe, a od strony Zielnej w miejscu późniejszej kamienicy przy Zielnej 3 wznosił się budynek murowany. Właścicielem całości był wtedy Stanisław Tomaszewski.
Wielka zmiana nastąpiła dziesięć lat po opisanym na początku pożarze. W latach 1883-1884 w miejscu rozebranych budynków u zbiegu Chmielnej i Zielnej zbudowana została nowa kamienica. Jej projektantem był Marceli P. Plebiński, absolwent wydziału budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych i w swoim czasie wiceprezes Koła Architektów w Warszawie[3]. Dodajmy, autor jeszcze jednej kamienicy przy Chmielnej (pod nr 31), mieszczącej później Hotel Royal. Kamienica od strony Zielnej nie dochodziła do końca posesji. Wznosił się tam zapewne stary, murowany budynek widoczny na planie z 1851 r. Skrzydła frontowe wznosiły się wzdłuż Chmielnej i Zielnej z jednoosiowym, ściętym narożnikiem. W głębi na tyłach skrzydła od strony Chmielnej stanęła lewa, wąska oficyna boczna.
Była to już kamienica z prawdziwego zdarzenia. Trzypiętrowa. Elewacja od Chmielnej była nieco dłuższa, dziewięcioosiowa. Od Zielnej ośmioosiowa. Partię cokołową tworzyło przyziemie dekorowane światłocieniowym boniowaniem płytowym i zrytmizowane rzędami półkoliście zamkniętych okien. Wyżej tynkowane na gładko ściany miały okna ujęte w obramienia – na pierwszym piętrze trójkątnie zwieńczonymi nadokiennikami, na drugim zaś nadokiennikami w postaci odcinka gzymsu. Ponad oknami trzeciego piętra o najskromniejszych obramieniach ciągnął się mocno wyładowany gzyms koronujący wsparty na kroksztynach. Elewacje dodatkowo ożywiały na pierwszym i drugim piętrze balkony o murowanych czy też kamiennych balustradach tralkowych.
Była to zatem typowa dla ówczesnej architektury warszawskiej, eklektyczna budowla o architekturze odwołującej się głównie do renesansu włoskiego. Dość oschła w swoim wyrazie, ale już światłocieniowa.
O wystroju wnętrza niewiele jesteśmy w stanie powiedzieć, poza tym że od strony podwórka na styku obu skrzydeł w budynku znajdowało się duże pomieszczenie na rzucie owalu. Być może była to kuchenna klatka schodowa. Porównując z innymi budynkami wzniesionymi w tym czasu można założyć, że dwie paradne klatki schodowe z wejściami po dwóch stronach przejazdu bramnego od strony Chmielnej mogły mieć marmurowe schody, ceramiczne posadzki na podestach, być może portale ujmujące drzwi do mieszkań. Klatki kuchenne najprawdopodobniej były drewniane.
Kilkanaście lat później kolejna kamienica powstała na reszcie posesji przy Zielnej 3. Wzniesiono ją w miejscu starego, murowanego budynku. Była czteropiętrowa z rzędem dość dużych, prostokątnych witryn czterech sklepów na parterze. Jej architektura utrzymana była w stylistyce uproszczonego klasycyzmu. Elewację rytmizowały lizeny oraz dekorowały wypełnione ornamentem płyciny między oknami. I tutaj fasadę ożywiły balkony. Te na dwóch niższych kondygnacjach o murowanych balustradach tralkowych. Te na wyższych wykonanych z metalu.
Tadeusz Konrad w liście zamieszczonym na stronie Fundacji „Warszawa 1939.pl” wspominał, że w nowym budynku na każdym piętrze skrzydła frontowego znajdowały się po dwa mieszkania. Jedno dość duże pięciopokojowe i drugie czteropokojowe. Miały one okna wychodzące zarówno na podwórko, jak i na ulicę. Z kolei w oficynie bocznej po dwa mieszkania trzy- i czteropokojowe.
W kamienicy przy Zielnej 3 zastosowano też dość częste w ówczesnej Warszawie rozwiązanie. W skrzydle frontowym umieszczono obok siebie dwie klatki schodowe. Paradną i kuchenną. Obie oddzielone były od siebie ażurową, drewnianą ścianą parawanem, wypełnioną szkłem. Z uwagi na niższą wysokość mieszkań w oficynie podesty i piętra na obydwu klatkach były inne. Chociaż od Zielnej znajdowało się wejście na paradną klatkę kamienicy, to ponoć było ono zawsze zamknięte i do budynków chodziło się przez bramę w starszym domu od strony Chmielnej i przez wspólne podwórko.
Aż do drugiej wojny światowej właścicielami posesji nadal pozostawała rodzina Zantmanów. W nowszej kamienicy przy Zielnej 3 mieszkali właściciele Ludwik i Maria Zantmanowie.
Na parterze kamienicy przy Chmielnej 48/Zielnej 1 mieścił się skład apteczny, będący czymś w rodzaju drogerii z farmaceutykami. Wejście do niej wiodło z narożnika. Tymczasem na parterze kamienicy przy Zielnej 3 działał m.in. zakład szklarski i jadłodajnia, czy też może restauracja prowadzona przez Kołacza.
Rok 1937 był burzliwy. Pełen rozruchów, zamachów i antyżydowskich wystąpień. Pod narożną kamienicę przy Chmielnej 48 (róg Zielna 1) taksówkarzowi kazało się zawieźć dwóch mężczyzn. Wysiedli i nakazali mu pozostawienie włączonego silnika. Gdy przed kamienicą pojawiło się dwóch mężczyzn, jeden z pasażerów taksówki wyjął pistolet i oddał kilka strzałów do przechodzącego. Był nim Adam Rycek Koszacki, posądzony o zorganizowanie pobicia Wojciecha Wasiutyńskiego.
Przypomnijmy, Wasiutyński był publicystą, felietonistą i pomysłodawcą nazwy tygodnika literacko-artystycznego „Prosto z mostu” oraz różnych czasopism w rodzaju dziennika„ ABC”. Na początku 1939 Wasiutyński rozstał się jednak ze środowiskiem „Falangi” Bolesława Piaseckiego. Tymczasem Koszacki, członek Stronnictwa Narodowego, czczony jest dziś w Leżajsku jako jeden z pierwszych członków ruchu oporu, który popełnił samobójstwo po aresztowaniu przez Niemców.
Powróćmy jednak do roku 1937. Zamachowcy albo nie byli zbyt rozgarnięci, działając jak członkowie gangu Olsena, albo, co też możliwe, liczyli na rozgłos w prasie. Kierowcę taksówki sterroryzowali i kazali mu się zawieźć na Plac Teatralny. Tam przesiedli się do innej taksówki, również terroryzując kierowcę. Policja bardzo szybko trafiła na ich trop. Taksówkarz łatwo ich rozpoznał, przypominając cały czas, że nie zapłacono mu za kurs. Byli to Ryszard Romanowski i Kazimierz Dunajewski, działacze faszyzującego Ruchu Narodowo-Radyklanego „Falanga”[4]. Dodajmy tu, że wspomniany Wasiutyński „Falangę” redagował i był jednym z autorów jej programu promującego mieszankę totalitaryzmu z katolicyzmem i skrajnie agresywnym nacjonalizmem. Sprawa zamachu w 1938 r. znalazła się w sądzie. Przed Sądem Okręgowym w 1938 r. stanął Romanowski, współpracownik administracji „Falangi:[5] który szybko został zatrzymany i zamknięty w więzieniu centralnym przy Daniłłowiczowskiej. Z kolei Dunajewski ukrywał się przed policją.
W połowie sierpnia 1939 r., gdy dni II RP zmierzały ku tragicznemu kresowi, na klatce schodowej kamienicy tej samej kamienicy padły cztery strzały. Po chwili mieszkańców zelektryzował straszny krzyk kobiety. Strzelał niejaki Grzegorz Songajło. Ofiarą była jego narzeczona 21-letnia Wanda Meszówna, kosmetyczka. On ja kochał, a ona jego już nie. Zerwała z nim, nie chciała się widywać. On ja błagał, potem owładnęła nim zazdrość, wreszcie zaczął jej grozić. Idąc do niej, zabrał pistolet. Kule ugodziły ją w klatkę piersiową. Padła. Był pewien, że ją zabił. Zabarykadował się na trzecim piętrze za drzwiami jej mieszkania na frontowej klatce schodowej. Krzyczał, że palnie w łeb każdemu, kto zbliży się do drzwi. Policjanci pojawili się bardzo szybko. Wraz z komisarzem Rodkiewiczem z VIII komisariatu przybyli dwaj wywiadowcy i dwaj policjanci w masywnych kamizelkach kuloodpornych. Byli wyposażeniu w tarcze i hełmy.
Policjanci ruszyli od strony frontowej klatki schodowej. Pozostali z komisarzem wdrapali się klatką kuchenną. Wdarli się do mieszkania. W tym samym momencie policjanci otworzyli drzwi frontowe. Songajło wystrzelił w stronę opancerzonego policjanta. Po ułamku sekundy trafiły go dwie kule. Jedna utkwiła w szyi. Jednocześnie strzelali policjant i posterunkowy. Meszównę opatrzono. „Jej stan nie budzi obaw” – donosił „Kurier Warszawki” z 15 sierpnia 1939 r. Tymczasem Songajło w stanie krytycznym trafił do szpitala.
Niespełna miesiąc później trwało już oblężenie Warszawy. Niemieckie bomby dość gęsto padały w sąsiedztwie Dworca Głównego. Zniszczeniu uległy zabudowania dworca oraz kilka pobliskich kamienic w rejonie Chmielnej i Marszałkowskiej. Kamienica przy Chmielnej 48 przetrwała, lecz jej elewacja od Zielnej uległa uszkodzeniom. Zniszczone i prawdopodobnie już w czasie okupacji zwalone zostały dwa balkony od strony Zielnej. W efekcie bombardowania z obydwu kamienic przy Chmielnej 48 i Zielnej 3 powypadały też szyby. Przy tym w kamienicy przy Zielnej 3 wybite również zostały kolorowe szybki oddzielające klatkę paradną od kuchennej[6].
W trakcie powstania warszawskiego tuż obok kamienicy, w poprzek Chmielnej stanęła powstańcza barykada. We wrześniu 1944 r. skrzydło frontowe kamienicy znalazło się na linii ognia i uległo poważnym zniszczeniom. Mieszkańców domu, którzy chronili się w osłoniętej od ognia kamienicy pod nr 3 Niemcy wygnali dopiero kilka dni po kapitulacji powstania, 6 października 1944 r.
W styczniu 1945 r. prawie cała zabudowa Zielnej była spalona bądź zniszczona. Spłonęła narożna kamienica Chmielna 48/Zielna 1. Tymczasem kamienica przy Zielnej 3 nadal stała[7].
Jak czytamy we wspomnieniu Tadeusza Konrada zamieszczonym na stronie Fundacji Warszawa 1939.pl, chociaż kamienica przy Zielnej 3 przetrwała, to jej wnętrze było straszliwie splądrowane. Powyrywane były nie tylko drzwi i okna, ale też w wielu pomieszczeniach zerwano parkiet. Nadwyrężona też musiała być konstrukcja budynku, skoro elewacja od strony podwórka została podparta drewnianym rusztowaniem. Mimo to do kamienicy powracali mieszkańcy[8].
Tuż po wojnie, aby usprawnić usuwanie gruzu, wzdłuż Zielnej ułożono tory kolejki. Przy odgruzowywaniu pracowali tu m.in. junacy Powszechnej Organizacji „Służba Polsce”. Ostatecznie resztki ruin kamienicy przy Zielnej 1 i ocaloną kamienicę przy Zielnej 3 rozebrano w 1953 r. w trakcie usuwania zabudowy pod Plac Defilad.
[1] Wiadomości miejscowe, „Kurier Warszawski” 1874, nr 98, s. 1
[2] Wiadomości miejscowe, „Kurier Warszawski” 1874, nr. 97, s. 1
[3] Jarosław Zieliński, Atlas Dawnej Architektury Ulic i Placów Warszawy, Śródmieście Historyczne, T. 2, TONZ, Warszawa 1996, s. 55.
[4] Z sądów, Strzały przy ul. Chmielnej, „Kurier Warszawski” 1938, nr 144 [27 maja, wyd. wieczorne], s.
[5] Członkowie b. ONR w więzieniach warszawskich, „Falanga” 1938, nr 1, s. 5. 12.
[6] Zielna 1 i Zielna 3 we wspomnieniach pana Tadeusza Konrada | Fundacja Warszawa 1939
[7] Ortomapa z 1945 r. mapa.um.warszawa.pl/mapaApp1/mapa?service=mapa_historyczna
[8] Zielna 1 i Zielna 3 we wspomnieniach pana Tadeusza Konrada | Fundacja Warszawa 1939