Warszawa. Cmentarz na Starych Powązkach. Blednące wizerunki
Published 29/10/2021 By
Jerzy S. Majewski
Z setek, a może i tysięcy nagrobków na Powązkach spoglądają ludzie. Dawno ich nie ma. Ich odbicia na porcelanowych owalach powoli bledną. Inne rozpadają się, zaś po jeszcze innych pozostały już tylko odbicia na pustym kamieniu. Od lat fotografuję te zdjęcia, by uchronić przed upływem czasu wizerunki obecnych na nich ludzi. Pewnie w wielu przypadkach jedyne, jakie jeszcze się zachowały. Znikają tak, jak znikają stare albumy ze zdjęciami po śmierci kogoś ostatniego z rodziny.
Na Starych Powązkach wodzą za nami wzrokiem przemysłowcy, stateczne damy z bogatych domów, malarze, architekci, rzeźbiarze, wielcy kupcy. Jednym słowem, elity miasta. Ale też ludzie zupełnie zwyczajni, o których dziś już nikt nie pamięta. Zmarli przedwcześnie, zbyt młodzi, by zdobyć sławę i też tacy, którzy przeżyli życie zwyczajnie. Na zdjęciach nie są martwi. Są jak najbardziej żywi.
Ci na fotografiach powstałych jeszcze przed pierwszą wojną światową, wykonanych bardzo często w zakładach fotograficznych, ze skupieniem spoglądają w magiczny obiektyw aparatu. Czy w chwili, gdy pozowali do zdjęcia przeszło im przez myśl, że stoją przed bramą do przyszłości? Do spotkań zza grobu z kolejnymi pokoleniami? Być może? Inni pewnie chcieli tylko ładnie wyglądać. Myśleli o życiu, nie o śmierci.
O czym myślała Anna z Tomaszewskich Szymańska, pozując do zdjęcia z mężem. Przytula głowę do oficera w polskim mundurze, późniejszego wizytatora szkół rolniczych. Czy to była fotografia wykonana zaraz po ślubie? A może później. Szczęście nie mogło trwać długo. Urodzona w Bałanówce na Podolu, żyła 24 lata. Zmarła w 1924 r. Nagrobek w formie bezpretensjonalnej, kamiennej kapliczki ufundował owdowiały mąż. Wyrył zaskakujący tekst. Nie o niej! W gruncie rzeczy o sobie i o swojej stracie: „Była cicha i anielska i kochała mnie”. Ileż powodów do interpretacji i domysłów. Znamienne. Nie była sobą, tylko cichą i anielską żoną wizytatora, którego kochała.
Porcelanowe fotografie tylko sporadycznie są sygnowane przez zakłady fotograficzne. Głównie przez zakład Stefana Webera z ulicy Siennej 17. Wcześniej zakład ten działał przy ulicy Senatorskiej i przetrwał pierwszą wojnę światową.
Ale na porcelanowych zdjęciach wypatrzeć też można sygnaturę „J. Rodziewiczówna”. Kryła się pod nią urodzona w Witebsku malarka Józefa Rodziewiczówna (zmarła w 1924 r.). W rosyjskiej Wiatce została uczennicą Michała Elwiro Andriolliego (tego, który zapoczątkował na linii otwockiej styl „świdermajera”). Później, w początku lat 70. XIX w., gdy sprowadziła się do Warszawy, uczęszczała do Klasy Rysunkowej pod kierunkiem Wojciech Gersona. Miała zatem znakomitych nauczycieli. Specjalizowała się w malowaniu na porcelanie. Głównie na talerzach, filiżankach, dzbankach i rozmaitych naczyniach.
Jednocześnie zarabiała, podmalowując portrety nagrobne. Fotografie dostarczali jej zamawiający. Pierwowzory pochodzą zatem z różnych zakładów fotograficznych. Wizerunki trafiające na nagrobki sygnowane były przez malarkę. Świadczy to o tym, że wizerunki na porcelanie ostatecznie znacząco różniły się od oryginałów. Nie była to zatem jedynie kwestia retuszu, lecz portretowe wydobycie postaci, przy jednoczesnym usunięciu tła.
Poniżej partia wizerunków z cmentarza katolickiego na Starych Powązkach.