Kamienica przy Emilii Plater 30 potrafi zaskoczyć. Jej pozbawiona dekoracji fasada niczym nie zapowiada bogactwa wystroju, jaki kryje wnętrze budynku.
Jesienią 2023 r. dawny dom Kornblumów do rejestru zabytków wpisał wojewódzki konserwator zabytków prof. Jakub Lewicki. „Kamienica razem z oficynami jest wartościowym przykładem zabudowy kamienicznej, typowej dla Warszawy schyłku XIX stulecia. Wartość artystyczna budynku wyrażona jest m.in. przez bardzo bogate opracowanie wnętrza klatki schodowej, wyposażonej m.in. w rozbudowane portale drzwi do mieszkań i unikatową, neobarokową stolarkę drzwi” – mówił w uzasadnieniu.
Tym, co się nie zachowało, jest wystrój elewacji kamienicy. Jak wyglądał?
Można się przekonać z fotografii Mariana Fuksa z 1925 r. W przyszłości zdjęcie to może posłużyć jako podstawa do rekonstrukcji wystroju elewacji frontowej budynku. Dodajmy tu, że przed kilkunastu laty odtworzono wystrój sąsiedniej kamienicy Lipińskiego przy Emilii Plater 32 u zbiegu z Al. Jerozolimskimi.
Przyznam, że nie od razu zorientowałem się, w którym miejscu powstała fotografia Mariana Fuksa. Ulica Emilii Plater (nosząca w czasach zaboru rosyjskiego nazwę Leopoldyna) jest na niej wąska, brukowana kamieniami polnymi niczym ulice na przedmieściach czy w dzielnicy Północnej. W tle widać niski mur, za którym rosną drzewa, w głębi zaś widnieje coś na kształt wieży kościelnej. Kondukt pogrzebowy posuwa się w kierunku jednego z cmentarzy. Kamienice na zdjęciu są jednak zaprojektowane bardzo solidnie, śródmiejsko.
Zachował się tu jednak element, który może nie tyle przetrwał, co został odtworzony. Jest nim widoczny z lewej strony fotografii fragment elewacji wyżej wspomnianej narożnej kamienicy Lipińskiego. Wznosi się ona przy Emilii Plater 32 u zbiegu z Al. Jerozolimskimi (nr 63). Kamienica ta powstała w latach 1897-98. Około 1975 r., w trakcie budowy Dworca Centralnego została pozbawiona wystroju elewacji. Został on niedawno przywrócony w trakcie gruntownej modernizacji i nadbudowy kamienicy zgodnie z projektem pracowni S.A.M.I. Architekci.
Trudno powiedzieć, czy autorem fotografii był osobiście Marian Fuks, uznawany dziś za pierwszego polskiego fotoreportera prasowego. W latach międzywojennych miał własną agencję. Nie zawsze sam wykonywał zdjęcia. Zatrudniał fotografów, których wysyłał na temat. Zdjęcia sprzedawał różnym tytułom prasowym i zawsze były one sygnowane jego nazwiskiem.
Tak czy inaczej fotoreporter wszedł na balkon kamienicy przy Emilii Plater 35 i z niej zrobił zdjęcie konduktu pogrzebowego podążającego z kaplicy św. Barbary przy kościele Piotra i Pawła. Wydarzenie miało miejsce 22 lipca 1925 r. Na katafalku spoczywa trumna ze zwłokami Feliksa Witmana, posterunkowego VIII komisariatu. Towarzyszy mu spory tłum mieszkańców Warszawy, rodzina i oficjele, głównie z policji.
Witman był jedną z ofiar pościgu 17 lipca za komunistycznymi zamachowcami Władysławem Hibnerem, Władysławem Kniewskim i Henrykiem Rutkowskim. Mieli oni dokonać zabójstwa Józefa Cechnowskiego, agenta policji w strukturach ruchu komunistycznego. Stało się inaczej. Na Cechnowskiego się nie doczekali, a podczas próby wylegitymowania ich na ul. Zgoda przez dwóch wywiadowców policyjnych otworzyli ogień. Ranili policjanta Kazimierza Lesińskiego. Uciekali Chmielną. Tam ostrzeliwując się, ranili śmiertelnie posterunkowego Feliksa Witmana. Strzelali na oślep, nie licząc się zupełnie z tłumem przechodniów. Ranili kilka osób, w tym matkę z dzieckiem i studenta Uniwersytetu Warszawskiego Aleksandra Kempnera. Ten ugodzony w brzuch, zmarł wkrótce w szpitalu Dzieciątka Jezus. Także jego pogrzeb miał miejsce w kaplicy żałobnej św. Barbary. Był jednak mniej liczny. Jak pisała prasa, Kempner utrzymywał zarobkami z lekcji matkę staruszkę i siostrę niemowę. Teraz postały one bez środków do życia. Z kolei Witman osierocił małe dziecko i żonę.
„Sprawa zabezpieczenia bytu rodzin policjantów przedstawia się u nas fatalnie” – pisał „Kurier Warszawski” w dniach pogrzebu.[1] Jednak w znacznie gorszej sytuacji została rodzina Aleksandra Kempnera. Wkrótce zaczęły się zbiórki pieniężne mające wesprzeć rodziny zabitych. Włączyli się w nie m.in. aktorzy kabaretu Qui pro Quo.[2]
Komunistycznych zamachowców w trakcie pościgu udało się ująć. Zostali osądzeni i skazani na karę śmierci. Wyrok został wykonany 21 sierpnia 1925 r. na terenie Cytadeli. Po wojnie władze komunistyczne zrobiły z terrorystów bohaterów, m.in. zmieniając nazwy historycznych ulic Chmielna, Zgoda i Złota na Rutkowskiego, Kniewskiego i Hibnera. Oczywiście o ich przypadkowych ofiarach nie pamiętano.
Spójrzmy jeszcze raz na fotografię Mariana Fuksa. Kamienica przy Emilii Plater 30 powstała w latach 90. XIX w. Jej właścicielem i pewnie inwestorem był Symcha Kornblum. W rękach jego rodziny kamienica pozostawała co najmniej do początku lat 30. XX w. Projektanta budynku nie znamy. Jak można przekonać się z fotografii, fasada kamienicy miała światłocieniowy, eklektyczny wystrój. W przyziemiu pokryta była wykonanym w tynku boniowaniem pasowym. Wyżej tło dla dekoracji architektonicznej stanowiła ściana licowana cegłą. Na nią nałożone zostały wykonane w tynku obramienia okien. Na pierwszym piętrze ujmowały je po bokach półkolumny o kanelowanych trzonach i głowicach kompozytowych zwieńczonych trójkątnymi naczółkami. Wyżej obramienia były mniej rozbudowane, bez kolumn, zwieńczone półkolistymi naczółkami
Wejdźmy teraz do wnętrza kamienicy. Tworzy ją budynek frontowy oraz owinięte wokół podwórka studni dwie oficyny boczne i oficyna tylna. Wystrój przejazdu branego przetrwał. Utrzymany jest w duchu eklektyzmu, posiłkując się formami renesansowymi i barokowymi. Drzwi i tablicę z listą lokatorów ujmują neobarokowe portale. Oryginalne są też kute, metalowe wierzeje bramy.
Jednak to, co najciekawsze kryje się na paradnej klatce schodowej. I tutaj drzwi do mieszkań ujmują niezwykle rozbudowane portale o naczółku z neorenesansową dekoracją groteskową. Stopnie schodów są cementowe, ale dekoracyjne balustrady wykonano z kutego metalu, zaś na spocznikach schodów położone zostały biało-niebieskie płytki ceramiczne, dość powszechne we wznoszonych wówczas kamienicach warszawskich. Wreszcie sufit ostatniego piętra klatki ozdobiono sztukaterią.
Niestety dziś wszystko to znajduje się w fatalnym stanie. Podobnie jak drewniane klatki kuchenne. Po wojnie kamienica została przejęta przez władze i dość szybko zamieniona w slums. Mieszkania zajął kwaterunek i podobnie jak w innych kamienicach warszawskich zostały one podzielone i zamienione w wielorodzinne kołchozy. Pociągnęło to dewastację kamienicy, a proces ten nie został zatrzymany do dziś. Kiedy przepadł wystrój elewacji, nie udało mi się precyzyjnie ustalić. Może w trakcie generalnego remontu na przełomie lat 60. i 70.?
Powróćmy jeszcze na chwilę do zdjęcia Mariana Fuksa. Z budynkiem z prawej strony sąsiadowała widoczna na fotografii eklektyczna kamienica stojąca u zbiegu Emilii Plater i Nowogrodzkiej. Trzypiętrowa, o dekoracyjnie opracowanych obramieniach okien. Odwrotnie jak w kamienicy Kornbluma nadokienniki pierwszego piętra były tu półkoliste, zaś piętra drugiego trójboczne. Na osi fasady na wysokości pierwszego i drugiego piętra projektant umieścił balkony o murowanych balustradach tralkowych. Wydaje się, że balkon drugiego piętra podtrzymywany był przez kariatydy.
Trudno w to dziś uwierzyć, ale i ta efektowna kamienica przetrwała wojnę. Wystrój jej elewacji usunięto dopiero w latach 50. Kilkanaście lat później została zburzona. Jej miejsce miał zająć nowy biurowiec. Ale nadeszły chude lata kryzysu i biurowiec postanowiono przeprojektować na budynek mieszkalny. Przez kolejne lata nic się tu jednak nie działo. Zdołano jedynie wznieść fundamenty i realizacja stanęła. Rozgrzebana budowla ukryta za płotem straszyła aż po schyłek lat 80. Wreszcie przypomniano sobie o niej. W porozumieniu z urzędem konserwatorskim architekci Krzysztof Ozimek i Mirosław Leśnik przedstawili kilka wersji projektu nowego, siedmiopiętrowego budynku. Były to wizualizacje postmodernistyczne, ale inspirowane architekturą przełomu XIX i XX w., mającą jednak niewiele wspólnego ze wznoszącą się tu wcześniej kamienicą. W zależności od wersji budynek miał mieć ścięty narożnik zwieńczony wieżą lub iglicą.
Plany ponownie się zmieniły, gdy ówczesny główny inwestor, firma „Chemadex weszła w spółkę z Amerykanami. Ci, dążąc do zwiększenia powierzchni biurowej przewalczyli podniesienie budynku do wysokości 11 kondygnacji. Nowy projekt na podstawie wcześniejszych szkiców Ozimka i Leśnika sporządził Amerykanin John Howard z zespołem. Architektura jest przeciętna, ale chyba wtopiła się w narożnik i nie razi. Był to jeden z pierwszych nowoczesnych budynków biurowych wzniesionych w Warszawie po przemianach zapoczątkowanych w 1989 r. Prace trwały bardzo szybko, od lutego 1992 r. do wiosny 1993 r., a jednym z pierwszych najemców była ambasada Wielkiej Brytanii.
[1] Kurier Warszawski 1925, nr 200 19 lipca, s. 15.
[2] „Świat i Prawda” 1925, nr 27, s. 415