Przejdź do treści

Warszawa. Hoża 39. Kamienica primadonny

Chociaż fasada wczesnomodernistycznej kamienicy przy Hożej 39 utraciła swoje zwieńczenie, to nieomal nie zmieniła się od chwili swego powstania. Tymczasem jej wnętrza zostały bardzo zubożone na skutek zniszczeń wojennych i powojennych przekształceń. Niewiele w nich ocalało z luksusu z czasów, gdy dom należał do primadonny operetki warszawskiej Wiktorii Kaweckiej.

Warszawa. Hoża 39. Fasada kamienicy Kaweckiej, z prawej fragment wczesnomodernistycznej kamienicy przy Hożej 41 u zbiegu z Poznańską. Obydwa budynki powstały w podobnym czasie i zaprojektowane zostały przez Józefa Napoleona Czerwińskiego i Wacława Heppena. Różnią się jednak rzutami, układem przestrzennym oraz wystrojem.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Fragment elewacji frontowej „falującej” dzięki płaskim wykuszom na rzucie odcinka owalu.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Jeden z dwóch wykuszy w fasadzie kamienicy. Niestety nie zachowała się oryginalna stolarka okienna.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Fragment przyziemia kamienicy ze sklepami w suterenach. Rustyka imitująca kamień została wykonana w tynku.
Fot. Jerzy S. Majewski

Na pierwszy rzut oka nie dostrzegamy tego zubożenia. Pierwszym, na co zwracamy uwagę, jest przejazd bramny zaprojektowany z prawdziwie pałacowym rozmachem. Zachwyca jego wysokość, szerokość, detal. Można się tu poczuć niczym w sieni arystokratycznej rezydencji.

Wejście z bramy na paradną klatkę schodową ujmują kolumny tworzące rodzaj ganku. Poprzedzają go marmurowe schody. Przed wrześniem 1939 r. byle kto do sieni nie wszedł. Wejścia pilnie strzegli dwaj stróże w granatowych maciejówkach na głowach i w butach z cholewami. „Jeden z nich był tęgim wąsalem, drugi, wątlejszy i mazurzący nazywał się Krzywda. Lecz krzywdy uczynić sobie nie pozwalał; ożenił się z piękną panną Andzią – bodajże najładniejszą miejscową panną służącą” – wspominał na łamach „Stolicy” Stefan Jellenta, który długo mieszkał w oficynie kamienicy.[1]

Warszawa. Hoża 39. Podcień poprzedzający wrota przejazdu bramnego. W kamienicach projektu Czerwińskiego i Heppena bramy projektowane były z rozmachem. Architekci nadawali im chętnie formy barokowe. Wrażenie elegancji potęgują kryształowe szybki w wierzejach bramy.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Wierzeje bramy.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Wnętrze przejazdu bramnego.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Wnętrze przejazdu bramnego. Z prawej widać ujęte kolumnami wejście na klatkę schodową.
Fot. Jerzy S. Majewski

Dalej wchodzimy na klasyczne, warszawskie podwórko studnię. A po jego przejściu do kolejnej, znacznie już skromniej wykończonej bramy (być może zubożonej po wojnie) i na drugie podwórko.

Warszawa. Hoża 39. Dusza pierwszego podwórka studni.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Wnętrze przejazdu bramnego w oficynie poprzecznej.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Dusza drugiego podwórka studni,
Fot. Jerzy S. Majewski

Stojąc przed fasadą, w bocznej elewacji wykusza wypiętrzonego ponad przejazdem bramnym zobaczymy podpis projektantów kamienicy. Józef Napoleon Czerwiński – budowniczy i Wacław Heppen – architekt oraz datę budowy 1911. Obaj projektanci stanowili markę samą w sobie.

Warszawa. Hoża 39. Wizytówka projektantów umieszczona na elewacji budynku.
Fot. Jerzy S. Majewski

Gwarantowali najwyższą jakość projektu i wysoki standard wykończenia budynku. Pośród wielkich, wczesnomodernistycznych kamienic powstających w Warszawie przed wybuchem pierwszej wojny światowej te projektowane przez Czerwińskiego i Heppena należały do najbardziej luksusowych. Ich architektura zwykle odwoływała się do form zmodernizowanego baroku i klasycyzmu. Czasem przyprawionego secesyjnym detalem. Tak jest i w tym przypadku.

Kamienicę cechowała niegdyś solidność opracowania każdego szczegółu. Dwukondygnacyjna partia cokołowa fasady pokryta jest rustykowaniem, sprawiającym wrażenie, jakby budynek wzniesiono z cyklopich ciosów kamiennych. Tak naprawdę bloki z granitu użyto jedynie do wykończenia dolnej partii cokołu, reszta to tynk, tyle tylko, że wykonany niesłychanie solidnie. Łatwo ulec złudzeniu, że to kamień. Cała elewacja zdaje się migotać od urozmaiconego detalu, pośród którego wypatrzeć można choćby kroksztyny na tle girland, czy baranie rogi.

Warszawa. Hoża 39. Partia cokołowa budynku. Obramienia witryn wykonane zostały z szarego granitu.
Fot. Jerzy S. Majewski

Niestety na skutek wojny niemal nic nie przetrwało z wystroju paradnej klatki schodowej w skrzydle frontowym. Zachowały się tu jedynie schody o stopniach z białego marmuru i metalowych balustradach ozdobionych detalem w duchu geometryzującej secesji. W części obszernej duszy klatki schodowej zamontowano zamknięty w siatce szyb klatki schodowej. Szyb istnieje nadal, ale winda jest tu już współczesna.

Ogromne okna, choć zwrócone w kierunku podwórka dostarczały do wnętrza mnóstwo światła. Snując analogie do klatek w innych luksusowych kamienicach wzniesionych przez tych samych projektantów, należy domniemywać, że i tu drzwi do mieszkań ujmowały imponujące portale. Niestety nie ocalały. Z kolei mieszkania po wojnie uległy znacznemu poszatkowaniu na mniejsze lokale. Nic też nie zachowało się na drugiej, głównej klatce schodowej w oficynie poprzecznej. I tu mieszkania uległy podziałowi na mniejsze.

Warszawa. Hoża 39. Wnętrze paradnej klatki schodowej z szybem windy.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Wnętrze paradnej klatki schodowej z szybem windy.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Wnętrze paradnej klatki schodowej. Fragment balustrady i szybu windy.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Wnętrze paradnej klatki schodowej. Na klatce zachowała się oryginalna balustrada i stopnie schodów.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Wnętrze klatki schodowej w oficynie poprzecznej. Jej uproszczony wystrój powstał prawdopodobnie w trakcie powojennej odbudowy i przebudowy wnętrz na biura.
Fot. Jerzy S. Majewski

Inwestorami tej luksusowej kamienicy byli bracia Jakub i Marek Lichtenbaumowie.[2] Nie należeli do spekulantów budowlanych, jak to wówczas nazywano deweloperów, lecz od 1904 r. prowadzili firmę inżynieryjno-budowlaną. W latach międzywojennych, aż do wybuchu drugiej wojny światowej działała ona pod marką bracia inż. Marek Lichtenbaum, Jakub i Edward. Marek, z wykształcenia inżynier budowlany, w latach międzywojennych był też ważną postacią w żydowskiej społeczności stolicy. Wiele lat później w getcie został mianowany zastępcą Adama Czerniakowa, zaś po jego samobójczej śmierci w 1943 objął kierowanie Judenratem. Na pewno musiał być Żydem religijnym i praktykującym.

Już w latach 20. Lichtenbaumowie kamienicę sprzedali, a ich biuro przeniosło się kilkadziesiąt metrów dalej do kamienicy przy Hożej 62. Również wielkiej, luksusowej i wczesnomodernistycznej.

Tymczasem przez wiele lat najbardziej znaną właścicielką kamienicy przy Hożej 39 była królowa scen operetkowych, primadonna Wiktoria Kawecka. Dziś jej życiorys umieszczony jest w gablocie w przejeździe branym kamienicy.

Wiktoria Kawecka.
Fot. NAC

Wiktoria Kawecka miała talent. Zachwycano się skalą i nośnością głosu primadonny operetki warszawskiej, z którą była w stanie konkurować w Warszawie jedynie Lucyna Messal. W jej głosie była siła. Jeszcze po pięćdziesiątce potrafiła zagłuszyć partnera młodszego o dwie dekady. Jej szlagierem, który potem nuciła cała Warszawa była „Andzia.” „Andzię” nucili wszyscy niezależnie od przynależności klasowej czy wieku. W biurach, na ulicach, w maglu i mieszczańskich salonach. O radiu nikt jeszcze nie marzył, ale kto mógł i kogo było na to stać, spieszył na koncerty Wiktorii Kaweckiej – bodaj największej ówczesnej gwiazdy piosenki w Warszawie.

„Andziu jeszcze szklaneczkę/ Choć trochę, choć troszeczkę,/ Andziu na nasze zdrowie/ Nikt nie wie, nikt nie powie./ Andziu, moje kochanie,/ Pij, nic ci się nie stanie,/ Widzisz, oczka się śmieją,/ Radością promienieją” – śpiewała pani Wiktoria nieco frywolną piosenkę napisaną i skomponowaną przez Wincentego Rapackiego.

Ale „Andzia” nie była jedynym szlagierem. Gwiazda zasłynęła także z pięknego gwizdania na scenie. „Bez instrumentu, gwiżdżąc potrafiła robić muzykę” – wspominał Józef Galewski. Gwizdaniem pani Kaweckiej tak się zachwycił bajecznie bogaty warszawski cukiernik Eugeniusz Gwizdalski, że podarował jej nowiutką willę Wersal w Skolimowie koło Konstancina. Wnętrze budynku ozdobiły, dziś starannie restaurowane malunki i gipsowe medaliony z wizerunkiem primadonny. Gwizdalski miał się czym jednak zachwycać. Ponoć natura obdarował ją nie tylko głosem, ale też urodą i wdziękiem.

Wiktoria Kawecka.
Fot. NAC

Wiktoria Kawecka.
Fot. NAC

Stefan Jellenta wspominał o jeszcze jednej zalecie gwiazdy. „Serca ludzkie podbiła ona nie tylko wielkim kunsztem scenicznym, lecz także postawą społeczną i dobrocią: wiele dobrego uczyniła dla swych chorych lub starych kolegów. Natomiast mąż »Kawuni«, który kierował administracją domu – był dla lokatorów bezwzględny i łupił z nich skórę jak mógł”. Ale i sama „Kawunia” sama, bez niczyjej pomocy w dziedzinie finansów potrafiła pilnować swoich interesów. Kamienica była znakomitą inwestycją. W latach 20. XX w., w dobie głodu mieszkaniowego przynosiła znaczny dochód.

Chociaż budynek ten usytuowany był zaledwie o kilkadziesiąt metrów od Marszałkowskiej, to wznosił się przy bocznej ulicy mieszkaniowej i w jego przyziemiu, zamiast ogromnych dwukondygnacyjnych sklepów, jakie projektowano w domach przy Marszałkowskiej – sklepy wciśnięto do suteren częściowo pogrążonych pod ziemią. Wyposażonych jednak w efektowne witryny z granitu. Z kolei na wysokim parterze były już mieszkania. Dodajmy, że podobne rozwiązania stosowano w tym samym czasie także w innych wczesnomodernistycznych kamienicach przy Hożej i Wilczej, które miały głównie charakter mieszkaniowy.

Tuż przy bramie w suterenie działała zatem cukierenka „Cukropol” Kozikowskiego i Szpotowicza – ponoć z całkiem niezłymi pączkami i babeczkami, ale też z własnego wyrobu czekoladą, i biszkoptami. „Na prawo od bramy – sklep szewski Malczaka, którego popisową robotą były eleganckie buty z cholewami z ciemnobrązowej skóry – takie, jakie nosił gen. Władysław Sikorski. Obok warsztatu Malczaka działał salon fryzjerski z urodziwą manicurzystką Jadzią i niezmordowanym fryzjerem gawędziarzem, panem Kajetanem” – pisał Jellenta. [3]

Wśród mieszkańców kamienicy znajdowała się też rodzina Fajansów, właścicieli największej warszawskiej firmy żeglugowej po Wiśle. Mieszkali w części frontowej, gdzie dominowały ogromne, wielopokojowe mieszkania. W oficynie poprzecznej mieszkania były znacznie mniejsze. Przeważnie dwupokojowe. Wiele z nich wynajmowali pracownicy biurowi różnych firm i urzędów.

Tutaj też, jak już wspomniałem, jednym z mieszkańców był od 1928 Stefan Jellenta, znany historyk wojskowości. Zamieszkał z żoną i ojcem Cezarym Jellentą – zapomnianym dziś pisarzem, krytykiem literackim i artystycznym. Ten w kamienicy napisał powieść „Książę o turkusowych oczach” oraz m.in. zbiór nowel „Wizja Madonny”.

„Cezarego Jellentę odwiedzali ludzie niecodzienni. Należał do nich znakomity grafik zamieszkały stale w Paryżu Stefan Mrożewski. Chociaż Holendrzy powierzyli mu opracowanie malarskie ich pawilonu na wielkiej paryskiej wystawie kolonialnej, chociaż w Warszawie zakupiono odeń świetny cykl drzeworytów o Don Kichocie, chociaż nie pił i choć był dobrym mężem i ojcem – odznaczał się tak wybitną niepraktycznością – że biedny był jak mysz kościelna” – wspominał syn Cezarego. Wymieniał też innych gości: Leona Kamira, Jana Pawła Kaczkowskiego – tłumacza „Chłopów” Reymonta na niemiecki oraz konsula generalnego RP w Holandii, czy poetę i tłumacza Henryka Leśniewskiego.

Słuchacze odczytu Cezarego Jellenty „Dusza wielkiej wojny w powieści”. Od lewej kapitan Boryczko, kpt. Stefan Pomarański, major Zdon, podpułkownik Zygmunt Csadek, Cezary Jellenta (starszy pan w cywilnym ubraniu), pułkownik Irafił-bej oraz ostatni z prawej Stefan Jellenta.
Fot. NAC

Tymczasem ostatnie kondygnacje budynku schowane w mansardowym dachu miały charakter hotelowy. W małych, zwykle jednopokojowych lokalach mieszkali tam studenci i ludzie samotni, z reguły bardzo młodzi. „W niejednej z nich lokatorka śpiewała sentymentalną piosenkę Tuwima o pokoiku na Hożej” – wspominał Stefan Jellenta. Z kolei, jak pisał Jellenta, w jednym z sublokatorskich pokoi parteru w części frontowej mieszkał pułkownik Franciszek Dudziński, który wiele lat później we wrześniu 1939 r. wsławi się jako dowódca polskiej obrony pod Mławą.

Właścicielka kamienicy zmarła w 1929 r. Spadkobiercy w wielkim napięciu czekali na otwarcie jej testamentu. Jak pisał Jan Zbrożek w „Stolicy”, okazało się, że pozostawiła ona po sobie ogromny majątek, wart pięć milionów ówczesnych złotych, czyli około pół miliona dolarów. Była to suma oszałamiająca. Testament obejmował nie tylko nieruchomości, ale też komplety mebli, kufry pełne ubrań, futra. Jedno z nich wyceniono na zawrotna sumę stu tysięcy złotych. Ale najcenniejszy był 52-karatowy brylant. „Trzy czwarte pozostawionego majątku przypadło mężowi artystki Janowi Wielogłowskiemu, jedna czwarta ciotce – pani Stawickiej, u której wychowywała się artystka. Od tak dużego spadku podatek był też niemały i spadkobiercy musieli sprzedać część kosztowności”. Pośród nich zalazł się wspomniany brylant. Został wystawiony na sprzedaż w sklepie jubilerskim Wabia Wapińskiego. Jubiler wyeksponował brylant na wystawie. W biały dzień złodzieje rozbili kamieniem szybę, zwinęli brylant i czmychnęli. W czasie ucieczki jeden z nich zgubił jednak but. But, a właściwie do szczętu zdarty kapeć, uszczelniony był kawałkiem tekturki, na której widniał prymitywny rebus. Śledczy ustalili, że takimi rebusami zabawiają się bezdomni z domu noclegowego na Dzikiej. Po nitce do kłębka trafili na pasera. Zegarmistrza z Krochmalnej, który za 20 złotych od złodziei kupił oprawę brylantu – koszyczek z delikatnej koronki. Złodziejami okazali się dwaj włóczędzy. Szybko ich załapano. Ci natychmiast wskazali miejsce ukrycia brylantu. Schowali go w szparze w jednym z filarów mostu Poniatowskiego – relacjonuje Jan Zbrożek.

Już chyba po śmierci Kaweckiej w kamienicy miał swoje mieszkanie Stefan Baczewski, właściciel słynnej lwowskiej wytwórni wódek i likierów. Tutaj też rezydował przedstawiciel Baczewskiego. W latach 30. w kamienicy mieszkała też dość młoda wówczas pisarka Halina Auderska, urodzona w Odessie w 1904 r. Przed 1939 r. była autorką słuchowisk radiowych oraz wydanej w 1935 r. powieści „Poczwarki wielkiej parady: pamiętnik maturzystki”. Trudno powiedzieć, jak wyglądałaby kariera pisarki, gdyby nie wybuch wojny. Powszechnie znana stała się już w PRL-u od lat 60. XX w. i to bardziej ze swojej działalności politycznej niż literackiej (była m.in. autorką dość popularnej w swoim czasie powieści „Ptasi gościniec”).

W 1964 r. była jedną z pisarek, która podpisała się pod napisanym pod dyktando władz komunistycznych „listem pisarzy” protestujących przeciwko słynnemu listowi 34. Protestowała też przeciwko rzekomo „antypolskiej propagandzie” uprawianej na łamach prasy zachodniej i wrażej rozgłośni radiowej „Wolna Europa” Z takim dorobkiem w 1980 r. została wybrana posłanką do peerelowskiego sejmu. Zasiadała w jego ławach aż do wyborów w czerwcu 1989 r. i upadku komunizmu. Dodajmy tu na koniec, że jej polityczna gwiazda „rozbłysła” jeszcze w latach stanu wojennego. Po jego wprowadzeniu została członkinią prezydiów takich organizacji jak osławiony PRON (Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego), czy Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. W 1983 r., po rozwiązaniu przez władze Związku Literatów Polskich, została pierwszą prezeską powołanego przez nie nowego związku. Zmarła w 2000 r.

Alina Auderska (trzecia z prawej) wraz z pisarzami Alina i Czesławem Centkiewiczami. 1984.
Fot. NAC

Pisząc o kamienicy, wspomnijmy jeszcze jedną firmę, jaka ulokowała się w budynku przed wrześniem 1939. Była to wytwórnia reklamy filmowej, fotosów i diapozytywów „Stephot”, dobrze znana ówczesnym polskim producentom filmowym i gwiazdom srebrnego ekranu. Jednym z jej „fotosistów” był Jerzy Gaus, który pomimo swoich zaledwie 24 lat w 1939 r., zdążył był do tego czasu wykonać fotosy do co najmniej siedemnastu filmów.

Gdzieś w kamienicy działała pracownia krawiecka Hildebranda, o której nic nie jestem w stanie powiedzieć. W książce telefonicznej na rok 1939 natrafimy pod adresem Hoża 39 jeszcze na Biuro Przemysłowe Zygmunta Hurwicza, malarza pokojowego Mariana Tomczuka, zakład ślusarsko-tokarski Władysława Kurmanowskiego,

W czasie powstania warszawskiego w piwnicy kamienicy ulokował się szpital powstańczy. Sam budynek uległ sporym uszkodzeniom. Usunięto je po wojnie, dokonując wspomnianych już zmian we wnętrzach. Mieściła się tu między innymi dyrekcja UNRRY, zaś w latach 50. mieszkania zamieniono na biura m.in. centrali LOT-u, Zarządu Lotnictwa Cywilnego i innych instytucji lotniczych. Po wydarzeniach października 1956 r. zaczęto je przekształcać w mieszkania pracownicze.

Warszawa. Hoża 39. Drzwi w przejeździe bramnym wiodące na paradną klatkę schodową.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Detal w drzwiach wiodących na paradną klatkę schodową.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Fragment przejazdy bramnego. Widać marmurowy schodek po zamurowanym wejściu.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Posadzka z płytek bramówek w przejeździe bramnym.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Odlewany, standardowy odbój w przejeździe bramnym w oficynie porzecznej.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Policzki schodów na paradnej klatce schodowej.
Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Hoża 39. Detal elewacji.
Fot. Jerzy S. Majewski

[1] Stefan Jellenta, W domu Kaweckiej, „Stolica” 1961, nr 28.

[2] Piotr Kilanowski, Utracone kamienice warszawskie doby wczesnego modernizmu (1909-1914)Warszawa 2021, s. 108.

[3]Stefan Jellenta, W domu Kaweckiej, „Stolica” 1961, nr 28.