Przejdź do treści

Warszawa. Śniadeckich 19. W mieszkaniu Mariana Wawrzenieckiego – malarza strzyg i czarownic

Za jedno z najbardziej dziwacznych, a do pewnego stopnia też tajemniczych miejsc przedwojennej Warszawy Juliusz Wiktor Gomulicki, wybitny znawca literatury, eseista, varsavinista i edytor, uważał mieszkanie malarza Mariana Wawrzenieckiego.

Współczesny widok ulicy Śniadeckich w kierunku Placu Politechniki. Fot. Jerzy S. Majewski

Jeszcze w latach 70. ubiegłego stulecia można było usłyszeć anegdotę, jak zakradł się tam złodziej. Gdy jego wzrok oswoił się z panującym półmrokiem, tak się przeraził, że wybiegł z krzykiem, wpadając na podwórku prosto na stróża domu. Ten, zdezorientowany, sądząc, że to zwykła ofiara trudnego charakteru malarza nawet nie próbował go zatrzymać.

Historia zdarzyła się w latach 30. XX w. Pod koniec tej samej dekady, jeszcze przed wybuchem wojny w mieszkaniu Wawrzenieckiego bywał też Gomulicki. W przeciwieństwie do złodzieja nie uciekał przerażony, jednak miejsce to musiało wywrzeć na nim wrażenie na całe życie. Wawrzeniecki mieszkał przy Śniadeckich 19. Ulicy nieco dłuższej niż dziś i wpadającej przed wojną bezpośrednio w Marszałkowską, a przed 1916 r. noszącej nazwę ul. Kaliksta. Przy Śniadeckich zaraz za Marszałkowską mieścił się teatr rewiowy i operetkowy 8’15, zaś w pobliżu także siedziba Polskiego Towarzystwa Fotograficznego, uroczyście otwarta w początku 1939 r. W solidnych, wielkomiejskich kamienicach sprzed 1914 r. mieszkało mnóstwo adwokatów, który prowadzili tu swoje kancelarie. Środkiem ulicy biegły tory tramwajowe. Jednym słowem była to ożywiona, śródmiejska ulica.

Miała jednak swoje zakamarki. Jednym z nich było otwarte podwórko domu pod numerem 19 (wcześniej był to adres Kaliksta 15). Na posesji od ulicy wznosi się tu dwupiętrowy, nieco przebudowany dom w formie renesansowego pałacyku z narożnym belwederkiem.

Warszawa. Ul. Śniadeckich 19. Drugi z prawej, neorenesansowy dom, należący niegdyś do Konstantego Wojciechowskiego. Widać nabudowany fragment ostatniego piętra. Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Ul. Śniadeckich 19. Dawny dom Wojciechowskich. Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Ul. Śniadeckich 19. Dawny dom Wojciechowskich. Fragment przyziemia fasady. Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Ul. Śniadeckich 19. Elewacja tylna dawnego domu Konstantego Wojciechowskiego. Fot. Jerzy S. Majewski

Ten pełen elegancji pałacyk należał przez kilkadziesiąt lat do znanego architekta Konstantego Wojciechowskiego, autora licznych, zazwyczaj neogotyckich świątyń rozsianych na terenie całej Kongresówki. Wojciechowski zaprojektował m.in. wielki jak katedra kościół Wniebowzięcia NMP w Łodzi przy pl. Kościelnym oraz gigantyczną katedrę w Częstochowie. Gruntownie też przekształcił katedrę we Włocławku. W neorenesansowym domu-pałacyku mieszkał z rodziną. Z synem Jarosławem prowadził tu pracownię architektoniczną. Gdy zmarł w 1910 roku, dom przejęli jego spadkobiercy, a Jarosław zdecydowanie przerósł swojego ojca, stając się jednym z najciekawszych polskich architektów doby wczesnego modernizmu.

Katedra w Częstochowie. Projekt Konstanty Wojciechowski. Realizacja 1901-1927. Wieże dokończono w 1997 r. Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Stare Powązki. Grobowiec Konstantego Wojciechowskiego zmarłego w 1910 r., zaprojektowany przez jego syna Jarosława Wojciechowskiego. Pomnik wczesnomodernistyczną formą odwołuje się do „prasłowiańskiej” przeszłości. Widnieje na nim znak słowiańskiej swastyki (swargi). Marian Wawrzeniecki, mieszkający na tej samej posesji w domu Wojciechowskich, zapewne dobrze znał obu architektów. Być może też rozbudzał w nich zainteresowania archeologią, którą sam się zajmował. Fot. Jerzy S. Majewski

Wróćmy jednak na samego domu. Jego podwórko przylegające do ceglanej ściany szczytowej sąsiedniej kamienicy, od ulicy oddzielone było ogrodzeniem. Wawrzeniecki mieszkał w oficynie budynku. Aby dojść do niej, trzeba było przeciąć na ukos w lewo podwórko, wejść na tonącą w mroku klatkę schodową i wspiąć się na pierwsze piętro. Trudno było pomylić drzwi do jego mieszkania. Wytapetowane były zapisanymi ręcznie karteczkami o różnych formatach i niekiedy wzbogacane rysunkami. Każda z nich niosła przesłanie i ostrzeżenie, zniechęcając kolejne grupy osób do naciśnięcia dzwonka i zakłócenia spokoju lokatorowi. Jeżeli złodziej zignorował te ostrzeżenia, to zapewne tylko dla tego, że był słabo piśmienny, a i pochodził pewnie z głębokiej prowincji.

Tymczasem J.W. Gomulicki wspominał, że była tam m.in. uprzejma prośba „PT Komorników”, by nie mącili spokoju gospodarza, podobne, mniej przyjazne apele do domokrążców, grajków, włóczęgów i wszelkiego rodzaju nudziarzy. Na największej z tabliczek widniało nazwisko mieszkańca Mariana Wawrzenieckiego, przedstawionego jako „uczeń Jana Matejki i Członek Towarzystw Naukowych”. W zależności od humoru tego wielkiego oryginała można było zostać przez niego uprzejmie ugoszczonym lub przepędzonym spod drzwi.

Przyjaciół miał niewielu. Skłócony był z większością środowiska malarzy i tylko malarz Antonii Gawiński przez czterdzieści lat trwał przy nim w wiernej przyjaźni. Ale Gawiński był człowiekiem niekonfliktowym, łagodnym i zazwyczaj w wypadku różnego rodzaju nieporozumień jako pierwszy występował z przeprosinami.

Wawrzeniecki urodził się w 1863 r. Miał zatem w chwili poznania go przez Gomulickiego ponad 70 lat. Wyglądał wówczas jak „sędziwy starzec” o srebrnych włosach, wysoki i chudy, przypominający wyglądem Don Kichota.

Portret Mariana Wawrzenieckiego. Fot. z Wikipedii

Ekslibris Mariana Wawrzenieckiego. Fot. Muzeum Narodowe Warszawa

Zapewne nie zawsze był taki. Urodzony w Warszawie w rodzinie ziemiańskiej, jako kilkunastoletni chłopak uczył się w słynnej warszawskiej Szkole Rysunkowej Wojciecha Gersona. Po jej zakończeniu wyjechał na studia do Krakowa do Szkoły Sztuk Pięknych, gdzie uczył się pod kierunkiem Władysława Łuszczkiewicza i Leopolda Löfflera. Kolejne etapy jego nauki to Monachium, Paryż i ponownie Kraków.

W Warszawie na stałe osiadł w roku 1895, zaś swój pierwszy większy obraz „Po deszczu” wystawił w 1887 r. Prace pokazywał w salonie Krywulta oraz w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych. Z czasem na wystawy w Zachęcie coraz rzadziej go zapraszano. Bojkotowano go, a jego twórczość budziła skrajne emocje. W roku 1909 r. nakładem „Myśli Niepodległej” wydał osobliwą książkę wiele mówiącą o jego zainteresowaniach artystycznych i badawczych, „Krwawe widma, ciekawe procesy, tortury i osobliwe egzekucje”. Z upodobaniem tworzył dzieła malarskie mogące być ilustracją do tej książki. Sporządzał setki szkiców, rysunków i obrazów torturowanych i męczonych kobiet. Zawierają one w sobie silny ładunek erotyzmu.

Wawrzeniecki jako wielki propagator słowiańskości afirmował ją, poddając zarazem totalnej krytyce wszystkie późniejsze wpływy – czy to kultury zachodniej, czy Kościoła.

Współcześni badacze odkrywają jego twórczość na nowo. Prof. Janusz Zagrodzki, autor scenariusza wystawy, jaka miała miejsce w warszawskim Muzeum Literatury w 2012 r. nazywał go artystą niezależnym, nasyconym wizją posłannictwa, indywidualnym pojmowaniem sztuki, wyznawcą szeroko rozumianej wolności artystycznej. Jego zdaniem personifikacją idei w sztuce Wawrzenieckiego stały się postaci niesłusznie oskarżonych – ofiary „ciasnej umysłowości”. Odsłaniał korzenie przemocy i ciągłość niszczenia „niekontrolowanych myśli”, przewidując dalsze wzmacnianie „cenzury dzieł sztuki” i ograniczeń narzucanych „duszy twórczej artysty”.

Współcześni Wawrzenieckiemu nie rozumieli go. Szokowały i zarazem oburzały ich ociekające seksem i przemocą obrazy artysty. Stosunek zarówno krytyki, jak i publiczności do niego stawał się z czasem coraz bardziej krytyczny. Niewielu go broniło. Wśród obrońców znalazł się jego przyjaciel Antoni Gawiński. Jak zauważyła Paulina Zarębska, autorka tekstu o przyjaźni obu malarzy, Gawiński widział w twórczości Wawrzenieckiego bajkowość i fantastykę. Podkreślał jej szczerość i indywidualizm. Dostrzegał osamotnienie malarza. Pisał o nim, że jest artystą czystym i mądrym, obdarowanym fantazją.

Na obrazach Wawrzenieckiego często pojawiały się zamki, smoki, więzione królewny i rycerze[1]. Wiele tłumaczy niepublikowane wspomnienie samego Wawrzenieckiego o podróżach, jakie odbywał w dzieciństwie. Przebiegały drogami z majątku rodzinnego w Lelowicach w Kieleckiem do Zawiercia i Częstochowy. Wiodły przez Jurę Krakowsko-Częstochowską, obok ruin zamków i samotnych skał. „Biegła przez kraj piękny, skalisty, leśny, prześliczne te okolice, mnie przeniesionemu siłą prawie nagle z Warszawy na wieś – żywo i silnie karbowały się w umyśle” – wspominał.

W mieszkaniu Wawrzenieckiego uwagę zwracała tablica. „Bieda jest nieodstępną towarzyszką każdego wyższego umysłu”. To nasuwało pytanie: Czy artysta żył w biedzie? Mieszkanie nie przekonywało o tym. Przypominało raczej wielki skład osobliwości, muzeum przeszłości dawnej, jak i mniej odległej, zarazem niepokojącą galerię prac artysty.

Meble stare, wykonane z jasnego drewna, częściowo kolbuszowskie. Ściany zawieszone formalnie setkami obrazów, bibelotów, laleczek, elementów dawnego uzbrojenia, eksponatów archeologicznych, grubo złocone drzwiczki do ołtarza cerkiewnego. Wśród obrazów dzieła Juliusza Stattlera, Antoniego Gawińskiego, Wacława Pawliszaka. Znajdowała się też oprawiona fotografia Pawliszaka – którego w 1905 r. zastrzelił Xawery Dunikowski – ukazująca go na kanapie obok leżącej nagiej modelki. Zapewne Wawrzeniecki, odrzucany przez krytykę i publiczność czuł jakieś duchowe powinowactwo z Pawliszakiem, brutalnie zastrzelonym przez Dunikowskiego. Ustosunkowanego, prominentnego artystę, który nigdy nie został pociągnięty do odpowiedzialności za zbrodnię na Pawliszaku.

W mieszkaniu Wawrzenieckiego dość dziwne wrażenie wywierał też obraz Edwarda Okunia przedstawiający kobietę z podkasaną sukienką w akcie seksualnym. Jednakże w tej galerii dominowały sadomasochistyczne przedstawienia nagich kobiet autorstwa właściciela. Latem 1939 r., na kilka tygodni przed wybuchem wojny, gdy mieszkanie odwiedzał Gomulicki, na sztaludze stał szkic do obrazu, ukazującego zakapturzonego kata wrzucającego nagą kobietę do kotła z wrzącym olejem. Gomulicki usiłował sam dociec, skąd te zamiłowania artysty. „Długie, wielogodzinne rozmowy, jakie z nim odbyłem, przekonały mnie, że genezy owego zamiłowania należy doszukiwać się we wczesnym dzieciństwie artysty, kiedy to – jeszcze jako malutki chłopiec – przeżył kolejno, ale prawie równocześnie, trzy osobliwe doświadczenia. Jakieś bliżej nieokreślone doświadczenie erotyczne (bierne), do którego przyłączyły się nadzwyczaj mocne wrażenia odniesione w wędrownym panopticum warszawskim, gdzie pokazywano sceny z dziejów inkwizycji hiszpańskiej, i które zostało ukoronowane przypadkową lekturą starych dokumentów procesowych przyniesionych do mieszkania jego rodziców – pisał Gomulicki[2].

Wawrzeniecki swoje zbiory przekazał Bibliotece Publicznej przy Koszykowej. Nie przeżył wojny. Zmarł w 1943 r. w Poznaniu.

Marian Wawrzeniecki. Wisielcy, finał. 1907. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Jerzy S. Majewski

Marian Wawrzeniecki. Ujarzmiony. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Muzeum Narodowe Warszawa, cyfrowe.mnw.art.pl

Marian Wawrzeniecki. Kobieta u pręgierza. Fot. Muzeum Narodowe Warszawa

Marian Wawrzeniecki. Zamczysko strzeżone przez smoka. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Muzeum Narodowe Warszawa, cyfrowe.mnw.art.pl

Marian Wawrzeniecki. Na świętym progu słowiańskiego uroczyska. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Muzeum Narodowe Warszawa, cyfrowe.mnw.art.pl


[1] Paulina Zarębska, Historia przyjaźni Mariana Wawrzenieckiego i Antoniego Gawińskiego, Roczniki Humanistyczne 2007, z. 4.

[2]Juliusz W. Gomulicki, Malarz czarownic, „Stolica” 1960, nr 7.