Zapyziała przez lata, pozbawiona wystroju architektonicznego fasada wczesnomodernistycznej kamienicy przy Targowej 32 odzyskała pierwotny wystrój elewacji wraz z datą budowy 1914.
Remont rozpoczęty w roku 2019, zakończył się już jakiś czas temu. I choć daleko do ideału, a stolarka okienna to wciąż chaotyczna łatanina, budynek z zewnątrz sprawia na mnie wrażenie, jakby pojawił się z innego świata. Tak bardzo przyzwyczaiłem się do szarych, pozbawionych wystroju, bądź oddartych ze „skóry” do żywej cegły fasad starych kamienic po parzystej stronie Targowej. Ale na Starej Pradze i na Targowej od kilkunastu lat coś się zmienia. Powstają nowe plomby, wyrastają nowe ulice w rejonie dawnej rzeźni (jeszcze nie portu!), w Koneserze, gruntownie remontowane są kolejne, skrajnie zdewastowane kamienice.
Kamienica przy Targowej 32 zasłynęła tuż po drugiej wojnie światowej z restauracji Oaza, w której zawsze można było dostać kawior astrachański. Jej bywalcem był sam mistrz bokserski wagi półśredniej „Kolka”. Tymczasem zaledwie kilka lat wcześniej właścicielka domu zmarła z głodu. Zamknięta w warszawskim getcie, pozbawiona środków do życia, została skazana na śmierć, dzieląc los tysięcy innych warszawskich Żydów.
Dom przy Targowej 32 to jedna z szeregu wczesnomodernistycznych kamienic wzniesionych przy Targowej tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Jeden z z ostatnich przykładów architektury belle epoque na Pradze. W tamtym czasie Stara i Nowa Praga były przedmieściami Warszawy. Jednak Targowa, z szerokimi zieleńcami, tramwajem i nowymi wielopiętrowymi kamienicami nabierała wówczas wielkomiejskiego charakteru. W kamienicy przy Targowej 32 był nawet taki cud techniki, jak winda. Dowód na to, że budynek, jak na praskie warunki miał dość wysoki standard. Wciąż zresztą przekonują o tym portale wiodące do drzwi mieszkań w paradnej klatce schodowej. Mają one nowoczesne jak na tamte czasy, zgeometryzowane formy z powtarzającym się motywem rombów.
Kamienica zbudowana została na zlecenie Abrama Hamburgera, kupca i właściciela firmy spedycyjnej, działającej już w pierwszych latach XX w. przy ulicy Senatorskiej 10. Budował dla siebie. Pewnie starał się unikać tandety. Chciał też, aby było porządnie i ładnie. I tak było. Oficjalnie właścicielką budynku była jego żona Sznajdla z Gezundhajtów. Budynek otrzymał zewnętrze formy zmodernizowanego klasycyzmu, empiru i baroku, a na elewacjach, tak jak i we wnętrzu klatki schodowej wykorzystane zostały geometryczne motywy rombów. Klasycyzujące wieńce, festony, motywy roślinne ujmują datę 1914 w przysadzistym, barokizującym szczycie. Wszystkie te dekoracje cechowała pewna elegancja, wolna od przedmiejskich barbaryzmów.
Partię cokołową budynku utworzył parter z dużymi witrynami sklepów i przejazdem bramnym. Witryny nie były tak wielkie, jak w centrum miasta. Pomimo to rozmiarami podkreślały nowoczesny charakter budynku stojącego przy głównej ulicy dzielnicy.
Piotr Kilanowski w książce „Utracone kamienice warszawskie doby wczesnego modernizmu”, ostrożnie i ze znakiem zapytania przypisuje projekt budynku spółce Henryk Stifelman, Stanisław Weiss. Moim zdaniem sprawa autorstwa pozostaje jednak otwarta. Zastosowane w elewacjach motywy dekoracyjne, rzut kamienicy to motywy i rozwiązania dość powszechnie stosowane w tym czasie w architekturze kamienic warszawskich.
W głębi posesji, biegnącej w kierunku ulicy Brzeskiej znajdowały się jedno za drugim, dwa podwórka studnie, otoczone oficynami. Była to zatem kamienica dość pojemna, stanowiąca klasyczny dla Warszawy mikrokosmos, z droższymi mieszkaniami od frontu i znacznie tańszymi w oficynach. W budynku frontowym znajdowały się po dwa mieszkania na piętrze, a nad wejściem do klatki schodowej widnieje maska Hermesa, boga kupców, co być może było aluzją do kupieckiego zawodu właściciela domu.
Oficyny zaczęły znikać już na przełomie XX i XXI w., a zaczęło się w 1999 r. od zawalenia jednej z oficyn w trakcie budowy w sąsiedztwie Centrum Milenium.
W latach międzywojennych na parterze (z prawej strony bramy) mieściła się niewielka cukiernia Zdzisława Bondy. Istniał też sklep z konfekcją dla chłopców pod dość mylącą nazwą „Raj dziecięcy”, a mający „centralę” w kramach nalewkowskich. W głębi posesji mieściły się dwie żydowskie modlitewnie.
Rodzina Hamburgerów mieszkała w kamienicy aż do 1940 r., czyli powstania getta. W czasie okupacji żydowscy mieszkańcy kamienicy zostali zmuszeni do przeniesienia się do zamkniętej dzielnicy żydowskiej w lewobrzeżnej Warszawie. Tam też w 1941 r. zmarł Abram Hamburger. Wkrótce z głodu w getcie zmarła też jego żona Sznajdla. Tylko możemy próbować sobie wyobrazić jej tragedię.
Sama kamienica przetrwałą wojnę bez większych uszkodzeń. Dopiero później na skutek gospodarki komunalnej zaczęła się powolna i wieloletnia destrukcja kamienicy. Jednak jeszcze na przełomie lat 50. i 60. istniał mocno już poszczerbiony wystrój zewnętrzny budynków. Z czasem skuto go i fasadę otynkowano na gładko, zamieniając ładny dom w banalny murowaniec.
Wśród mieszkańców budynku w latach 50. odnajdujemy m.in. adwokata Jerzego Cerkiewnika. Jak już wspomniałem, po wojnie w budynku ulokowała się restauracja Oaza. To były czasy, gdy Targowa na kilka lat stała się handlowym sercem Warszawy, przejmując funkcje przedwojennej Marszałkowskiej. Obok sklepów wzdłuż ulicy roiło się od lokali na różną kieszeń. Rzecz jasna działo się to jeszcze przed ogłoszeniem bitwy o handel i zniszczeniem odradzającej się po wojnie prywatnej gastronomii. Zapewne bywalcem Oazy był przedsiębiorca budowlany i kolekcjoner dzieł sztuki Władysław Płachciński, którego wspomnienia gastronomiczne opublikował Wiesław Wiernicki w książce „Wspomnienia o warszawskich knajpach”.
Obok wspomnianego kawioru czy śledzi matiasów specjalnością zakładu były kotlety de volaille. W knajpie „dyżurowali” tajniacy z urzędu bezpieczeństwa. Wśród gości było wielu handlarzy z pobliskiego Różyca. Spotykano też przedwojennych sportowców, „którzy mimo iż początkowo pili niewiele, mieli jednak powoli coraz większe zamiłowanie do alkoholu, aż wreszcie niektórzy stali się ofiarami nałogu”.
Stałym klientem Oazy był Antoni Kolczyński „Kolka”, były olimpijczyk i mistrz Europy w boksie. W Polsce lat 30., kochającej się w boksie, był wielką sławą. Przeżycia okupacyjne złamały mu karierą. Po wojnie nie odzyskał dawnej formy, choć brał udział w różnych międzynarodowych zawodach sportowych, jednak bez sukcesu, choć w drugiej połowie lat 40. zdobywał mistrzostwa Polski. „Asystował mu najczęściej bramkarz piłkarski – Rudnicki. Kolczyńskiego i innych znanych sportowców rozpijali goście, biorący sobie za punkt honoru spełnienie toastu ze znanym człowiekiem. Niektórzy klienci chcieli użyć Tolka do załatwienia osobistych porachunków, na co on się nie godził, nawet za obiecywane, spore pieniądze” – czytamy.
Bitwa o handel na przełomie lat 40. i 50. wymiotła prywatną Oazę. Lokal tak jednak zapisał się w pamięci mieszkańców dzielnicy, że w latach 60., gdy w pobliżu, przy Targowej 42 zabudowano nowy, wielopiętrowy dom mieszkalny, jego ogromny parter, ciągnący się w głąb posesji zajął bar samoobsługowy Oaza. Nazwa została ekshumowana, charakter lokalu już mniej. Za to niezwykłe było jego wnętrze dekorowane mozaikami i neonami. Wraz z upadkiem komunizmu Oazę zastąpił bar z kurczakami. Za drogi i za „elegancki” jak na ówczesną Targową. Szybko upadł, a jego miejsce zajął z czasem bank, mordując na dobre parter budynku.
Powróćmy jednak do naszej kamienicy przy Targowej 32. Cieszy nie tylko odtworzenie dekoracji sztukatorskiej, ale też ceramicznej okładziny elewacji w jej bocznych osiach. Szkoda jedynie, że remont nie objął już przywrócenia pierwotnych podziałów stolarki okiennej. Bez niej elewacja wciąż sprawia wrażenie ładnej buzi ze szczerbami w uzębieniu. Pomimo to przywrócenie jej wystroju jest kolejnym krokiem, być może nie ostatnim i w kolejnych latach odtwarzany będzie wystrój architektoniczny następnych zniszczonych po wojnie fasad wielkomiejskich kamienic wzdłuż głównej ulicy Starej Pragi.