Kamienica Gutgelda u zbiegu Rozbrat i Dmochowskiego powstała w końcu lat trzydziestych i zaskakiwała okrągłą, modernistyczną wieżyczką w narożniku. Należała do najbardziej rozpoznawalnych nowych domów na Powiślu.
Nie była może luksusowa, ale należała do wytwornych. Miała też znanych lokatorów. Tuż przed wybuchem wojny mieszkali tu między innymi pianista Henryk Sztompka, uczeń Paderewskiego oraz dziennikarz i sprawozdawca sejmowy Bernard Singer. Dziś dom jest niepodobny do siebie.
W latach osiemdziesiątych zrobiłem kilka zdjęć narożnika kamienicy przy Rozbrat 28/30 u zbiegu z Dmochowskiego. Nigdy ich nie wywołałem, a negatyw gdzieś mi przepadł. Wielka szkoda. Ukazywał częściowo zwalony narożnik domu o elewacjach pokąsanych śladami po odłamkach. Była to już jedna z ostatnich wówczas pamiątek zażartych walk na Powiślu z czasów Powstania Warszawskiego. Kilka lat później, około 1989 r., zniszczony bombą narożnik wraz ze skrzydłem do ul. Rozbrat został częściowo rozebrany. W jego miejscu powstało nowe skrzydło z narożnikiem wzniesione według projektu Andrzeja Kicińskiego.
Przypuszczam, że Andrzej Kiciński, znakomity architekt i autor skrupulatnie przygotowanych planów miejscowych, nie znał przedwojennego wyglądu kamienicy i projekt zrobił na wyczucie. Stworzył go (jak to on) z dużą kulturą, nawiązując do charakteru architektury modernizmu lat 30. XX w. Rzecz w tym, że schyłek PRL-u był czasem upadku rzemiosła i braku podstawowych materiałów budowalnych. W rezultacie jakość wykonania nowej części budynku była fatalna. Widać to między innymi w topornym wykończeniu narożnika, gdzie ani jeden kawałek ściany nie jest prosty, a także w zastąpieniu wówczas bardziej szlachetnych materiałów wykończeniowych tańszymi.
W bramie kamienicy rozmawiam z mieszkanką domu. Urodziła się zaraz po Powstaniu. Jej matka, będąc w ciąży przeszła przez obóz przejściowy w Pruszkowie. Po wojnie z rodziną osiadła na Powiślu, niedaleko ulicy Rozbrat. Starsza pani wspomina morze ruin, które było pejzażem jej dzieciństwa. Do kamienicy przy Rozbrat 28/30 sprowadziła się dopiero przed trzydziestoma laty. Zamieszkała w jej części przedwojennej. Jak opowiada, mieszkańcy nowego skrzydła z lat osiemdziesiątych narzekali na krzywe ściany i mnóstwo niedoróbek. Prawie jak w serialu „Alternatywy” Barei. Dodaje, że w tamtym czasie nowe mieszkania w budynku i tak uważano za luksusowe, a inwestorem był resort spraw wewnętrznych.
Zgodę na realizację kamienicy u zbiegu Rozbrat i Dmochowskiego władze budowlane zatwierdziły w 1936 r. Wolfowi Gutgeldowi. Musiał być on zamożnym i zarazem prężnym inwestorem. W końcu lat 30. wzniósł na Powiślu kilka modernistycznych domów czynszowych. Między innymi przy Wilanowskiej 14, Czerniakowskiej 174 oraz Mieleckiej 3 i 5. Ta ostatnia, wówczas nowo wytyczona uliczka łączy się z ulicą Dmochowskiego. Tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, w roku 1939 mocno zaawansowane też były prace przy wznoszeniu kolejnej kamienicy Gutgelda przy Solcu 30a, u zbiegu z Al. 3 Maja. Wszystkie te domy z kamienicą przy Rozbrat 28/30 zaprojektował architekt Stanisław Rothberg, mający pracownię przy Wilczej 25. (W czasie okupacji zginie w getcie warszawskim). Dom na Rozbrat wznosiła firma Brudzińskiego z Wawra, a prace przy jego realizacji musiały być zakończone około 1937 lub 1938 r.
Architektura kamienicy mocno się wyróżniała. Niższa w głębi ulicy Dmochowskiego, od strony Rozbrat rosła do wysokości pięciu pięter, przy czym ostatnia kondygnacja była lekko cofnięta, nawiązując tym samym do wysokości i ukształtowania bryły nieco starszych domów Spółdzielni Mieszkaniowej Pracowników Instytucji Przemysłu Cukrowniczego przy Rozbrat 32-36 (projekt Feliks Michalski). Jednak najciekawiej prezentował się narożnik budynku. Zwieńczony był okrągłą w rzucie wieżyczką, ponad którą wyrastał ażurowy daszek tarasu. Wieżyczka ta, językiem modernizmu lat 30. wyraźnie korespondowała z kopułkami nakrywającymi zaokrąglone narożniki wspomnianych domów cukrowników, ujmujących wylot ulicy Śniegockiej. Przy naszej obecnej wiedzy trudno jednak zawyrokować, czy zwieńczenie kamienicy Gutgelda modernistyczną wieżyczką było inicjatywą architekta, inwestora, czy też wynikało z sugestii ówczesnych władz budowlanych. Druga ewentualność wydaje mi się prawdopodobna. Tym bardziej, że ówcześni urbaniści tworzyli bardzo skrupulatne plany zabudowy Powiśla i jego zamiany w nowoczesną dzielnicę.
Niejasna jest dla mnie sprawa wykończenia elewacji. Lekko cofnięte przyziemie zdaje się być obłożone płytami kamiennymi, choć być może wykonano je z tynku szlachetnego. Za to na pewno łamanym kamieniem obłożono niski cokół przebity okienkami piwnicznymi. Dziś przyziemie obłożone jest powojennym klinkierem. Wydaje się, że pierwotnie z ciemniejszego, być może czerwonego piaskowca wykonano lizeny opinające wieżyczkę wraz z dźwiganym przez nie ażurowym daszkiem. W kamienicy, przed wojną zamontowana też była nieistniejąca już dziś winda.
Niedostępna dla pojazdów brama, pełniąca jednocześnie rolę hallu kamienicy znalazła się od strony ulicy Dmochowskiego. Jej wnętrze ma rozmach godny Śródmieścia. Ściany błyszczą beżowymi marmurami, zaś barwna posadzka ułożona jest z kafelków irysków w katalogowy wzór firmy „Dziewulski i Lange”.
Z hallu wiodą wejścia na klatki schodowe poprzedzone sieniami. Dziś po odbudowie skrzydła domu od Rozbrat sień rozdziela w gruncie rzeczy dwie odrębne kamienice, należące do dwóch różnych wspólnot (Dmochowskiego 6 i Rozbrat 28/30). Ta druga to w zasadzie współczesny budynek wzniesiony w 1989 r. w miejscu resztek dawnego przez Andrzeja Kicińskiego.
Cofnijmy się jednak do lat międzywojennych. Gutgeld chyba nie mieszkał w żadnej ze zbudowanych przez siebie kamienic na Powiślu. Przy jego nazwisku zawsze figuruje adres śródmiejski Zielna 48. Za to w końcu lat 30. najsłynniejszym lokatorem nowej kamienicy na Rozbrat był pianista Henryk Sztompka wyróżniony w I Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w 1927 r. W roku 1939 do swojego mieszkania zaprosił dziennikarza warszawskiego tygodnika „Kino”. Zasiadł wówczas w salonie przy fortepianie. Wnętrze zdobiło marmurowe popiersie Fryderyka Chopina, zaś na fortepianie ustawione były fotografie Ignacego Paderewskiego, nauczyciela pianisty i bardzo ładnej drugiej żony Henryka Sztompki.
„Jego wąskie palce opadają na klawiaturę, budząc w instrumencie głęboki przeciągły akord. Potem rozpędzają się na klawiszach. Zatrzymują chwile w świergotliwym wiolinie, aby nagle popłynąć czarownymi tonami chopinowskiego mazurka” – relacjonowało „Kino”. Sztompka koncertował wówczas w całej Europie, grał m.in w Bukareszcie w obecności królowej Marii. Przed wojną najbardziej jednak szczycił się koncertem w Sofii, w którym występował razem z Karolem Szymanowskim. Jednak to rok 1927 był czasem jego największych sukcesów.
Podczas konkursu chopinowskiego w 1927 r. Sztompka oceniany był jako młodzieniec przystojny, i „blady”, przy tym świetnie prezentujący się na estradzie. Z profilu podobny do Chopina, z miejsca stał się ulubieńcem kapryśnej publiczności warszawskiej. Jego karierę z tego czasu oceniał znawca tematu i ekspianista Roman Jasiński, autor wspomnień: „Zmierzch Starego świata”. Jego zdaniem Sztompka „Nie mając wybitniejszych czysto pianistycznych talentów, miał przecie w swej grze pewną szlachetność i charyzmę, które mogły się spodobać i najżyczliwiej do jego tak sympatycznej osobowości usposobić. Mazurki Chopina, jak też inne jego nie najtrudniejsze utwory, grał zresztą naprawdę pięknie i w sposób skończony”. Jasiński twierdził jednak, że technikę Sztompka miał zaledwie poprawną, zaś repertuar ograniczony, a jego rozwój jako pianisty w latach 30. stanął. „Uchodząc za najwybitniejszego w Polsce chopinistę ani razu nie wykonał publicznie Koncertu e-moll, ani też wielu innych kompozycji” – zwracał uwagę Jasiński i, aż do bólu szczery, przekonywał, że późniejsze studia u Paderewskiego techniki u Sztompki nie rozwinęły.
Pierwsza żona Sztompki, pani Halina, była zdaniem Jasińskiego osobą taktowną, sympatyczną, pełną żywej inteligencji i powszechnie lubianą. Jej też zawdzięczał artysta doskonałą w Warszawie pozycję towarzyską. „Tworzyli parę bardzo pożądaną w towarzystwie. Tym bardziej warszawkę zaskoczyła wiadomość o ich rozwodzie, po 15 latach małżeństwa. Obyło się bez dramatu. Pani Halina odeszła do poety Kazimierza Wierzyńskiego, a Sztompka prawie natychmiast znalazł nową żonę” – pisał Jasiński. To z nią Sztompka zamieszkał na Rozbrat, i z nią bywał w towarzystwie, na koncertach i oficjalnych galach. Po wojnie Sztompka zamieszkał w Krakowie, gdzie zmarł w 1964 r.
Innym znanym lokatorem kamienicy Gutgelda był Bernard Singer ps. „Regnis”, jeden z najbardziej cenionych w Warszawie żydowskich dziennikarzy dwudziestolecia międzywojennego, a także, po wojnie autor pasjonującej książki „Moje Nalewki”. Przez całą Drugą Rzeczpospolitą pracował jako sprawozdawca parlamentarny. Pisał m.in. do „Naszego Przeglądu”, bodajże jedynej żydowskiej gazety dość powszechnie kupowanej przez polską inteligencję, a także do publikowanych w języku jidysz gazet i periodyków Undzer Ekspres, Litererisze Blater czy wileński Wilner Tog. Jak pisała Janina Rogoźnik w posłowiu do książki „Moje Nalewki: „Singer, choć mocno krytykujący sanację, był mocno zafascynowany marszałkiem Piłsudskim i uchodził za ulubieńca piłsudczyków”.
Singer był blisko spowinowacony z właścicielem kamienicy. Jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości ożenił się z Esterą z Gutgeldów. Dom na Rozbrat był dla niego idealnym adresem. Dziennikarz miał zaledwie kilka minut spacerkiem do sejmu. W kamienicy mieszkała z nim żona, córka Hanna i młodszy syn Daniel. Czy mieszkał tu też jego starszy syn Boruch, nie udało mi się ustalić. Był on rówieśnikiem niepodległej Polski i poległ w mundurze polskiego żołnierza w bitwie o Tobruk.
Wybuch drugiej wojny nie zastał na Rozbrat rodziny Singera. Żona Estera z Hanną i Danielem już w lipcu 1939 r. wyjechali do Francji. Nie uchroni ich to przed tragedią. W 1942 r. Estera trafiła do obozu w Marsylii. Na wieść o tym, że zostanie deportowana do Polski, jej córka Hanna rzuciła się z okna. Synowi Danielowi udało się jednak przedostać przez granicę do Szwajcarii. Ostatecznie Estery nie deportowano i też znalazła się w Szwajcarii.
Sam Bernard Singer we wrześniu 1939 znalazł się w Wilnie, przyłączonym wkrótce do państwa litewskiego. Gdy państwa bałtyckie wcielono do ZSRR, Singer znalazł się w Rydze i tam został przypadkowo zatrzymany na ulicy, potem zaś aresztowany. Jako burżuazyjny dziennikarz i wróg klasowy został zesłany do obozu w Workucie. Jakimś cudem przeżył i wydostał się z obozu po ogłoszeniu układu Sikorski – Majski i amnestii dla obywateli polskich. Z ZSRR przez Bliski Wschód dotarł w 1943 r. do Londynu, gdzie od 1944 r. był etatowym pracownikiem Ministerstwa Informacji i Dokumentacji polskiego rządu na uchodźctwie. Po wojnie, pozostając na emigracji, związał się władzami komunistycznymi w Polsce. W Od 1946 r. współpracował z „Tygodnikiem Polskim”, wydawanym przez ambasadę PRL-u. Podobno bardzo się tego później wstydził. W Wikipedii możemy jednak przeczytać, że był wówczas tajnym współpracownikiem Departamentu VII Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego o pseudonimie „Rex”. Zmarł w 1966 r. w Londynie.
Wśród innych przedwojennych mieszkańców kamienicy natrafiamy m.in. na Jana Antoniego Leśniaka, szefa warszawskiego biura Vacuum Oil Company, człowieka z pewnością zamożnego, adwokata i doktora praw Henryka Mościskera oraz inżyniera Lucjana Heilsberga.
Narożnik kamienicy zajmował na parterze sklep spożywczy, mający po jednej witrynie od Rozbrat i Dmochowskiego oraz wejście z narożnika.
We wrześniu 1939 r. budynek nie doznał większych uszkodzeń. Za to cztery lata później – 24 września 1943 r. przed jego murami miał miejsce zamach. Żołnierze drugiego plutonu „Agatu” wykonali wyrok na SS Hauptscharführerze Auguście Kretschmannie – osławionym, sadystycznym zastępcy komendanta Gęsiówki. Kretschmann mieszkał kilka domów dalej, przy Dmochowskiego 2. Ranny przed kamienicą Gutgelda, zdołał jeszcze uciec do bramy swojego domu i tam został zastrzelony.
W czasie Powstania Warszawskiego na narożnik i skrzydło od Rozbrat spadła bomba. Ta część budynku została praktycznie zniszczona, zaś mury jej elewacji zostały miejscami zwalone aż do wysokości pierwszego piętra. Po wojnie kamienica została częściowo odbudowana i zamieszkała. Jednak jej narożnik pozostawał zniszczony aż do schyłku PRL-u.