Dwa budynki z przełomu lat 50. i 60. nieodmiennie budzą mój zachwyt. To wieżowiec Pirelli w Mediolanie i gmach banku Lambert w Brukseli.
Gdy w 1956 r. po raz pierwszy od wojny, za żelazną kurtynę na Zachód wybrała się wycieczka polskich architektów, byli zachwyceni. Komunistyczna propaganda wbijała do głowy, że na gnijącym kapitalistycznym i liberalnym Zachodzie panuje nędza i demoralizacja. Tymczasem architekci mogli się przekonać, że zarówno Austria, jak i Włochy rozkwitają. Propagandowy obraz Italii był taki, jak w filmie Vittorio de Sica „Złodzieje rowerów.” Tyle tylko, że film powstał w 1948 r. Od tego czasu Włochy gruntownie się zmieniły, znajdując się na demokratycznej drodze budowania dobrobytu.
Architektura Italii dosłownie oszołomiła polskich architektów, którym przez ostatnie lata kazano projektować w duchu realizmu socjalistycznego. Nie mogli wyjść z zachwytu, oglądając śmiałe konstrukcje, imponujące rozwiązania przestrzenne, ale też podziwiając kolor wprowadzony do wnętrz i elewacji, czy różnorodność materiałów wykończeniowych, będących rezultatem wdrażania najnowocześniejszych technologii.
Kiedy przybyli do Mediolanu, właśnie trwała budowa wieżowca koncernu oponiarskiego Pirelli. Wkrótce miał się on stać wzorem dla budynków wznoszonych na całym świecie.
Wysoki na 127 metrów, 32-kondygnacyjny budynek kojarzony jest głównie z nazwiskiem jego konstruktora Pier Luigi Nerviego. Rzadziej pamiętamy, że twórcami samej architektury byli architekci Gio Ponti i Alberto Rosselli (współpraca Antonio Fornardi, Giuseppe Valtolino, Egidio dell’Orto i Arturo Danusso). Jednak nie tyle forma architektoniczna, co konstrukcja przesądziła o rewolucyjnym nowatorstwie wieżowca. Konstrukcja zdeterminowała też kształt architektoniczny budynku.
Zanim Nervi przystąpił do projektowania wieżowca, opracował mniejszy wieżowiec zakładów „Lancia” w Turynie. Jak pisze Mate Major w książce o Nervim, „poszukiwał on takiego rozwiązania, ażeby większość obciążeń występujących w konstrukcji przejęło kilka zaledwie filarów środkowego traktu umieszczonych w dość dużych odstępach”.
To zadanie w sposób doskonały rozwinął Nervi w mediolańskim drapaczu chmur Pirelli. Widać to znakomicie na rzucie i przekroju wieży. Grube żelbetowe słupy konstrukcyjne stają się coraz chudsze wraz z kolejnymi kondygnacjami. U podstawy mają aż dwa metry grubości. Na samej górze tylko 50 centymetrów. Niczym pnie drzew. W rzucie poziomym każda kondygnacja przypomina kadłub statku, gdzie dziób i rufa niczym się od siebie nie różnią. Długość każdej kondygnacji to 54 m. Są one podpierane przez trójkątne ściany szczytowe i cztery filary.
Przytoczmy kolejne dane: rozpiętości w skrajnych partiach „kadłuba” wynoszą 15 metrów, natomiast przestrzeń bez podparcia w części środkowej pomiędzy filarami to 24 metry. „Olbrzymie rozpiętości między filarami przekryto systemem podłużnych dźwigarów wysokości 0,75 m i rozstawie co półtora metra”.
Konstrukcja umożliwiła wprowadzenie cienkiej, elewacyjnej ściany osłonowej – rozwiązania wprowadzonego z rozmachem na początku lat 50. w Nowym Jorku, w biurowcu Lever House przez amerykańską firmę architektoniczną Skidmore, Owings & Merrrill. Ale w Pirellim elewacje zakrzywiające się na wysokości wąskich ścian szczytowych pełne są włoskiej elegancji.
Wieżowiec stojący tuż obok gigantycznego, mediolańskiego Dworca Centralnego szybko stał się jednym z symboli miasta. Nie uchroniło go to od radykalnej modernizacji – jednak konstrukcja z surowego żelbetu, wyeksponowana we wnętrzu i niezwykle rzeźbiarska, pozostała nienaruszona. Stał się też wzorem dla innych budynków. W Polsce najbardziej udanym przykładem jest szesnastopiętrowe Centrum Techniki Okrętowej w Gdańsku (proj. Lech Kadłubowski, 1960-1971). Niestety ta piękna budowla, jeden z najpiękniejszych wieżowców w Polsce, jest dziś potwornie oszpecana przez reklamy wielkoformatowe zawieszane na zielonkawej ścianie osłonowej.
Wróćmy jeszcze do Mediolanu. Ludzie pracujący w wieżowcu Pirelli przeżyli chwilę grozy. 18 kwietnia 2002 r., podobnie jak zaledwie kilka miesięcy wcześniej w Nowym Jorku, w budynek wbił się samolot. Na szczęście była to jedynie awionetka z niewielką ilością paliwa. Pilot szykował się do awaryjnego lądowania, ale trafił wprost w biurowiec. Zginął on oraz dwie osoby wewnątrz budynku.
Drugi z budynków wznosi się w Brukseli przy reprezentacyjnym, Boulevard du Régent zaledwie kilkaset metrów od Pałacu Królewskiego. Powstał w latach 1961-65 jako siedziba banku Lambert, a jego projektantami byli już wspomniani amerykańscy architekci z firmy Skidmore, Owings & Merrill (główny projektant Gordon Bunshaft). Firma istnieje do dziś. Ma wiele oddziałów na całym świecie i przez wiele lat była uważana za jedną z najbardziej doświadczonych w projektowaniu wieżowców (w Warszawie zaprojektowali znakomity architektonicznie wieżowiec „Rondo 1”).
W Brukseli SOM wzniósł jednak nie wieżowiec, lecz zaledwie ośmiopiętrowy biurowiec – siedzibę własną banku. Nowoczesna technologia, tradycyjny podział na partię cokołową, rozwinięcie i zwieńczenia – rozwinięty jednak współczesnym językiem architektury nadały tej zdumiewająco lekkiej budowli wrażenie monumentalizmu. Paradoks? Chyba nie. Raczej mistrzowskie operowanie bryłą, detalem, nowoczesnym materiałem, jakim jest idealnie gładki, surowy beton i eteryczne szkło. Dziś architektura ta podkreślana jest nocą LED-ową iluminacją, o jakiej nie można było nawet marzyć w 1964 r.
Podczas gdy kilka lat wcześniej Nervi w wieżowcu Pirelli wprowadził rzeźbiarsko potraktowany szkielet z monolitycznego betonu (mogący samodzielnie funkcjonować bez ścian osłonowych, niczym wieża Eiffla w Paryżu) – to amerykański SOM w Banku Lambert wyraźnie uległ fascynacji prefabrykacji, którą chętnie stosowano w trakcie odbudowy miast w powojennej Europie.
Jak bardzo nowatorski był to obiekt, zobaczymy, gdy podejdziemy blisko do budynku. Wtedy widać, że szkielet konstrukcyjny powstał z idealnie dopasowanych, wyszlifowanych niczym marmur prefabrykowanych elementów z betonu. Pomiędzy nimi zaś architekci użyli nierdzewnych przegubów stalowych. Można odnieść wrażenie, że tak zaprojektowany budynek można by postawić na ogromnym, kołyszącym się stole i dzięki stalowym przegubom przetrwałby bez najmniejszego uszczerbku.
Dodajmy, że zewnętrzną konstrukcję nośną zestawiono tu z prefabrykowanych elementów w kształcie krzyża, które w płaszczyźnie pionowej mają wysokość jednego piętra, w poziomej zaś 1,37 m. „Zwężające się lekko końce pionowych ramion przekazują sobie obciążenia za pomocą nierdzewnych przegubów stalowych, umieszczonych w połowie wysokości piętra, natomiast połączenie ramion poziomych tworzy gładką płaszczyznę”, uściśla Janos Bonta w książce o architekturze firmy SOM.
Budynek powstał w czasach, gdy solidna, nowoczesna siedziba była najlepszą reklamą banku. Przeszklony parter, przez który przepływa przestrzeń pomieścił m.in. kawiarnię, a pod ziemią znalazł się skarbiec. Na ostatnim piętrze, cofniętym, otoczonym tarasem i nakrytym wydatnym okapem płaskiego dachu znalazł się penthouse – mieszkanie właścicieli banku, czyli rodziny Lambert. Architekturę uzupełniała najwyższej klasy sztuka, bo na placyku przed budynkiem ustawiono rzeźbę Henry’ego Moora Locking Piece, w holu zaś znalazła się cała galeria dzieł plastycznych.
Dziś gmach należy już do innego właściciela (Bank ING), a po rzeźbie Moora nie ma śladu. Sama architektura jest jednak znakomicie utrzymana, zaś nocna iluminacja nadaje jej nieoczekiwany wymiar.