Alessandro Botticelli w renesansowej Florencji znany był głównie jako malarz Madonn. Są piękne. Przenika je jednak smutek. Przeczuwają przeznaczenie swego Syna.
We florenckiej Galerii Uffizi malarzowi Sandro Botticellemu poświęcona jest cała sala. Nieodmiennie wypełniona tłumem zwiedzających. Czasem trudno się dopchać do dwóch najsłynniejszych obrazów chronionych szybą, czyli „Narodzin Wenus” i „Primavery”. Ich zdjęcia powielane w milionach sztuk na całym świecie stały się ikoną renesansu i elementem współczesnej kultury masowej. Są tak samo rozpoznawane, jak kawałki najpopularniejszych utworów muzyki pop. Mniejszą uwagę zwiedzający zwracają na inne obrazy mistrza. W tym przepiękne tondo (czyli okrągły obraz) z wyobrażeniem Madonny z Dzieciątkiem, trzymającym owoc granatu oraz z aniołami. By zobaczyć drugi, podobny obraz nie musimy jechać do Florencji. Mamy go w Warszawie. Jest on dziś ozdobą Galerii Sztuki Dawnej w Muzeum Narodowym.
Sandro, a właściwie Aleksander był synem florenckiego mieszczanina Mariana Filippi. Ojciec zamierzał dać mu staranne wykształcenie, podobnie jak reszcie gromadki swoich dzieci. „Chociaż Aleksander uczył się z łatwością wymaganych przedmiotów, niemniej zawsze był niezadowolony, bo nie znajdował żadnego upodobania w sztuce czytania, pisania czy rachunków, aż ojciec, straciwszy nadzieję i zniecierpliwiony umysłem tak osobliwym oddał go do pracowni jego ojca chrzestnego, złotnika nazwiskiem Botticello, dość znanego w tym czasie mistrza. Między złotnikami a malarzami panowała wtedy duża zażyłość, jakby stała współpraca, i zdolny Sandro, zająwszy się wyłącznie sztuką, tak rozmiłował się w malarstwie, że poświęcił się mu” – pisał w XVI stuleciu Giorgio Vasari w „Żywotach najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów” (w przekładzie Karola Estreichera) i dodawał, że po tym, jak Sandro zwierzył się ojcu ze swych zamiłowań, ten oddał go do pracowni Filippa Lippi, karmelity, świetnego malarza i nauczyciela.
Wróćmy jednak do Madonn pokazywanych dziś w warszawskim Muzeum Narodowym i florenckim Uffizi. Na obrazie warszawskim Madonnie towarzyszy anioł i św. Jan Chrzciciel. − Ulubioną formą kompozycyjną Botticellego było tondo z Marią wpisaną w koło. Botticelli wypracował specyficzny typ Matki Bożej o pięknych długich włosach. Przypominają one rysami Wenerę, są, podobnie jak antykizujące wizerunki Wenus, przepełnione melancholią – opowiadała mi Joanna Kilian z Muzeum Narodowego w Warszawie. Jak mówiła, obrazy Botticellego miały wielu naśladowców. Warszawski obraz badaczka, znawczyni malarstwa włoskiego uważa za arcydzieło. Jak podkreśla każdy element jest w nim na swoim miejscu.
– Można na niego patrzeć choćby z punktu widzenia samej kompozycji. W znakomity sposób płynne, giętkie linie postaci Marii, Dzieciątka, anioła i św. Jana Chrzciciela powtarzają zarys okręgu wpisując się weń idealnie. Znajdziemy tu wszystko to, co przyniósł renesans. Idealny kształt koła, które jest geometrycznym znakiem boskiej geometrii. A także to, co najbardziej charakterystyczne dla indywidualnego stylu Botticellego – delikatny, liryczny i melodyjny nastrój, zwiewność szat, niezwykłą świetlistość. Obraz ten jest nieco bizantyński w swojej hieratyczności i zarazem humanistyczny w niezwykłej tkliwości, z jaką przedstawiona jest Madonna – wylicza Joanna Kilian.
– Zapowiedź przyszłej męki Chrystusa zasugerowana obecnością Jana Chrzciciela sprawia, że Maria przesycona jest smutkiem. W tym niewielkim okręgu zawiera się zatem cała historia zbawienia. Na obrazie anioł trzyma dwie księgi. Wertuje otwartą księgę Starego Testamentu, w której zawarte jest mające się spełnić proroctwo, oraz Nowy Testament z troską zawinięty w białą materię. Czeka on dopiero na otwarcie i spełnienie – opowiada Joanna Kilian. Zwraca też uwagę na niezwykle żywe kolory kompozycji, które są jeszcze jednym dowodem na mistrzostwo warsztatu Botticellego.
Te barwy zachowały swą siłę do dzisiaj. To m.in.: błękit sukni Madonny, czerwień jej sukni spodniej, delikatność róż. Głęboki błękit dawał lapis lazuli, zmielony kamień półszlachetny. – W XV wieku obrazy takie podkreślać miały współudział Marii w dziele Odkupienia. Są w nim obecne dawne, tradycyjne symbole maryjne. Widoczna w tle brama otwarta na jasnobłękitne niebo, jest zaczerpniętym z litanii loretańskiej symbolem Madonny jako „Porta Coeli”, czyli bramy nieba. Z kolei krzaki róż to kolejny symbol Marii jako krzewu różanego.
Ten sam smutek Madonny odnajdziemy w obrazie florenckim, powstałym w 1487 r. i przeznaczonym do jednego z pomieszczeń Palazzo Vecchio, czyli siedziby florenckiego magistratu. Madonnę niczym królową nie z tego świata otaczają aniołowie. Są to aniołowie adorujący. Głoszą chwałę Pana w niebie w myśl słów psalmu 148 „Chwalcie Pana z niebios. Chwalcie go na wysokościach…”.
Aniołowie towarzyszący Marii śpiewają psalmy odczytując ich słowa z modlitewników. Dzieciątko nieomal zsuwające się z kolan Matki trzyma w ręku owoc granatu. Na owocu spoczywa też dłoń Madonny. Granat jest symbolem ofiary, przelanej krwi i przyszłego męczeństwa jej Syna. Warto zwrócić uwagę na ramę obrazu. Uważana jest za pracę Giuliano da Sangallo, rzeźbiarza i architekta epoki renesansu.
Na zakończenie dodajmy, że Vasari w swoich żywotach wspomina o jeszcze jednej Madonnie mającej związek z polskimi zbiorami. „Dziełem Sandra jest we Florencji obraz Św. Franciszka przed bramą San Miniato. Madonna w kole wielkości naturalnej, ceniona jako arcydzieło” – pisał XVI-wieczny artysta. Obraz ten kojarzony jest przez badaczy z Madonną z siedmioma aniołami trzymającymi świeczniki będącymi symbolami siedmiu cnót ewangelicznych. W XIX wieku Tondo nazywane było „Madonną Raczyńskich”. Znalazło się bowiem w znakomitej kolekcji Atanazego Raczyńskiego, którego zbiory trafiły z Berlina do Poznania. Jednak w 1905 r. dyrektor berlińskich muzeów wyłączył obraz ze zbiorów poznańskich i jako depozyt zabrał obraz do Berlina. W 1953 tondo z Madonną spadkobiercy Atanazego Raczyńskiego sprzedali do berlińskiej Galerii Malarstwa (Gemäldegalerie).