Sweterek dziergany z kolorowej włóczki ogrzał pień drzewa w Gdańsku Strzyży. – To urocze. Sweterek pojawił się kilka dni temu. Nie mam pojęcia, kto go zrobił, ale widać, że jest to robota wykonana szydełkiem – cieszy się starsza pani siedząca w sobotnie popołudnie tuż obok na ławce. Jest początek lipca 2017 r.
Placyk w gdańskiej dzielnicy Strzyża na osiedlu przy al. Wojska Polskiego stanowi sympatyczną przestrzeń w ludzkiej skali. Obramowują ją bloki z lat 50. XX w., stojące tuż obok budynków osiedla socjalnego wzniesionego przez władze Wolnego Miasta Gdańska na przełomie lat 20. i 30. Na placyku rośnie nieco drzew, są trawniki, niewielka fontanna i sztampowy pomniczek z tablicą upamiętniającą generała Stanisława Maczka.
– Gdy zobaczyłam sweterek, to od razu zachciało mi się śmiać. Zastanawiałam się, czy drzewo marzło. Pytałam sąsiadów, ale nikt nie potrafił powiedzieć, skąd pojawiło się to kolorowe wdzianko – zwierza mi się pani z ławki.
Wygląda na to, że wdzianko jest kolejnym tworem włóczkowej partyzantki. Przed rokiem pisałem o kilku innych przykładach: kolorowym sweterku na ławeczce w Poznaniu obok Teatru Wielkiego, czy rowerach ubranych we włóczkowe ubranka (Poznań. Włóczka w przestrzeni miasta).
Przypomnijmy tu, że włóczkowe urządzanie miasta przyszło do Europy z Ameryki, a za prekursorkę knittersów (dziergaczy) uważa się Magdę Sayeg, która w roku 2005 r. zaczęła od obszycia klamki w swoim butiku w Houston w Teksasie, a potem już zrobiła wdzianka dla budki telefonicznej w Londynie czy autobusu miejskiego w Meksyku. Zainicjowała ona tym samym ruch określany jako yarn bombing czy guerilla knitting. Jest to to rodzaj miejskiej partyzantki − działalność w gruncie rzeczy nielegalna, ale pełna uroku i pozytywna, budzącą uśmiech na twarzy i wzbogacająca przestrzeń miejską.