Pomnik Lecha Kaczyńskiego odsłonięty 10 listopada na Pl. Piłsudskiego, to w moim przekonaniu aż do bólu schematyczny, socrealistyczny kicz.
Zamiast upamiętniać, ośmiesza, chociaż sama rzeźba nie razi oczywistymi błędami kompozycyjnymi czy zaburzoną sylwetką, tak jak pomnik prezydenta w Kraśniku. Poraża jednak hieratyczną nudą i klocowatością. Kojarzy się ze sztywnym kanonem sowieckich monumentów Lenina czy posągów kolejnych przywódców Korei Północnej. Od tych ostatnich jest na szczęście mniejszy, choć i tak wyraźnie góruje nad stojącym tuż obok pomnikiem marszałka Józefa Piłsudskiego autorstwa Tadeusza Łodziany z 1995 r. Jak to możliwe? Obydwie rzeźby są wprawdzie tej samej wysokości, jednak Pomnik Kaczyńskiego usytuowany na tle Dowództwa Garnizonu Warszawa wznosi się na wyższym cokole i wyraźnie zdominował dość kameralny posąg marszałka. Pozostawiam to bez komentarza!
Pomijam w tym miejscu tryb, w jakim pomnik Lecha Kaczyńskiego został postawiony wbrew stanowisku stołecznych władz samorządowych. Znaczna część polskiego społeczeństwa na pomnik czekała i to się liczy. Jednak nie oznacza to, że musi być on aż tak schematyczny i pozbawiony wyrazu. Zdaje się on odpowiadać gustom zleceniodawców. Jak widać po efektach, nie różnią się one zasadniczo od gustów komunistycznych funkcjonariuszy partyjnych w dawnym ZSRR, Chinach, czy Korei Północnej. Tymczasem autorem pomnika jest całkiem dobry rzeźbiarz. Niestety z jego pierwotniej wizji została tylko figura.
W tym miejscu trzeba przypomnieć, że na pomnik Kaczyńskiego zorganizowany został nawet konkurs. Niestety nieudany. Dominowały prace na bardzo niskim poziomie. Jury udało się jednak wyłonić propozycję Stanisława Szwechowicza i Jana Raniszewskiego (nagród nie przyznano). W wizji obu artystów Lech Kaczyński maszerował przebijając kolejne ściany. Pomysł był ciekawy. Zawierał jasną symbolikę, choć mojemu pokoleniu mógł kojarzyć się nieco z niezniszczalnymi bohaterami filmów animowanych w rodzaju psa Huckleberry, czy kota Jinksa, niejednokrotnie przelatujących przez ściany bez większego szwanku na zdrowiu.
Ta wersja pomnika miała też tę zaletę, że projektanci nadali jej wrażenie pewnej trójwymiarowości pozwalającej na lokalizację w różnych miejscach. Bez cokołu, który zawsze tworzy dystans i bez tła w postaci budynku. Nie była to wprawdzie wizja zbyt śmiała, ani szczególnie nowatorska w rodzaju konceptualnych miejsc pamięci (choćby takich jak wybitny artystycznie pomnik pamięci w Muzeum Katyńskim na Cytadeli), ale też żadną miara nie można jej było określić mianem dzieła socrealizmu.
Do realizacji tej wizji jednak nie doszło. Wprawdzie Społeczny Komitet Budowy Pomnika (a właściwie dwóch pomników: ofiar katastrofy pod Smoleńskiem i Kaczyńskiego) wybrał ostatecznie jako autorów realizacji Szwechowicza i Raniszewskiego, poprosił ich jednak, aby stworzyli pomnik klasyczny, na cokole z realistyczną rzeźbą. Jak opowiadał później Stanisław Szwechowicz Jan Raniszewski wycofał się z przedsięwzięcia, zaś ostateczny rezultat okazał się być najgorszy z możliwych.
Czytając rozmaite opinie o pomniku natrafiamy na zarzuty, że prezydent ubrany został w przydługie spodnie, albo że ma marynarkę zapiętą na dwa guziki. Są to jednak sprawy drugorzędne. Nie zmienia to faktu, że jest to pomnik schematyczny, pozbawiony walorów artystycznych. Z równym powodzeniem mógłby stanąć na placu w jakimkolwiek mieście dawnego ZSRR i upamiętniać któregoś z sowieckich funkcjonariuszy partyjnych. Jedyne, co cieszy to fakt, że tym monumentem, póki co nie udało się oszpecić Krakowskiego Przedmieścia, gdzie miał pierwotnie stanąć.