To już kolejny na tym blogu tekst mojej córki Julki Majewskiej.
∴
Tekst napisałam z okazji 2020 roku, który ogłoszony został rokiem Leopolda Tyrmanda.
Julia Majewska.
Od pytania „Kim jestem?” rozpoczyna się powiastka-manifest teoretyka surrealizmu André Bretona z 1928 roku. Główny bohater-narrator (a może sam autor) tej intelektualnej podróży w głąb siebie spotyka na swojej drodze młodą kobietę Nadję. Wkrótce rozpoczęta między nimi rozmowa przemienia się w trwający dziesięć dni romans. Niemym świadkiem ich uczucia jest Paryż u progu nowoczesności, miasto, które staje się tłem dla ich ekstrawaganckiej, fantazyjnej drogi. To właśnie motyw snucia się, wałęsania po mieście, bez konkretnego celu wędrówki, z wyraźnym zapatrzeniem na miasto, subiektywnym jego odbiorem jest szczególną mocą tej przedziwnej, nadrealnej historii.
Dodatkowym atutem są fotografie, które od początku miały stanowić część składową powieści. To, dopiero co artystycznie eksplorowane medium, doskonale sprawdziło się w roli uprawdopodobnienia całej przedstawionej historii. Surrealizm ma bowiem to do siebie, że bez rzeczywistości nie istnieje, traci swą moc dziwności, która jest w stanie objawić się dopiero w momencie silnego kontrastu, konfrontacji realizmu z nadrzeczywistością. Fotografie te są głównie przedstawieniami miasta, osobistymi kadrami rzeczywistości, subiektywnymi wyimkami z przestrzeni, którą podążają bohaterowie. Indywidualny odbiór Paryża to jeden z najciekawszych aspektów „Nadji”, motyw błąkania się po mieście bowiem, połączony z jego nieświadomym przeżywaniem, chłonięciem go, dotyczy każdego z nas. Dla zwierzęcia miejskiego powieść Bretona stanowi doskonały punkt wyjścia, by zainicjować prywatną wędrówkę, doświadczyć splatania się tkanki tożsamości z siatką ulic, tworzących organiczny, bardzo indywidualny kombinat.
Ta percepcja przestrzeni miejskiej wydaje mi się jednak zawsze silnie określona, przepuszczona przez filtr własnych doświadczeń, zewnętrznych dyktatów, wspomnień czy upodobań. Coś wywołuje w nas przyjemne skojarzenia, coś nam się podoba, chcemy przejść tą uliczką, nie tamtą arterią. Choć nie zawsze wiemy, co nas ciągnie w daną bramę, podwórko ze studnią czy na skwer, my zwierzęta miejskie tak mamy, że podążamy za instynktem betonowej dżungli.
Nieśpieszny spacer po Warszawie zaczynam późną jesienią. Szczególnie wtedy jej kontury nabierają mocy ostrości. Słońce zachodzi wcześniej i rozbłyskują światła ulicznych lamp, samochodów stojących w sznurze korka, przypominającym kaducejskiego węża bez początku i końca, iluminacji kamienic podbijających ich wielkomiejską tektonikę, reklam, neonów. Mrużę oczy i miasto staje się impresją, powidokiem. Dla mnie to właśnie wtedy Warszawa nabiera charakteru metropolii. Ujawnia swą estetyczną potęgę, błyszczy charakterem wielkich miast, tętni życiem, roztacza hipnotyzującą atmosferę, którą z przyjemnością wdycham, chłonę. Jestem.
Gdy powracam w pamięci do momentu, w którym z pełną świadomością poczułam po raz pierwszy swoją miejską naturę, widzę przed oczami ody z niezapomnianej powieści „Zły” Leopolda Tyrmanda. Miasto Tyrmanda ma w sobie pewną nieodzowną moc przyciągania. Choć brzydkie, szare i chmurne, kusi tajemnicą i obiecuje dotarcie do głębi, do źródła odpowiedzi na pytanie, czym jest powojenna Warszawa.
O redakcje warszawskie! O śniegi warszawskie, które nigdzie indziej, tylko tutaj padają „z takim wdziękiem”! O tramwaje warszawskie! O mody, intonacje, targowiska, bramy – nigdzie nie wyglądacie tak poetycko, jak tu, w Warszawie! O peryferie, tak piękne w swej warszawskiej brzydocie i niechlujstwie!
„W Warszawie łapie się życie na gorąco. Prężność tego miasta zdumiewa. W pewnych wypadkach demoluje, w innych jest uciążliwa i dezorganizująca, jeszcze w innych uszczęśliwia swą dynamiką i każe optymistycznie wierzyć w przyszłość” – pisał Tyrmand na początku swojej monumentalnej powieści. Z lekkością chłonie, przetwarza i przelewa na papier wrażenia miejskie. Jest największym obrońcą Warszawy, ale i jej największym krytykiem. Jego opisy nie są ugrzecznione. Nierzadko sarkastyczne i wyraziste, jak filmy dokumentalne polskich reportażystów powstałe już po przełomie października 1956 roku. Jakże odległy to obraz od języka propagandy. W artykule z cyklu „List z Warszawy” opublikowanym w końcu października 1951 roku przez „Tygodnik Powszechny” pod pseudonimem Jan Andrzej pisze: „Kiedy deszcz ze śniegiem, siąpiąc za kołnierze, zawisa nad Warszawą, gdy ulice pokrywają się gęstą mazią błota, klejącego się w każdej szczelinie murów, trotuarów, jezdni – Warszawa staje się uciążliwa i przygnębiająca. Błoto, błoto, błoto […]”. Tyrmand ma obsesję błota. Błoto jest dla niego nierozerwalnie związane z komunizmem, staje się jego codziennym reprezentantem. W przedwojennej Warszawie trotuary lśniły nieskalaną czystością. W stalinowskiej Polsce zalał je potop błota.
Tyrmanda miasto fascynuje, a mnie fascynuje Warszawa w oczach Tyrmanda. Śledzę ją w publikacjach z lat 1947-1956, pojawiających się na łamach „Stolicy”, „Tygodnika Powszechnego” i „Przekroju”, przemierzam ulice z „Dziennika 1954”, „Złego” czy powstałej już w latach 60. powieści „Życie towarzyskie i uczuciowe”. Chwytam niewidzialne dłonie mojego przewodnika, który ma w sobie coś z Beatrycze i coś z Wergiliusza, bo i Warszawa ma coś z niebiańskiej słodyczy i z piekielnego mroku i dominującej gęstwiny.
Przechodzę przez plac Trzech Krzyży – tyrmandowski mikrokosmos – gdzie obok, w gmachu YMCA, mieszkał; mijam Nowy Świat, Hożą, ruiny Powiśla, ulicę Browarną, oglądam gmach Muzeum Narodowego, poświęcam uwagę szczegółom. W skupieniu stąpam po chodnikach, bowiem – jak pisze – „to, po czym chodzimy, nie może nam być obojętne”. Z estymą spoglądam na szyldy, ze wzruszeniem mijam miejsca, niegdyś zupełnie inne, w których mieściły się nieistniejących dziś już teatry i kina.
Tu wracam pamięcią do przedwojennych wspomnień Tyrmanda o kinie „Forum” przy ulicy Nowiniarskiej, które odwiedzał w latach trzydziestych. „[…] w kinie tym wyświetlano wyłącznie filmy wyprodukowane przed rokiem 1925 – cóż za raj dla łowców prawdziwych wzruszeń z doby iluzjonu! To była sztuka filmowa, te stare Chapliny i Buck Jonesy, Tom Tylery, Eddie Polo, «Harry Piele i Indyjski grobowiec», «Wielka parada», «Gracz w szachy», pierwsze filmowe «Nibelungi» i urzekający Tom Mix”. Potem docieram do mojego heimatu, kroczę krzywizną Nowego Światu, podziwiam fasadę kościoła św. Anny, skręcam w ulicę Trębacką lub Miodową i dalej w stronę Muranowa, Żoliborza, Woli i Ochoty. I tak, śladem mego przewodnika, przechodzę dzielnice Warszawy, które z taką starannością i wnikliwością badał i opisywał.
Ja zwracam uwagę na jeszcze jeden detal, błyszczącą biżuterię miejską – warszawskie neony. Tyrmand był oczywiście świadkiem odwilży popaździernikowej, w której po raz pierwszy, na nowo po wojnie zaczęły pojawiać się, na stosunkowo szeroką skalę, neony w Śródmieściu. Nie ominęła go też szumna akcja „neonizacji” stolicy rozpoczęta w 1958 roku, za którą odpowiedzialni byli przede wszystkim architekci (m.in. Eleonora Sekrecka i Zygmunt Stępiński), i której efektem (nie zawsze osiągniętym; najbardziej reprezentacyjnym przykładem jest MDM) miało być masowe rozświetlenie głównych arterii miejskich.
A tutaj więcej o warszawskich neonach:
Książęta ulotności. Nowe neony Świętokrzyskiej
Tyrmand nie poświęca jednak wiele uwagi tym dziełom sztuki. Z czego to wynika? Jestem skłonna sądzić, że taki rodzaj dekoracji miejskiej mógł odpowiadać jego estetycznym upodobaniom. Neony były przecież i nadal są, wielkomiejskim symbolem, ich blask mógł rzucać łunę na romantyzowane ruiny stolicy, będące tłem „Złego”, o których z nostalgią pisał w „Dziennikach 1953-1969” Witold Gombrowicz, recenzując powieść Tyrmanda. Zdaje się, że wynika to raczej z biografii autora. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych Tyrmand wyemigrował na stałe do Stanów Zjednoczonych, zbiegło się to w czasie z niesamowitą wprost eksplozją neonowych realizacji w przestrzeni miejskiej. Lata 60. obfitowały w niesamowite, wielkoskalowe projekty neonów świetnej klasy artystycznej, wychodzące spod ręki cenionych dziś artystów plastyków. Z racji takiego, a nie innego systemu politycznego ich nadrzędną funkcją nie była zacięta konkurencyjna walka, reklama sensu stricto, ale raczej ornament świetlny, dekoracja miasta. Co więcej, w planowaniu ich rozmieszczenia brano pod uwagę organizację przestrzenną i ujednolicenie ulic, spójny charakter i całościowe myślenie, przynajmniej o tych głównych arteriach miejskich, a także podkreślenie neonem tektoniki budynku, niezaburzanie jego proporcji. Estetyzacja ulic stanowiła jeden z zasadniczych punktów wyjścia dla projektantów i bez wątpienia, w znakomitej liczbie neonowych realizacji efekt ten osiągnięto. Działo się to jednak dopiero w późniejszych latach 60. i na początku 70., kiedy Tyrmanda nie było w kraju, i do którego już nigdy nie wrócił.
Choć Warszawa Tyrmanda jest miastem epoki minionej, to jego opisy zaskakują swą aktualnością i świeżością podejścia, mocą uczucia. Zachłysnąć się można unikatowością stolicy. I dotyczy to miasta ponurego, zastygłego za żelazną kurtyną, zbrukanego epoką socjalizmu. A jednak Warszawa w jego tekstach, szczególnie w wersach „Złego” lśni, emanuje niezliczoną feerią barw. I nie jest to blask świateł miasta, raczej energia i wibracja atmosfery. Napięcia i drgania na niewidzialnej nici łączącej Warszawę z jej mieszkańcem, miłośnikiem, kochankiem.
„W zimowy wieczór, gdy śnieg pokryje ten skrawek czarodziejskiej ulicy, przedziwny nastrój spowija błądzącego warszawiaka; nastrój konkretny jak fizyczny niepokój serca, głęboki jak dzieje miasta, cenny jak duma z własnej przeszłości, trudno uchwytny jak prawda o losach ulic i miast. Kroki stają się wtedy ciężkie, nabrzmiałe niejasnymi wzruszeniami, żal posuwa się naprzód, wszystko tu tchnie wspomnieniem Warszawy, od którego nie chce się odejść, którego nie chce się tracić”.
Choć za przewodnika mam Tyrmanda i podążam jego krokami, wiem, że takie miasto już się nie zdarzy. Więc na wzór Bretona przepuszczam miejskie wrażenia przez moje własne oko i… dziś dzieje się moja Warszawa.
Warszawa 2019
∴
Cytaty pochodzą z poniższych pozycji książkowych:
- Breton, Nadja, tłum. R. Howard, New York 1960.
- Gombrowicz, Dzienniki 1953-1969, Kraków 2013.
- Tyrmand, Zły, Warszawa 1955.
- E. Tyrmand, Leopold Tyrmand, Tyrmand warszawski. Teksty niewydane, Kraków 2011.