Zniszczona w czasie wojny zabudowa wokół Rynku Starego Miasta w Olsztynie nie została wiernie odbudowana. Architekci stworzyli własną wizję starówki. Współpracowali z nimi malarze, rzeźbiarze i plastycy, tworząc na fasadach spójny zespół sgraffit i płaskorzeźb. Dziś zasługuje on na renowację i pełną ochronę.
„Niewielki Rynek ma kilka kamienic z podsieniami z XVII i XVIII wieku, z których kilka zachowało też fasady renesansowe i barokowe, a nawet gotyckie. Na ogół jednak skutkiem licznych pożarów uległy one przebudowie. Na środku rynku dawny ratusz z wieżą zegarową, mieszczący obecnie miejską Kasę Oszczędności. Stojąc na rynku, mimo woli przychodzi na pamięć historyczna scena przeglądu wojsk francuskich przez Napoleona 3 lutego 1807 r., w czasie którego pruski żołnierz Rydzewski, jak widać z nazwiska zgermanizowany Polak, ukryty na dachu kamienicy, gdzie obecnie mieści się firma Rehfeld & Goldschmidt, chciał zastrzelić stojącego opodal na koniu cesarza Francuzów, lecz odwiodło go od tego kilku mieszczan, bojących się zemsty Francuzów na mieście” – tak o Rynku w Olsztynie pisał Mieczysław Orłowicz w przewodniku po Mazurach Pruskich i Warmii, opublikowanym w 1922 r. Orłowicz polecał jeszcze restaurację automatyczną w Rynku 15. Wspomniane przez Orłowicza kamienice renesansowe i barokowe były jednak raczej kreacjami z drugiej połowy wieku XIX niż zabytkami pochodzącymi z XVI czy XVII wieku.
Być może, gdyby Rydzewskiemu powiódł się zamach na Napoleona, dzieje świata potoczyłyby się nieco innym torem. Wtedy to Rynek w Olsztynie wszedłby na zawsze do historii powszechnej. Z dużym też prawdopodobieństwem żołnierze francuscy w jakiś sposób zemściliby się na mieście. Tak się jednak nie stało i zagłada nadeszła kilka pokoleń później, w roku 1945. Armia Czerwona zajęła Olsztyn 22 stycznia 1945 r. Praktycznie bez walk. Za pierwszą falą żołnierzy frontowych szły następne. Zaczęły się rabunki, masowe gwałty i podpalanie domów. Jak się dziś ocenia, zniszczeniu uległo od 40 do 50 procent zabudowy.
Miasto niszczone było przez trzy miesiące, aż do maja, a z rabowanych budynków, fabryk czy dworców kolejowych wywożono do ZSRR przedmioty uznawane za wartościowe. Zgodne to było z uchwałą podjętą przez Państwowy Komitet Obrony ZSRR, który wręcz nakazywał wywóz łupów z Prus Wschodnich. Na wschód wywożono nie tylko przedmioty, ale też siłę roboczą.
Pierwsi przedstawiciele administracji polskiej, pośród których znaleźli się przedwojenni działacze warmińscy i mazurscy, usadowili się w Olsztynie już 30 marca. Byli jednak bezradni wobec dewastacji dokonywanej przez czerwonoarmistów. Jak pisze Erwin Kruk w książce „Warmia i Mazury”, choć 23 maja 1945 r. przekazano formalnie administracji polskiej władzę nad Okręgiem Mazurskim, to Sowieci mieli prawo wywożenia mienia z Prus do sierpnia 1945 r.
W rzeczywistości rabunek Olsztyna oraz całego obszaru Prus Wschodnich przyznanego Polsce – trwał przez wiele kolejnych miesięcy. Z miasta znikła większość dawnych mieszkańców. Nie tylko Niemców, ale też Warmiaków czy Mazurów, walczących przez lata o polskość tych ziem. Ich miejsce zaczęli szybko zajmować uchodźcy i osadnicy z różnych terenów Polski, a pionierami byli repatrianci z Wołynia oraz z Warszawy. Jednak elitę Olsztyna szybko zaczęli stanowić wygnani ze swych domów wilnianie. Tak o Olsztynie a.d. 1947 pisał Włodzimierz Puchalski w „W krainie Łabędzia”: „Śpiewny, litewski akcent rozbrzmiewał wszędzie – na ulicach, w sklepach, na targu, gdzie brodaci chłopi sprzedawali charakterystyczne obwarzanki”.
Do odtworzenia zabudowy wokół Rynku (oficjalnie nosi on dziś równie absurdalną, co głupawą nazwę ul. Stare Miasto!) przystąpiono dopiero w latach 50. XX w. W stanie surowym większość budynków wskrzeszono w latach 1952-1953, czyli mniej więcej w tym samym czasie, kiedy to odbudowywano warszawskie Stare Miasto. Ostatecznie decyzje o odbudowie podejmowano nie w Olsztynie, lecz w Warszawie, a jednym z motorów wskrzeszenia zniszczonej zabudowy był ówczesny Generalny Konserwator Zabytów – Jan Zachwatowicz.
Do chwili podjęcia prac obszar pomiędzy Rynkiem a gotycką Wysoką Brama leżał w ruinie. Jak wylicza Jerzy Sikorski w książce „Stary Ratusz w Olsztynie”, w południowej pierzei Rynku w gruzach leżały wszystkie domy, w pierzei północnej tylko trzy budynki były zniszczone, we wschodniej osiem, zaś w zachodniej trzy, w tym jeden podwójny pod nr. 30/33. Spalony był też Stary Ratusz, stojący pośrodku Rynku.
Prace przy odbudowie zaczęły się od pierzei południowej, a projekty stylizowanych kamienic sporządzili architekci z Gdańska. Tworzy ją pięć kamienic w układzie szczytowym, połączonych wspólnym podcieniem. Unikano wszystkiego, co kojarzyło się z, jak to pisano „ciężką architekturą krzyżacką”, czy też stylem wschodniopruskim, charakterystycznym dla niemieckiej odbudowy miast Prus Wschodnich po zniszczeniach pierwszej wojny światowej.
Fasady kamienic zbudowanych w południowej pierzei Rynku w Olsztynie odwołują się do form nowożytnych, ewokujących czasy, gdy miasto wraz z Warmią było częścią należących do Polski Prus Królewskich. W rezultacie budynki daleko odbiegają od dawnego charakteru zabudowy Rynku w Olsztynie. Architekci tworzyli bloki mieszalne z handlowymi parterami, nie uwzględniając dawnych podziałów własnościowych. Podobna dowolność, daleko odbiegająca od stanu przedwojennego cechowała odbudowę trzech innych pierzei Rynku. „Nie dbano o wierność historyczną. Odbudowując zniszczone domy, podwyższano je o jedną kondygnację. Wyrażało to znaną skądinąd tendencję do podnoszenia prestiżu miasta przez <udoskonalenie>, względnie monumentalizowanie historycznych budowli” – oceniał Bohdan Rymaszewski w książce „O przetrwanie małych miast”.
Projektantami nowych budynków byli tu jednak architekci olsztyńscy, pracujący pod kierunkiem Zygmunta Nędzika (Gustaw Brojk, Edward Michalski, Kazimierz Wójcik). Dążono przy tym do usunięcia ocalałych w czasie wojny fasad w stylach historycznych, czy wczesnomodernistycznych, identyfikowanych z „duchem niemieckim”. Na szczęście brak pieniędzy sprawił, że zabrakło tu konsekwencji i kilka zachowanych kamienic przetrwało do dziś.
Nieco wcześniej, w latach 1949-1950 odbudowano Stary Ratusz. Jego architektura była skromniejsza niż dziś i dość toporna. Bez zrekonstruowanej sygnaturki, o zmienionym dachu i otynkowanych ścianach. Ulokowano tu m.in. Wojewódzką Miejską Bibliotekę Publiczną, prowadzoną głównie przez reemigrantów z Wilna i Wileńszczyzny.
W latach 1967-1968 Rynek w Olsztynie zagrał w „Stawce większej niż życie”. Nieco wcześniej część kamienic ozdobiły dekoracje sgraffitowe. Część z nich powstała w 1966 r. Ale są też późniejsze. Już w 1967 r. zaczęto remontować elewacje ratusza. Trzy elewacje jego najstarszego skrzydła ozdobił (nie istniejący już dziś) fryz wykonany techniką sgraffita przez Andrzeja Samulowskiego. Przedstawiał dzieje miasta i regionu ukazane za pomocą dość zabawnych scenek. Tematyka była rzecz jasna zgodna z polityką historyczną komunistycznych władz PRL-u. Były tu zatem polowania na niedźwiedzia, niczym z „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza, pojawiła się postać króla Kazimierza Jagiellończyka, za panowania którego Warmia wraz z Prusami Królewskimi została przyłączona do Królestwa Polskiego. Były postacie mieszczan, rycerzy, motywy ludowe w rodzaju warmińskiego konika weselnego, wreszcie postać Warmiaka wręczającego w 1945 r. kwiaty rzekomo wyzwalającemu go żołnierzowi Armii Czerwonej.
W tym samym czasie dekorowano fasady kamienic. Autorami sgraffit umieszczonych na domach byli m.in. Bolesław Wolski, Eugeniusz Kochanowski, Henryk Oszczakiewicz i Maria Szymańska, Andrzej Samulowski, Mirosław Smerek, Mieczysław Romańczuk, Eugeniusz Jankowski, a także rzeźbiarze Leszek Machnicki i Ryszard Wachowski.
Obok kompozycji abstrakcyjnych pojawiły się rozmaite motywy historyczne, odnoszące się do kultury regionu, jak też przedstawienia abstrakcyjne. Część z nich zdawało się uzupełniać tematykę fryzu na ratuszu. Dodajmy w tym miejscu, że ostatnie sgraffito w obszarze olsztyńskiej starówki pochodzi już z polowy lat 80. i powstało w Sali Sesyjnej Wojewódzkiego Domu Rzemiosła, a jego autorami byli ojciec i syn: Bolesław i Jarosław Wolscy.
Fryz wokół ratusza został z czasem usunięty w trakcie prac konserwatorskich, przywracających budowli gotyckie elewacje. Tymczasem większość dekoracji na fasadach kamienic istnieje do dziś, stanowiąc jeden z najciekawszych i największych zespołów malarstwa monumentalnego w Polsce. Miasto ma wszelkie powody, by się nimi chwalić. Stanowią one fragment fenomenu, jaką były dekoracje fasad zabytkowych kamienic, realizowane w Polsce w latach 50. i 60. XX w. W moim przekonaniu godne są szerszej promocji i ścisłej ochrony konserwatorskiej. Wielka szkoda, że większość z nich znajduje się w średnim stanie.