Zaledwie kilka miesięcy po przełomie październikowym 1956 r. czytelnicy warszawskiej prasy dowiadywali się, że u zbiegu Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich, w miejscu dotychczasowych „budynków” parterowej Marszałkowskiej, wyrośnie nowoczesny pawilon handlowy.
„50 sklepów różnych branż, ze szklanymi ścianami, podcieniami i innymi szykanami” – pisał Express Wieczorny, prezentując projekt, który w dość ponurą przestrzeń na poły wciąż zrujnowanej, na poły socrealistycznej Warszawy wprowadzał lekkie konstrukcje, eteryczne ściany, słońce, powietrze i nowoczesność. Dziennikarka Expressu nie chwaliła jednak pomysłu budowy. „Byłoby jak w bajce. Gdyby nie drobiazg. Za pięć lat wszystko trzeba będzie rozbierać” – pisała.
Jeden z pierwszych powiewów popaździernikowej nowoczesności w architekturze warszawskiej istniał zaledwie przez chwilę. I o ile do dziś pamiętane są pawilony „prywaciarskie” przy Marszałkowskiej, w miejscu dzisiejszej stacji metra Świętokrzyska, nadal istnieją pawilony po obu stronach al. Jana Pawła II pomiędzy Nowolipiem a Nowolipkami, zaś w dawnych pawilonach na zapleczu Nowego Światu dziś znajduje się modne zagłębie piwno-pubowe, to o architektonicznie najciekawszym z nich pawilonie u zbiegu Alej i Marszałkowskiej, w miejscu obecnego hotelu Novotel, prawie nikt już nie pamięta. Tymczasem spośród wszystkich wspomnianych wyróżniał się on zaskakująco dobrą architekturą autorstwa Tadeusza Tomickiego i Ryszarda Trzaski.
Historia powstania pawilonu wydaje się dziś być zaskakująca. Po październiku Ministerstwo Budownictwa Miast i Osiedli postanowiło znacznie się odchudzić i zwolniono część pracowników tej rozbudowanej machiny administracyjnej. Aby zapobiec wyrzuceniu ich na bruk, postanowiono część z nich przebranżowić. Mieli podjąć pracę w handlu. 150 osób w pawilonie mieszczącym 50 sklepów różnych branż. Miał to być rodzaj małego domu towarowego. Wybór miejsca pod zabudowę był jednak dość zaskakujący. Marszałkowska 98 – tam, gdzie do września 1939 r. stała duża, neorenesansowa kamienica Bersona, wzniesiona w latach 1880-81 według projektu Witolda Lanciego i mieszcząca w latach 30. XX w. między innymi nowocześnie urządzone biuro Orbisu. Od samego początku wiadomo było, że prędzej czy później planowana jest tu budowa wielkomiejskiego gmachu. Jego zarys, jeszcze bardzo nieostry wyłonił się dwa lata później po rozstrzygnięciu konkursu na Ścianę Wschodnią ulicy Marszałkowskiej.
Władze miasta w początku 1956 r. wydały zgodę jedynie na pięcioletnią lokalizację, choć inwestor, Ministerstwo Budownictwa, nie bez słuszności liczył, że co jak co, ale prowizorka potrafi przetrwać w Warszawie wiele dekad. Przeciwniczką realizacji pawilonu w tym miejscu była dziennikarka Expressu Wieczornego Wanda Haska. „Nie czas ronić łzy, gdy projektanci dzień i noc robią już dokumentację. Czas działać i to natychmiast. Jak? Przede wszystkim zrewidować przyjętą pochopnie decyzję. Być może pod presją ważnych, ale nie najważniejszych argumentów. (…) Pawilon bardzo się przyda w każdym innym miejscu. Byle nie takim, które będzie trzeba za parę lat przebudować. Słyszeliśmy bardzo realną propozycję nowej lokalizacji pawilonu przy trasie NS albo na Żoliborzu. Sprawa jest rzeczywiście na wczoraj” – pisała.
Było to jednak wołanie na puszczy. Jeszcze w końcu tego samego roku pawilon już stał i działał, choć nie zrealizowano go w planowanych początkowo rozmiarach. Zaniechano bowiem budowy skrzydła od strony Al. Jerozolimskich.
Musiano jednak doceniać zarówno formę, jak i strukturę, skoro całkiem spora prezentacja budynku ukazała się na łamach miesięcznika „Architektura” z lutego 1959 r., a jego kolorowe zdjęcie trawiło nawet na okładkę numeru. Podkreślano przy tym, że budynek nosił wszelkie cechu obiektu prowizorycznego, tymczasowego: „lekka konstrukcja stalowa. Dach z płyt suprema o grubości 5 cm izolowany dwiema warstwami płyt pilśniowych i okryty papą bitumiczną. Od spodu ażurowy sufit z wąskich, heblowanych listewek drewnianych. Ściany zewnętrzne wykonano z dużych tafli szklanych, ciągnących się od posadzki do stropu” – wyliczano. Rzecz jasna bez żadnych profili, eterycznych i nie do pomyślenia dzisiaj, przy obowiązujących przepisach przeciwpożarowych.
Całość składała się na przemian z niższych i wyższych segmentów. Pod niższymi mieściły się stoiska, pod wyższymi przejścia między nimi. Poszczególne stoiska w zależności od charakteru miały różną wielkość.
Dość charakterystycznym rozwiązaniem było wprowadzenia do wnętrza budynku tych samych płyt chodnikowych, jakie otaczały go wokół. Zapewne, jak w całej ówczesnej Warszawie, nie leżały one zbyt równo. Posadzka dobrze widoczna zarówno z zewnątrz, jak i ze środka budynku scalała przestrzeń i jeszcze bardziej podkreślała eteryczność szklanego pawilonu. Fragmenty pełnych ścian na zewnątrz i wewnątrz budynku wykonano z modnych wówczas eternitowych płyt falistych. Kolorowe, wydawały się przyszłością budownictwa, rzecz jasna nikt wówczas nie zdawał sobie sprawy, że stanowiły zagrożenie dla zdrowia.
Wnętrza były bardzo przestrzenne, na tyle, na ile pozwalało istnienie kilkudziesięciu stoisk. Każde z nich miało przy tym własne zaplecze. Jak czytamy w „Architekturze”, w trakcie budowy dokopano się do starych piwnic. Część z nich wykorzystano na podziemia dla poszczególnych stoisk. Tam, gdzie stan dawnych piwnic był już bardzo zły rozebrano je i pod nowym budynkiem wzniesiono nowe.
Gdy pawilon został otwarty, bardzo się podobał. Mniej zachwyceni byli pracujący w nim ludzie. Pomimo wykorzystania piwnic zaplecze magazynowe okazało się za szczupłe. Pewne nowatorskie rozwiązania architektoniczne zupełnie się przy tym nie powiodły.
I tak, nie wykorzystano przesuwnych, otwieranych ścian zewnętrznych. Gdy przyszło lato, w nieklimatyzowanym budynku zupełnie zapomniano o możliwości podnoszenia okien. Zbyt skomplikowane rozwiązania przerastały jednak zdolność do ich korzystania przez uspołeczniony, czy też spółdzielczy handel. Latem było zatem w szklanym pawilonie za gorąco. Zimą zbyt zimno.
„Według projektantów przyczyną jest wadliwe działanie centralnego ogrzewania, zasilanego z elektrociepłowni żerańskiej. Na tym odcinku sieci cieplnej podobno jest za niskie ciśnienie, powodujące, że część grzejników nie grzeje” – czytamy w „Architekturze”.
W pawilonie można było kupić artykuły spożywcze, warzywa i owoce. Te ostatnie prezentowane były w zawieszonych na ścianie koszach. Można było naprawić zegarek ale też nabyć odzież czy kapelusz.
Gdy rozmawiam o pawilonie z panem Henrykiem, przypomina sobie, że kupił w nim garnitur. Mnie do pawilonu zaprowadziła kiedyś moja babcia, która wyszła z niego z kapeluszem z rafii, czyli palmy afrykańskiej czy azjatyckiej, bardzo modnym w latach 60. wśród starszych pań.
Ministerstwo Budownictwa nie myliło się co do tego, że pawilon będzie stał dłużej niż zakładane pięć lat. Dotrwał do początku lat 70. XX w., kiedy to został rozebrany w związku z budową w jego miejscu wieżowca hotelu Forum, przewidzianego we wspomnianym projekcie konkursowym Karpińskiego na Ścianę Wschodnią ulicy Marszałkowskiej.