Samo przejście całej trasy od Riomaggiore do Monterosso – czy na odwrót, jest bardziej spacerem niż wycieczką górską. Droga nie wymaga szczególnych umiejętności czy nadzwyczajnej kondycji.
Mimo to, warto pamiętać o zabezpieczeniu głowy przed słońcem i mocnych górskich butach.
Na przejście całej trasy wraz z dojazdami z Genui, czy innych miejscowości warto też przeznaczyć cały dzień. Znajdzie się wtedy czas na zwiedzanie poszczególnych miejscowości, wizyty w knajpkach, a nawet krótkie wylegiwanie się na plaży. Lampka wina jest obowiązkowa. Można spędzić tu też kilka dni. We wszystkich miejscowościach są hotele.
Ci, którzy nad spacer wzdłuż brzegu przedkładają wycieczkę górską, mogą wybrać się szlakiem czerwonym. Poprowadzonym wysoko w górach, kilka kilometrów od brzegu morskiego, ale też z dala od największej atrakcji, jaką są same miasteczka. Przejście od Riomaggiore do Monterosso al Mare czerwonym szlakiem to około 10 godzin. Przy okazji warto pamiętać, że oznakowanie górskich szlaków we Włoszech jest dużo gorsze niż w Polsce i trzeba zachować czujność, by się nie zgubić.
Spacer po Cinque Terre zacznijmy od Riomaggiore. Pierwszego z miasteczek od zachodu. Czy było niegdyś dobrze ukryte przed piratami?
Trudno powiedzieć, bo doskonale je widać od morza. I to jedynie od tej strony można tu było dotrzeć. W góry wiodły tylko wąskie ścieżki. Żadnej drogi. Miasteczko położne jest w wąskiej i głębokiej dolinie – stromo opadającej do morza.
Dnem tej doliny ciągnie się główna ulica (Via Colombo), a gęsto stłoczone domy przyklejone są tu do zbocza. Niektóre z nich to istne wieże. Na samym dole jest miniaturowy port, zaś wysoko na zboczach tarasowo ukształtowane winnice.
Bo Riomaggiore znane jest z produkowanych tu win. Jakąś osadę w tym miejscu zakładali już w VIII wieku Grecy uciekający przed prześladowaniami na terenie cesarstwa bizantyńskiego. Dziś aż roi się tu od turystów. Ulica pełna jest sklepów z pamiątkami i knajpek, gdzie sprzedawane jest lokalne wino. Stacja kolejowa powstała po drugiej stronie góry. By stworzyć dojście do miasteczka, przez górę przebito tunel, zaś wokół niej od strony morza poprowadzono przytwierdzoną do skały kładkę dla spacerowiczów.
Najważniejsze zabytki to kościół San Giovanni Battista, Santuario di Montenero, spod którego rozpościera się piękny widok na czerwone dachy miasteczka, przekrój doliny w kształcie litery V i lazur morza oraz ruiny zamku, w którym ukrywano się kiedyś przed piratami.
Największe zagrożenia napadami piratów mieszkańcy Riomaggiore i wszystkich innych miasteczek przeżywali w XV i XVI stuleciu. Jednak najgorsze miało nadejść po 1521 r.
W tym właśnie roku okręty władcy imperium tureckiego sułtana Sulejmana Wspaniałego wyruszyły na podbój wyspy Rodos.
Tak rozpoczął się trwający kilkadziesiąt lat konflikt o panowanie na Morzu Śródziemnym. Od porażki floty chrześcijańskiej w greckiej zatoce Preveza w 1538 r., aż po bitwę morską pod Lepanto w 1571 r. to właśnie muzułmanie panowali w basenie morza śródziemnego.
Zdarzało się, że flota sułtana blokowała Zatokę Genueńską. Jednak w zwykłych „międzywojennych” latach to nie statki sułtańskie, lecz muzułmańscy piraci i korsarze siali postrach. Byli jak diabły. Pojawiali się znikąd i znikali z łupem, pozostawiając za sobą krew i zniszczenia.
Bo wojna miała podłoże ideologiczne, a celem tych ataków było sianie bezbrzeżnego strachu i zniszczenie infrastruktury krajów chrześcijańskich.
Jak pisze Roger Crowley w książce „Morskie Imperia”, atak piratów zwykle wyglądał podobnie.
„Kilka galeot (mały okręt żaglowo-wiosłowy) zatrzymywało się tuż za linią horyzontu i przeczekiwało tam skwar dnia. Czasem korsarze wysyłali na zwiady porwaną łódź rybacką z miejscowymi renegatami na pokładzie, aby wybrali dogodne do ataku cele.
Ruszali we wczesnych godzinach rannych, tuż przed świtem ciemne, płytko zanurzone łodzie sunęły po morzu pod usianym gwiazdami niebem. Były nieoświetlone, a niewolnicy siedzący przy wiosłach mieli korkowe kneble w ustach, aby nie mogli krzyczeć.
Gdy łodzie dziobami wbijały się w piasek na plaży, korsarze biegiem dopadali wioski. Kopniakami wybijali drzwi i wyciągali nagich domowników z łóżek. Wcześniej przecinali sznur od dzwonu, aby nie można było wszcząć alarmu.
Rozlegały się pojedyncze krzyki. Echo niosło szczekania psa, gdy oszołomioną grupę jeńców pędzono na plażę lądowania, gdzie w pośpiechu wciągano ich do łodzi” – czytamy w książce.
Dodajmy, że ci nieszczęśnicy kilka dni czy tygodni później trafiali na targ niewolników gdzieś w Algierze czy Stambule. Przykuwani byli do ławek w galerach. A gdy chorowali, wyrzucano ich za burtę do morza.
Pamiętając o tamtych niebezpiecznych czasach, gdy Sułtan toczył wojnę ze światem chrześcijańskim, wybierzmy się na spacer do kolejnego miasteczka.
Czytaj dalej w części III:
Cinque Terre. Miasta ukryte przed piratami Sułtana. Część III