Z Riomaggiore można iść poprowadzoną stromym wybrzeżem Via dell’Amore „Ścieżką miłości”, by podążyć w kierunku Manaroli.
Tu kolorowe domy niczym grzyby obrosły potężną skałę wcinającą się w morze. Domy pną się jeden ponad drugim. Przyklejone są do doliny opadającej do morza. Budowano je na murach dawnego zamku zburzonego w XIII wieku.
Z kolejnego stulecia pochodzi tu gotycki kościół San Lorenzo. Manarola uważana jest za najstarsze z miast Cinque Terre. I tu uprawiane jest lokalne wino „Sciacchetra”.
Głęboka izolacja miasteczka sprawiła, że posługiwano się w nim lokalnym dialektem Manarolese, różniącym się nieco od dialektów w okolicach.
Z Manaroli do Corniglii ścieżką zawieszoną na skale idzie się dziś godzinę (przejazd tunelami koleją to ledwo kilka minut!).
Kilkaset lat temu i tutaj można było dotrzeć jedynie morzem, by potem wspiąć się na szczyt kolejnej wysokiej na 90 metrów i niemal pionowej skały. I choć z jednego miasteczka dobrze widać drugie, to łatwo wyobrazić sobie czasy, gdy dotarcie z Manaroli dla Corniglii było dla wielu ludzi wyprawą.
Corniglia jest najmniejszym z miasteczek. Tu na szczycie wznosi się barokowy kościół San Pietro z gotyckim portalem. Dodajmy, że współcześnie u podnóża skały znajduje się plaża, na którą można dotrzeć jedynie tunelem i na której za opłatą można opalać się nago.
Z Corniglii jest stosunkowo niedaleko do Vernazzy. To chyba najciekawsze z miasteczek. Nie jest położone na wysokiej skale, lecz w częściowo schowanej za górą, skalistej zatoczce idealnej na mały port. Nad miastem góruje kamienna wieża zamku Doriów.
W gruncie rzeczy to nie zamek, tylko rodzaj wieży obronnej. W przewodnikach można wyczytać, że to wieża zbudowana jeszcze w XV wieku dla wypatrywania piratów. W rzeczywistości łodzie pirackie łatwiej było wypatrzyć z sąsiednich gór, wysoko zawieszonych nad miastem.
Sama wieża, bardzo stara i w XV oraz XVI wieku otoczona skromniutkimi fortyfikacjami, pełniła za to dobre miejsce schronienia dla mieszkańców miasteczka przed piratami. Wieża spełniała swoją rolę pod warunkiem, że mieszkańcy miasteczka nie dali się zaskoczyć. Trzeba było wytężać wzrok. W dzień i w nocy.
Z koszmarną regularnością pirackie napady powtarzały się w Vernazzy w XV i XVI stuleciu. Z drugiej strony, co jakiś czas w naturalnym porcie ukrywały się genueńskie, czy niekiedy hiszpańskie statki zwalczające piratów. Wtedy mieszkańcy mogli czuć się bardziej bezpieczni, choć kontakt z marynarzami zapewne nie należał do łatwych.
Drogę, tak jak do innych miejscowości, poprowadzono tu dopiero w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Pozostawała komunikacja morzem.
W Vernazzy warto zatrzymać się na dłużej. I to nie tylko po to, by wypić kawę na głównym placu miasta (Piazza Marconi) otaczającym z trzech stron naturalny basen portowy, ale aby odkrywać skromne zabytki stłoczone na niewielkiej powierzchni.
W bardziej spokojnych czasach miasteczko żyło z upraw winorośli i produkcji wina. Dziś szczyci się dobrze ocenianym białym winem z miejscowego szczepu.
Tu i ówdzie wejścia do kamieniczek mają skromne i dość zmurszałe kamienne portale. Gotyckie i renesansowe.
Nie brak drobnych detali jeszcze starszych. Oglądając kamieniczki, wąziutkie uliczki, przesmyki ze schodami i zaułki, nie mamy wątpliwości, że przez większość istnienia miasteczka żyło się w nim biednie i nierzadko z duszą na ramieniu.
O tym, że miasteczko jest bardzo stare świadczą rzucające się w oczy, romańskie ściany nawy i prezbiterium kościoła Santa Margherita s’Antiochia, który istniał już na pewno w 1251 r.
Od stuleci piraci nie zagrażają już wybrzeżu. A jednak i obecnie zdarzają się tu tragedie. Zaledwie kilka lat temu, w 2011 r., Vernazza zdewastowana została zejściem lawiny błotnej. Zginęło 11 osób, a wiele domów zostało uszkodzonych.
Czytaj dalej w części IV:
Cinque Terre. Miasta ukryte przed piratami Sułtana. Część IV