Przejdź do treści

Jacek Hanak. Neon: zaczyna się od myśli i projektu, kończy na wspomnieniu – cz. 2 i 3

Rozmowa z cyklu neon trawersja

cykl

neon trawersja. rozmowy o światłach miasta

rozmawia Julia Majewska

Neon, gr. néos ‘nowy’, lampa jarzeniowa w postaci szklanej rury napełnionej gazem szlachetnym.

Trawersja, łć., przejście.

Przejście. Stan pomiędzy. Zawieszenie. Wymykanie się zamkniętym definicjom i prostym odpowiedziom. Ciągłe nabieranie nowych znaczeń. Fluktuacje. Przecieki do szarej strefy. Przekraczanie sztywnych granic. Łamanie skostniałych form. Ustępowanie miejsca ekwilibrystyce myśli. Trudne sprzeczności, banalne kontrasty. Zbudowane ze światła, znikające w jasności; zbudowane ze światła, tnące ciemność. Neony. I ich nieokreślona natura, generująca dyskusję na temat otwartości, poszerzania horyzontów wolności, wreszcie.

Trawersja jest miniona. Po raz ostatni jej definicję podaje Słownik ilustrowany języka polskiego z 1916 roku, wydany przez M. Arcta, warszawską legendę wydawniczą przełomu XIX i XX wieku. To piękne słowo wyszło z użycia, jest archaizmem, który powraca co jakiś czas jako błysk dawny, relikt przeszłości, termin z granic zapomnienia. Wskrzeszam je tu, nadaję drugie życie, odświeżam. Wskrzeszam tu i pamięć o neonach, bytach niejednoznacznych, bytach na pograniczu. Bez określonego miejsca w dyscyplinie historii sztuki, bez sprecyzowanej dziedziny artystycznej. Neon jako element tożsamości miasta, genius loci Warszawy, neon pomiędzy dziedzictwem materialnym a niematerialnym. Neon to trawersja. Więc neon-trawersja.  

Neon trawersja to zbiór cyklicznie publikowanych rozmów poświęconych neonom, które przeprowadzam z artystami, projektantami, elektromonterami, rzemieślnikami, kuratorami, urbanistami, konserwatorami, historykami — także historii sztuki i architektury —socjologami, badaczami, miłośnikami i entuzjastami tematu, a więc Ludźmi Dobrej Woli, którzy chcą się dzielić swoim doświadczeniem i zbieraną przez lata wiedzą o neonach.   

Neon trawersja to autorski cykl zredagowanych i opracowanych naukowo rozmów. Zaprojektowany od początku do końca, przemyślany, zakorzeniony w myśli-iskrze, a więc w idei nadrzędnej. Pomyślany jako płynąca narracja; rafinowany, sezonowany, leżakowany. Pro publico bono.

Dla Państwa wiedzy, ciekawości, przyjemności — Julii Majewskiej rozmowy o światłach miasta

Stworzyć coś, z czego ktoś inny może skorzystać – to wysiłek i ogromna satysfakcja

o praktyce zawodowej

W tej części rozmowy zaproszę Państwa za kulisy rzemiosła, które balansuje między użytkowością a sztuką, między rzemieślniczym konkretem a artystyczną wizją. Moich Drogich Rozmówców pytam o to, co najczęściej zamawiają klienci, jak wyglądają procesy projektowe, ile kosztuje światło zamknięte w szklanej rurce i czy można się w takim obiekcie zakochać. Porozmawiamy też o marżach, konkurencji, zaskoczeniu i niedosycie, wreszcie o gustach i sądach smaku. Zapraszam do lektury opowieści o neonach, które są obiektami artystycznymi, nawet gdy nie nazywa się ich sztuką.

Ściana z kompozycjami neonowymi w pracowni przy Jagiellońskiej 88, widoczny m.in. odtworzony neon Kosmetyczno-Lekarskiej Spółdzielni Pracy IZIS z Marszałkowskiej 55/73, fot. Julia Majewska

Julia Majewska: W naszej początkowej rozmowie, jeszcze przez telefon, w jednym z pierwszych zdań powiedział Pan, że zainteresowanie Waszą pracą jest duże. Pan jednak sądzi, że nie do końca zasłużenie – dlaczego?

Jacek Hanak: Może gdybym był fanem neonów, to by mnie to kręciło. Ale nie jestem – i nigdy nie byłem.

JM: Dlaczego nie jest Pan fanem neonów?

JH: Bo tym fanem nigdy nie zostałem. Kiedy uruchomiliśmy Siatkarkę na MDM-ie, przyszła grupa ludzi i była zachwycona – bo dla nich to było coś osobistego. Jakby uruchomili coś swojego. A ja? Należę raczej do tych, którzy doceniają to, co się robi, widzą wartość użytkową, gdy zrobi to odpowiednia osoba. Ale znam to od podszewki – wiem, co jest w środku.

I wydaje mi się, że wielu ludzi, widząc neon, nie znając szczegółów, jest zachwyconych: „Jak to w ogóle można zrobić?!”. Ja też tak miałem, kiedy pierwszy raz przyszedłem do SPIRŚ, do działu blacharskiego, gdzie robiono podkłady literowe. Złapałem się za głowę. A byłem związany z motoryzacją i nadal jestem jej fanem. A tam – oni jednym palcem mogliby auto zbudować. Jedną ręką są w stanie coś zespawać. Po latach, jak poznałem szczegóły, to już żadna magia. Po prostu praca.

To coś innego niż sztuka, chociaż dla wielu ma to przede wszystkim wartość artystyczną. Dla mnie to jednak obiekt, który działa i sprawdza się w przestrzeni. Lubię neony, ale nie jestem w stanie umieścić ich w muzeum.

JM: Magia znika, gdy znika tajemnica, gdy znika niewiedza?

JH: Dla mnie tak było. Na początku to wszystko mnie fascynowało – widziałem, jak powstaje każdy element, byłem otoczony tym światem. Ale kiedy sam zająłem się neonami… wtedy trudno było się znowu zachwycić.

JM: Wspomniał Pan wcześniej, że użyteczność neonów jest ogromna. Jak Pan definiuje użyteczność w kontekście tego medium?

JH: To coś innego niż sztuka, chociaż dla wielu ma to przede wszystkim wartość artystyczną. Dla mnie to jednak obiekt, który działa i sprawdza się w przestrzeni. Lubię neony, ale nie jestem w stanie umieścić ich w muzeum.

JM: Neon jako część przestrzeni, a nie eksponat.

JH: Dokładnie. Dla niektórych to sztuka – powstało m.in. muzeum [Muzeum Neonów – JM]. I bardzo dobrze. A dla mnie? Cieszę się, że neony są. Bo sklepy, ulice, całe miasta nocą wyglądają lepiej. Ale zdaję sobie sprawę, że to nie tylko przez neony – to też kwestia dobrej architektury, koloru elewacji, dobrze zaprojektowanej przestrzeni. Neon to tylko jedna z tych rzeczy, które wpływają na odbiór całości. Ale ja jestem prosty człowiek – mnie uczono, że sztuka to olej na płótnie. Kropka.

Neon Muzeum zaprojektowany w 2010 roku przez Paulinę Ołowską dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. W jego kolekcji znajduje się od 2011 roku. Stanowi przykład neonu na pograniczu eksponatu muzealnego, autonomicznego dzieła sztuki i obiektu użytkowo-informacyjnego; fot. Jerzy S. Majewski

JM: Skoro wiemy, na czym stoimy w kwestii definicji neonu, to możemy teraz swobodnie  przenieść się w czasie. Koniec lat 80., początek 90. To wtedy powstała wasza firma?

JH: Tak, założyliśmy spółkę. PPU „Reklama”, czyli Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Usługowe „Reklama”.

JM: Nazwą nawiązaliście do poprzedniej instytucji? [Przedsiębiorstwa Usług Reklamowych „Reklama” działającej od 1956 roku, przekształconej w 1972 roku w Stołeczne Przedsiębiorstwo Instalacji Reklam Świetlnych działające do 1993 roku  – J.M.]

JH: Dokładnie tak. Liczyliśmy, że będziemy kontynuować działalność jako następca prawny SPIRŚ. Chcieliśmy robić to samo, ale już nie jako wykonawca na rzecz miasta, tak jak działało to wcześniej, tylko jako firma usługowa.

JM: Nie pracowaliście już wyłącznie dla miasta – czy to oznacza, że każdy mógł do Was przyjść i skorzystać z usług?

JH: Wcześniej też mógł. Ale po zmianach systemowych miasto nie miało wobec nas żadnych zobowiązań. Musieliśmy radzić sobie sami. A start był trudny. Delikatnie mówiąc, zostaliśmy z bagażem, którego nikt nie potrzebował.

JM: Czy mógłby Pan rozwinąć myśl?

JH: Przejęliśmy całą społeczność z dawnego zakładu [SPIRŚ – J.M.] – ludzi, dokumentację, sprzęt. Gdybyśmy startowali od zera, tylko z tymi, którzy naprawdę chcieli działać, wszystko byłoby prostsze.

JM: Ilu to było ludzi?

JH: Myślę, że około 150–200 osób. To była pełna struktura – projektanci, księgowość, elektromonterzy, całe zaplecze techniczne.

JM: Czy została wam jakaś dokumentacja z lat działalności instytucji?

JH: Tak, ale nie mieliśmy odpowiednich warunków, żeby ją przechowywać.

JM: Gdzie trafiała dokumentacja projektowa po zakończeniu realizacji neonu? Istniał jakiś magazyn?

JH: Był, owszem. Ale z czasem okazało się, że to wszystko nikomu już nie było potrzebne. Projekty powstawały w kilku egzemplarzach – m.in. miasto miało swoje kopie, bo zatwierdzało projekty. Ale rysunki techniczne zajmowały mnóstwo miejsca, a nie korzystało się z nich drugi raz. Więc dokumenty trafiały w różne miejsca, archiwalia się rozproszyły.

JM: I wtedy właśnie przekazał je Pan do Muzeum Sztuki Nowoczesnej?

JH: One były przechowywane trochę przypadkowo – w dużych, ale często nieprzystosowanych pomieszczeniach. To były budynki, które akurat były dostępne. Kiedyś pękła rura i zalało piwnicę, w której ulokowaliśmy dokumentację. Takie rzeczy się zdarzały. To nie było wynikiem zaniedbania – nikt tego nie lekceważył. Po prostu ciągle trzeba było wszystko przenosić z miejsca na miejsce. Część dokumentów się zniszczyła, część zagubiła. To nie były materiały najwyższej wagi – raczej coś, co trzymaliśmy dla siebie. Dlatego trafiały do najgorszych możliwych miejsc. Jak zaczynało przeciekać – no cóż, przykrywało się folią i tyle. Gdyby traktowano je poważniej, trzymano w ogrzewanych pomieszczeniach, z pewnością przetrwałyby w lepszym stanie. Później dbaliśmy o zachowanie tej dokumentacji już z własnej inicjatywy. Potem kręciliśmy się wokół różnych firm i ludzi, którzy interesowali się neonami. Wśród nich byli też sympatycy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej. W tym środowisku poznałem Paulinę Ołowską. Pani Paulina była i jest prawdziwą fanką neonów, inwestowała własne pieniądze, rozwijała temat.

Etapy mojej pracy nad przekazanym przez Pana Jacka Hanaka do Archiwów Artystek i Artystów Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zbiorem dokumentacji PUR „Reklama” i SPIRŚ z projektami warszawskich neonów z okresu PRL-u (dziś: Archiwum Neonów Warszawy). Tu – etap początkowy, fot. Julia Majewska

Etapy mojej pracy nad przekazanym przez Pana Jacka Hanaka do Archiwów Artystek i Artystów Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zbiorem dokumentacji PUR „Reklama” i SPIRŚ z projektami warszawskich neonów z okresu PRL-u (dziś: Archiwum Neonów Warszawy). Tu – proces trwa, fot. Julia Majewska

Etapy mojej pracy nad przekazanym przez Pana Jacka Hanaka do Archiwów Artystek i Artystów Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zbiorem dokumentacji PUR „Reklama” i SPIRŚ z projektami warszawskich neonów z okresu PRL-u (dziś: Archiwum Neonów Warszawy). Tu – wygląd docelowy opracowanej dokumentacji w magazynach nowego budynku MSN-u. Proces potrwa jeszcze ze sto cztery lata, ale moim marzeniem jest, żeby każdy projekt znalazł swoją własną bezkwasową teczkę i naklejkę z identyfikacją, fot. Julia Majewska

JM: Od 1993 roku pracował Pan w PPU „Reklama”, tak było do początku lat dwutysięcznych. Jak to się stało, że założył Pan swoją własną firmę – Hanak Reklama Wizualna?

JH: Wewnątrz PPU „Reklama” wrzało, atmosfera była gorąca. Wszystko się zmieniało, rozpadało, sytuacja było skomplikowana, napięta i niedookreślona. Z czasem zaczęły się też różne nieuczciwości w kontaktach z innymi firmami. Zdarzyło się na przykład tak, że ktoś narobił długów spółce i zniknął – po prostu pewnego dnia przestał się pojawiać. Widząc, co się dzieje, założyłem własną firmę. Mimo że byłem wtedy w zarządzie PPU „Reklama”. Usłyszałem tylko: „Rób, co chcesz, bylebyś nie odszedł zupełnie”. No i się zgodziłem.

JM: Dobry przepis!

JH: Świetny przepis – bardzo sprytnie wykalkulowany. „Rób, co chcesz, bo my i tak sobie bez ciebie nie poradzimy”. Gdybym równolegle w tym czasie nie założył własnej firmy, zostałbym jedynie z ewentualnością współodpowiedzialności za bankructwo. Byłem członkiem zarządu, wiceprezesem PPU „Reklama”, ale też już prowadziłem własną działalność – produkowałem rzeczy, które później przekazywałem PPU „Reklama”, w porozumieniu z szefem, Jackiem Wyczółkowskim. Oddawałem mu określoną kwotę – to były dobre czasy.

JM: Podpisy Jacka Wyczółkowskiego pojawiają się bardzo często w dokumentacji projektowej neonów. Kim był wtedy Wyczółkowski?

JH: Był prezesem spółki. A wcześniej, w SPIRŚ przez pewien czas był dyrektorem technicznym. W pewnym momencie pełnił funkcję projektanta-elektryka. Wiedział, że to mu się opłaci – z jednej strony projektował i brał za to pieniądze, z drugiej – był prezesem. Miał podwójny zysk.

Przykład podpisów akceptacyjnych na projekcie plastycznym neonu z lat 60., zbiory Archiwum Neonów Warszawy, MSN, fot. Julia Majewska

JM: A jak wygląda dzień pracy w Hanak Reklama Wizualna?

JH: Jeszcze niedawno zlecenia szły jedno za drugim. Ale potem wszystko się odwróciło – teraz współpracujemy głównie z galeriami i artystami. Warzywniaki czy inne miejsca już nas nie potrzebują. Im wszystko jedno, czy to neon czy LED. Powiem szczerze – mi nawet te LED-y zaczynają podobać. Mają swój urok.

JM: Szczerze mówiąc odnoszę wrażenie, że LED-y nie robią takiego wrażenia wizualnego jak neony. Pamiętam, jak szłam ulicą Warecką w stronę Kopernika – knajpa „Oliwa” z ładnym zielonym neonem. Było go widać z daleka, aż z okolic Fundacji Galerii Foksal. Teraz mają LED, a właściwie lightbox i… w ogóle go nie widać.

JH: Czasy się zmieniają, wszystko przemija – także neony. Większość ludzi, jeśli coś kosztuje o połowę, albo trzy razy mniej, i wygląda podobnie – to biorą, co tańsze. Cena odgrywa kluczową rolę. Fanów neonów będzie ubywać – tak samo jak fanów starych autobusów „ogórek”.
Jeszcze niedawno było ich wielu, teraz coraz mniej pamięta, że coś takiego w ogóle jeździło.
I z neonami jest podobnie – zawsze znajdą się fani, ale to już nie jest masowe. Z czasem LED-y dorównają neonowi. Będą elastyczne rurki, które można formować jak szkło – ale łatwiej. I będą trwałe, twarde. To ma prawo się zmienić.

Zielony neon restauracji Oliva przy Ordynackiej 10/12. Zdjęcie powstało w 2020 roku, a neon jeszcze rok temu oświetlał całą ulicę. Jakiś czas temu zastąpił go lightbox, fot. Jerzy S. Majewski

Wspomniany lightbox restauracji Oliva, fot. Bartek „Bartek M.” Modrzejewski

JM: Na co dzień zajmują się Panowie zarówno neonami tworzonymi od podstaw, jak i renowacjami. Proszę mi powiedzieć, czy częściej realizujecie projekty od zera, czy przeważają jednak renowacje i rewitalizacje? Jak rozkładają się te proporcje?

JH: Renowacji jest raczej niewiele.

JM: Rozumiem, czyli wyraźnie dominują nowe projekty.

JH: Tak, zdecydowanie. Co więcej, konserwator zabytków ściśle nadzoruje nasze działania – dosłownie patrzy nam na ręce. Nierzadko musimy załatać starą, zniszczoną literę z podkładu neonowego blachą, zamiast odtworzyć ją od podstaw. Choć nowe wykonanie bywa tańsze. Według konserwatora stara litera lepiej pasuje do budynku.

JM: A czy umiałby mi Pan powiedzieć jaka jest różnica między renowacją a rewitalizacją? Czy to tylko kwestia nomenklatury?

JH: Szczerze mówiąc – nie wiem. Dla mnie wygląda to tak: albo coś się przywraca do dawnego stanu – wtedy nazwałbym to rewitalizacją, albo po prostu remontuje. Czasem odnawia się pojedynczy neon – jak na przykład Siatkarkę – a czasem całą przestrzeń. We Wrocławiu zrobiliśmy takie podwórko z neonami [podwórko przy Ruskiej 46a we – JM] – ludzie siadają, piją piwo, jest klimat. I wszystkim się podoba.

JM: A proszę powiedzieć – jakie były najważniejsze realizacje neonowe, które wyszły z Waszego warsztatu? Zarówno te renowacyjne, jak i nowe?

JH: Projekty Maurycego Gomulickiego, Pauliny Ołowskiej – czyli kompleksowy remont Siatkarki z MDM-u, Markizy z Nowej Huty. Pani Paulina kiedyś się zapytała, czy w ogóle da się to jeszcze odnowić. Odpowiedziałem: „Zrobię dla Pani jedno – będzie się świecić.” I tak się stało.

JM: To bardzo piękny neon, bardzo przemyślany w swoim rysunku, figlarny. Ma też przyciągające wzrok kolory.

JH: Tak. Choć wersji kolorystycznych powstało kilka. W Nowej Hucie najlepiej sprawdziło się zestawienie różu, zieleni i bieli. Ten układ wizualny najlepiej oddawał charakter miejsca.

Nowohucka neonowa Markiza, którą przywróciła Paulina Ołowska, wyk. Hana Reklama Wizualna, fot: Kuba Niziński

Jedna z trzech wersji kolorystycznych neonu Markiza odtworzona według oryginalnego neonu z 1960 roku zaprojektowanego dla jednego z budynków w Nowej Hucie. Pomysłodawczynią odtworzenia zrealizowanego w pracowni Hanak Reklama Wizualna neonu była Paulina Ołowska, fot. neony.pl

JM: Skoro jesteśmy już przy kolorach Markizy, proszę opowiedzieć coś o materiałach, z których robi się neony i technologii ich projektowania i produkcji. Jak to się zmieniało z czasem? Czy dziś korzysta się z innych rozwiązań niż w okresie PRL-u?

JH: Technologia nie zmieniła się tak bardzo, natomiast kiedyś wszystko było znacznie bardziej toporne. Przykładem niech będą konstrukcje wspierające neon, które robiono z grubych stalowych kratownic – spawanych słupów i poprzeczek. Dziś staramy się to robić lżej, bardziej ażurowo. To widać na przykładzie Markizy.

JM: Czyli nośniki są teraz delikatniejsze – zarówno pod względem wizualnym, jak i technologicznym. Kiedyś dominowały przecież ciężkie kasetony.

JH: Takie były wówczas wymagania rynku.

JM: Sadzi Pan, że rurki neonowe lokowane w wyrazistych podkładach literowych bardziej się podobały?

JH: Wygląd dzienny i nocny był niemal identyczny. Chodziło  o zachowanie spójności wizualnej. Może i zapewniały lepszą ochronę. Dziś takie kasetony są dużo droższe.

Przykład wielkoformatowego podkładu literowego do neonu. Wnętrze pracowni przy Jagiellońskiej 88 w Warszawie, fot. Julia Majewska

JM: Kasetony są droższe niż pojedyncze litery wykonane jedynie ze szkła neonowego?

JH: Zdecydowanie. Koszt wykonania jednej litery z kasetonu często przewyższa koszt całej rurki neonowej.

JM: A z czego dziś robi się podkłady literowe? Z tego, co wiem, kiedyś to była blacha cynkowa?

JH: Tak, cynkowa blacha szła na przód i tył litery, a ocynkowana na boki, bo dobrze się gięła, zwłaszcza po łuku.

JM: Oznacza to, że materiał ocynkowany był bardziej elastyczny?

JH: Tak, w związku z czym łatwiej ją było formować.

Dobrze widoczny podkład literowy neonu „Kwiaty” z okresu PRL-u. Dziś neon znajduje się w Muzeum Neonów w Warszawie, fot. Julia Majewska

Podczas demontażu pomarańczowej obudowy z Pawilonu Cepelii przy Marszałkowskiej, odkryto starą blachę oraz zachowane na niej ślady po oryginalnych neonach zdobiących kiedyś fasadę. To dziś jedyne, co po nich zostało – ghost signy po kultowym Koguciku i po napisie „Cepelia”. Oba relikty wycięto i zachowano. Podkład jako ślad po dawnych neonach. Zrekonstruowany neon na oryginalnej blasze można dziś oglądać w wyremontowanym Pawilonie, fot. Julia Majewska

Podkłady literowe zabezpieczały rurkę neonową przez niekorzystnymi warunkami pogodowymi, nadawały formę i trójwymiarowość neonom, a także pozwalały im zachować widoczność w ciągu dnia. Warszawa. Marszałkowska 55/57. Neon restauracji Szanghaj; zbiory Narodowego Archiwum Cyfrowego

JM: A proszę mi powiedzieć, jak uzyskuje się kolor? Oprócz wykorzystania samych gazów – neonu i argonu.

JH: Neonu używa się to ciepłych tonów, czerwieni, a argon daje chłodne kolory – m.in.  niebieski.   

JM: A jeśli chce się uzyskać inne kolory? Używa się wtedy luminoforów [luminofor to związek chemiczny, który po pobudzeniu emituje światło w wyniku procesu zwanego luminescencją – JM]?

JH: Dokładnie. Luminofor nakłada się do wnętrza szklanej rurki – najpierw wpuszcza się kilka kropli specjalnego kleju, potem pyłek z pigmentem – luminofor. Luminofor przykleja się do szkła, tworząc warstwę, która w zależności od gazu daje różne kolory. Neon podłącza się do  prądu, gaz przewodzi prąd i wówczas uzyskujemy pożądany kolor.

Tak. Neon, jako gaz szlachetny, przewodzi prąd sam. Argon nie – dlatego dodaje się niewielką ilość rtęci. Ona umożliwia przewodzenie. W odpowiednich proporcjach nadaje też określony kolor neonom.

JM: Rozumiem. A czy dziś jeszcze używa się rtęci, która uzupełnia gaz szlachetny w neonie? Analizując dokumentację dowiedziałam się, że np. żółty kolor uzyskiwano właśnie z jej pomocą.

JH: Tak. Neon, jako gaz szlachetny, przewodzi prąd sam. Argon nie – dlatego dodaje się niewielką ilość rtęci. Ona umożliwia przewodzenie. W odpowiednich proporcjach nadaje też określony kolor neonom.

JM: A ten zielony kolor wykorzystany w tej wersji Markizy, która jest w Pana pracowni – w jaki sposób udało się go Wam uzyskać?

JH: Poprzez barwienie szkła w masie.

JM: Czy to oznacza, że szklana rurka sama w sobie jest w tym kolorze?

JH: Tak. Szkło, które jest barwione w masie podczas jego produkcji, a nie malowane później.

JM: Jestem bardzo ciekawa jak to wyglądało wcześniej, w czasach Pana pracy w SPIRŚ. Z tego, co wiem, szkła barwionego w masie wówczas się nie używało? Przynajmniej w Polsce.

JH: Rzadko, rzeczywiście. Szkło barwione w masie zaczęło się pojawiać później, dopiero wraz z upływem czasu zaczęliśmy z niego korzystać. W PRL-u to była nowość. Szkło barwione w masie istniało zawsze, ale nie produkowały go huty zajmujące się rurkami do neonów – czyli takimi, które można podgrzewać i wyginać. Gdy zapotrzebowanie wzrosło, huty się dostosowały.

JM: Ciekawi mnie czy coś się zmieniło w samym sposobie świecenia neonów na przestrzeni dekad?

JH: Niewiele. Owszem, pojawiło się kilka nowych rodzajów luminoforów, pozwalających uzyskać różne odcienie, ale zasada działania się nie zmieniła. Nadal nakłada się luminofor od wewnątrz rurki, nadal ten sam gaz odpowiada za świecenie. Nowością jest to, że huty zaczęły produkować specjalne szkło dedykowane neonom – inne niż np. to stosowane do butelek czy szyb.

JM: À propos hut – czy dziś współpracujecie z konkretnymi dostawcami szkła? Skąd bierzecie materiały do wyprodukowania neonu?

JH: Jest kilka dużych hurtowni w Europie, które specjalizują się w obsłudze firm zajmujących się neonami.

JM: Czyli wybrana przez Was hurtownia dostarcza Wam nie tylko szkło, ale cały zestaw materiałów potrzebnych do realizacji neonu?

JH: Tak – wszystko: szkło, elektrody, transformatory… cały komplet.

JM: A podkłady literowe, podkłady pod kompozycję neonową? Czy wciąż używa się blach cynkowych?

JH: Najczęściej aluminiowych.

JM: A plastik? Zdarza się?

JH: Raczej nie. Tworzywa sztuczne mają znacznie większą rozszerzalność cieplną niż metal – mogą pękać pod wpływem wahań temperatur. Blacha tego problemu nie ma. To są techniczne detale, których trzeba się nauczyć przez doświadczenie – tego nie da się nauczyć w jeden dzień.

JM: A proszę mi powiedzieć, w jaki sposób wtłacza się gaz do rurki? Służą temu jakieś specjalne urządzenia?

JH: Gaz przechowywany jest w specjalnych pojemnikach – nazywamy je „menzurkami”. Ale zanim się go wprowadzi, trzeba wytworzyć w rurce próżnię. Dopiero wtedy można aplikować do wnętrza rurki gaz szlachetny.

JM: Rozmawiamy o realizacji neonu. Cofnijmy się jednak trochę do procesu poprzedzającego – do projektu neonu. Czy w Waszym warsztacie Panowie sami projektujecie kompozycje? Czy raczej odtwarzacie już gotowe wzory?

JH: Proste napisy – tak, projektujemy. Ale najczęściej działamy na podstawie propozycji klienta.

JM: Czyli klienci zazwyczaj przychodzą z gotowym pomysłem?

JH: Zazwyczaj tak. Ale czasem nie wiedzą, czego chcą – wtedy możemy pomóc. Jeśli jednak klient oczekuje kilku wersji projektu – tak jak robi to grafik – to zwiększamy koszt realizacji. W sieci jest mnóstwo inspiracji, tysiące czcionek. Klient musi tylko jasno powiedzieć, czego chce – np. czy napis ma brzmieć „restauracja”, „bar”, „drink” czy coś innego. My dobieramy wtedy litery – większe, mniejsze, drukowane – i to działa. Czasem nawet lepiej niż w przypadku projektantów, którzy nie mają doświadczenia z neonami. Jak ktoś projektuje wszystko, to niekoniecznie ma doświadczenie z neonami

JM: A jaka jest największa trudność w pracy z takim specyficznym medium jakim jest neon? Panowie znają ten proces doskonale, jednak jeśli projektant czy artysta, który na co dzień zajmuje się czymś innym, chciałby zaprojektować neon – na co może się „nadziać”, co może go zaskoczyć?

JH: Taki projektant musi mieć wyczucie albo konkretną wiedzę o tym, jak rurka zachowuje się po rozgrzaniu do czerwoności – czy dobrze się formuje, czy tworzy odpowiednie zagięcia i supły. Zawsze tłumaczę to w prosty sposób – niech weźmie przedłużacz z kablem o grubości rurki, spróbuje go powyginać i zawiązać. Jak mu się uda – to znaczy, że my też damy radę. Zwykle to wystarcza, by klient zrozumiał specyfikę pracy.

JM: W takim razie proszę mi powiedzieć, jak wyglądają proporcje zamówień – więcej jest napisów czy raczej znaków graficznych?

JH: Trudne pytanie, bo to naprawdę zależy. Mogę Pani za to powiedzieć jakie są ograniczenia. Najmniejsze litery mają około sześciu centymetrów. Pięć centymetrów to absolutne minimum, które jesteśmy w stanie wykonać.

JM: Malutkie! A zamówienia pochodzą głównie z Warszawy, z innych miast w Polsce, czy także z zagranicy?

JH: Z zagranicą się raczej nie kontaktuję. Czasem zamawiają coś Polacy mieszkający za granicą, ale to co innego. Jak się nie zna lokalnych przepisów, to trudno cokolwiek wyegzekwować. Jasne, można zatrudnić kogoś do pomocy orientującego się w lokalnym prawie, ale takie zamówienia prawie się nie zdarzają. Odpowiadamy na zapytania, ale często kończy się tylko na wymianie wiadomości. Problemem jest też montaż poza Warszawą – to dodatkowe koszty. Ale jeśli ktoś naprawdę chce, to i za granicę możemy wysłać neon.

JM: Jakie są ceny neonów? Zarówno cenniki przewidziane dla klientów, jak i ponoszone przez Was koszty, np. ceny materiałów?

JH: To zależy od projektu, głównie od rozmiaru neonu. Zawsze podajemy jedną kwotę – cenę sprzedaży. Staram się, żeby zysk wynosił około 15%. Ale różnie bywa – czasem wyjdzie 10%, czasem 20%. Nie przesadzam, bo konkurencja patrzy. Jak dam za dużo, klient pójdzie gdzie indziej. Chociaż tak naprawdę dużo konkurencji nie ma.

JM: A ilu macie realnych konkurentów?

JH: Formalnie – około sześć tysięcy firm ma w ofercie neony. Ale realnie? Może trzy. Dziś najczęściej pracuje się w małych zespołach. Klient to lubi – przychodzi, rozmawia z jedną osobą, która przechodzi z nim przez proces projektu i realizacji od początku do końca. Może coś zmienić, dogadać się. To daje większe zadowolenie.

JM: A ile trwa zrobienie takiego neonu?

JH: Standardowo podajemy trzy tygodnie. Ale to zależy, co się akurat dzieje w warsztacie.

JM: A projekty wykonawcze – Panowie sami je rysują?

JH: Tak. Robimy dwa rysunki – jeden do ułożenia rurki neonowej, a drugi do konstrukcji metalowej i mocowania.

JM: A projekty robicie ręcznie czy komputerowo?

JH: Większość projektów robi się teraz komputerowo, ale ja wciąż często robię to ręcznie.

JM: Czyli to nie są sterty dokumentów, jak w czasie PRL-u?

JH: Nie, już nie. Nie ma już opasłych teczek z dokumentacją i pozwoleniami. Jak przychodzi moment realizacji konstrukcji, to raczej omawiamy jak coś zrobić, a nie przygotowujemy opisy do dokumentacji.

Wnętrze pracowni przy Jagiellońskiej 88 w Warszawie. Na zdjęciu widoczny współczesny projekt neonu w skali 1:1, fot. Julia Majewska

JM: A jak wygląda współpraca z artystami? Na przykład z Pauliną albo z Maurycym – przynoszą gotowy projekt?

JH: Zwykle tak. Przychodzą z koncepcją, którą rozwijamy wspólnie. Czasem coś się zmienia, czasem nalegają, żeby coś koniecznie zrobić tak, a nie inaczej, mają swoje konkretne wizje. To dobrze!

JM: A co Pan sądzi o sytuacjach, kiedy neony trafiają do galerii sztuki albo do muzeum? Kiedy nagle stają się obiektami artystycznymi? Czy to Pana cieszy?

JH: Zdarza się, że wtedy rozmawiamy o neonach jak o sztuce. Ale wie Pani, ja sam nie patrzę na neony jak na dzieła sztuki. Dla mnie to przede wszystkim praca. Sztuka to dla mnie namalowany obraz. A Pani? Jak Pani odbiera sztukę?

JM: Ja lubię rzeczy konkretne. Głównie interesuje mnie architektura.

JH: Rozumiem, ale mnie chodzi o  sztukę wizualną  – chodzenie po muzeach, oglądanie instalacji.

JM: Lubię, kocham to nawet. To też mój zawód, skończyłam historię sztuki. Ale najbardziej ujmują mnie rzeczy użytkowe. Wolę piękne krzesło, dobrze zaprojektowany kubek. Lubię otaczać się ładnymi przedmiotami na co dzień, a przede wszystkim korzystać z nich. Piękne sztućce do obiadu – to dla mnie ważne, to podnosi jakość mojego życia. Ale lubię też abstrakcję myślową, lubię intelektualne zabawy, mimo tego, że nie traktuję sztuki jako autorytetu. To, że coś jest wystawione w przestrzeni muzealnej i ktoś mówi, że to wybitne – to dla mnie nic nie znaczy, nie muszę się z tym zgadzać. Sądy smaku to kwestia subiektywna, dla mnie najważniejszym punktem odniesienia są moje własne lubienia.  Ale neony kocham. Bo są dla mnie czymś dostępnym dla wszystkich, inkluzywnym – budują miasto i poprawiają jakość życia. I dla mnie właśnie to jest sztuka – obiekt, który podnosi jakość życia.

JH: To naprawdę ważne, co Pani mówi. Byłem kiedyś w muzeum, oglądałem obrazy – każdy się wypowiadał, a ja żadnego z tych dzieł nie chciałbym mieć w domu i patrzeć na nie codziennie. Pamiętam jednak, jak miałem może trzydzieści lat i zobaczyłem jeden obraz na wystawie w oknie witrynowym DESY na MDM-ie – prosty pejzaż, ktoś szedł dróżką… Poleciałem do domu po pieniądze, wróciłem – już go nie było. A nigdy wcześniej nie kupiłem żadnego obrazu. W muzeach są uznane dzieła, różne epoki, ale nie mam potrzeby ich codziennego oglądania. Tamtego obrazu żałuję…

JM: To wspaniała historia! Zdaje się, że mam podobnie. Też lubię malarstwo figuratywne, i lubię dawne malarstwo. Nade wszystko cenię piękne wykonanie. I – szczerze mówiąc – bardziej cenię rzemiosło niż koncept. Lubię, gdy ktoś ma warsztat i umie z tego warsztatowego potencjału  skorzystać, bo wiem, ile pracy i wysiłku to kosztuje. Sama codziennie przez wiele godzin piszę, w związku z czym ćwiczę warsztat, wiem, ile trzeba włożyć pracy i pomyślunku, żeby coś było naprawdę dobre i mogło służyć innym. Żeby też cieszyło i uczyło odbiorcę. Nie było jedynie ekspresją. Funkcjonowało jako konkret. Tak to widzę. Ale pewnie każdy ma inaczej. I ja się cieszę, że tak jest, i ja się cieszę, że każdy postrzega to inaczej.

JH: Mamy dzięki temu o czym rozmawiać!

Neon Siatkarki zimową nocą 2021 roku, fot. Julia Majewska

Siatkarka to historia, unikat, ręczna robota. Druga taka nie powstanie

o remoncie Siatkarki i jej znaczeniu w pejzażu miasta

„Siatkarka” z Placu Konstytucji — monumentalny neon z lat 60. — przeszła niedawno gruntowny remont i została wpisana do rejestru zabytków. Dla twórców to nie tylko sukces konserwatorski, ale też osobista historia: teść jednego z nich pracował przy oryginalnej realizacji. W tej części rozmowy powrócą wspomnienia, ukażą się osobiste, neonowe zachwyty.

Julia Majewska: Przejdźmy teraz do tematu, który mnie do Panów warsztatu sprowadził – do Siatkarki i jej remontów, które przeprowadziliście. Proszę mi powiedzieć, ile razy Siatkarka była odnawiana?

Jacek Hanak: Remontowaliśmy ją dwukrotnie. I, z tego co wiem, to chyba wszystko.

Fragmenty dawnego szkła neonowego zachowanego w czasie remontu Siatkarki i ulokowanego na dachu. Nad Warszawą zachodzi słońce, jest marzec 2022, już robi się ciepło, fot. Julia Majewska

JM: A w jakich latach to się odbywało?

JH: Jedna renowacja miała miejsce jakieś pięć, sześć, może siedem lat temu. A druga… około dwudziestu. To był chyba 2005 albo 2006 rok [2006 rok – JM]. Pani Paulina potem mówiła: „Tyle lat się znamy – trudno w to uwierzyć”!

JM: Cofnijmy się w czasie: jak to się stało, że zajął się Pan renowacją Siatkarki?

JH: To przyszło dość naturalnie. Zrobiło się wokół tego trochę szumu. Ja już wtedy miałem swoją firmę.

JM: Czyli to się po prostu tak samo „zadziało”?

JH: Tak. Ale najpierw trzeba było to wszystko uporządkować, bo stan neonu był naprawdę opłakany.

JM: Rozumiem. Czyli cały proces wymagał dużo pracy i zaangażowania?

JH: Zdecydowanie. Ale była dobra atmosfera. Sporo spotkań, rozmów. Ludzie byli ciekawi, słuchali o historii tego neonu. Pani Paulina była bardzo zaangażowana.

JM: Czyli Paulina zwróciła się bezpośrednio do Pana z prośbą o renowację?

JH: Tak, dokładnie tak.

JM: I jak zaczęła tę rozmowę? Powiedziała, że ma plan, żeby ją odnowić?

JH: Tak. Znała nas już wtedy. Przyjeżdżała, badała temat, zastanawiała się, jak się za to zabrać, jak to rozwiązać.

JM: Kiedy pojawił się pomysł renowacji Siatkarki po raz pierwszy, te dwadzieścia lat temu, zgodziliście się od razu, czy mieliście jakieś wątpliwości?

JH: Myślę, że i tak, i nie. Temat kilka razy był przekładany – odkładany i przesuwany w czasie.

JM: A ta renowacja sprzed sześciu, siedmiu lat?

JH: Poszła bez żadnych problemów.

Zbliżenie na Siatkarkę i jej konstrukcję wspierającą (lekka konstrukcja mostowa), fot. Julia Majewska

JM: Proszę mi opowiedzieć jak wyglądał proces renowacji? Może zaczniemy od formalności, a potem przejdziemy do spraw technicznych. Wspólnota musiała wyrazić zgodę na remont, nie mylę się?

JH: Tak. Poprosili mnie, żebym obejrzał neon, ocenił, co trzeba zrobić i ile to może potrwać – żeby mogli to przedyskutować. Ostatecznie wszystko poszło sprawnie.

JM: I tak było zarówno za pierwszym razem, jak i przy późniejszej renowacji?

JH: Nie, teraz było bardziej formalnie, bo i zakres prac był dużo większy – to był remont kapitalny.

JM: Czym jest remont kapitalny neonu?

JH: To remont całej instalacji – nowe szkło, transformatory, wzmocnienia konstrukcji. Wszystko trzeba było odnowić. Zatrudniliśmy fachowców z odpowiednimi uprawnieniami, którzy przygotowali dokumentację i podpisali się pod ekspertyzami.

JM: A kto przygotowywał te dokumenty?

JH: Pod dokumentacją elektryczną na przykład podpisał się Jacek Wyczółkowski. I naprawdę – nie było lepszych specjalistów niż ci, z którymi wtedy pracowaliśmy.

JM: Zadam w tym miejscu pytanie uzupełniające, bo mnie ta kwestia bardzo interesuje. Czy przy renowacjach korzystacie ze starej, oryginalnej dokumentacji?

JH: Nie zawsze. Dokumentacja nie jest konieczna, wystarczy ekspert z uprawnieniami, który oceni stan i podpisze się pod tym. On bierze odpowiedzialność. Ale oni zawsze działają z dużym marginesem bezpieczeństwa – więc wszystko działa jak trzeba.

JM: A jeśli chodzi o kolor – da się go odwzorować, jeśli neon przez lata nie świecił i zachowała się jedynie oryginalna dokumentacja jako ostatnia deska ratunku?

JH: Nawet jeśli rurka świeci słabiej, lub nie świeci, da się bez dokumentacji rozpoznać, jaki to był kolor.

Kadr na zachodzące nad Warszawą słońce, widok z dachu przy Placu Konstytucji 5, a więc dachu, na którym mieszka Siatkarka. Jest początek wiosny 2022, fot. Julia Majewska

JM: Prawdziwa czarna magia! Wróćmy do remontu Siatkarki. Czy konserwator zabytków musiał również wyrazić zgodę na remont?

JH: Tak, właściciele konsultowali się z konserwatorem. Ale trzeba pamiętać, że wcześniej były nawet pomysły, żeby ją całkiem zdemontować – nikt jej nie chciał. Ani wspólnota, ani nikt inny. Były jednak dwie panie, które wtedy zarządzały wspólnotą – i Paulina je przekonała. Chciała się w to zaangażować, robiła to poprzez sztukę. I jej się udało!

JM: Takimi artystycznymi działaniami aktualizującymi neon, angażującymi go w bieżący kontekst społeczno-polityczny był happening z błyskawicą w ramach Czarnego Protestu.

JH: Tak, później pisano o tym w gazetach. A Paulina już wtedy planowała nowe akcje, nowe kolory.

Błyskawica Siatkarki – fragment happeningu Pauliny Ołowskiej. Neon pokazany został na wystawie „Jaśnie Oświecone” w Cliché Gallery przy Freta 39 w Warszawie, fot. Julia Majewska

Ja w czasie fali Czarnych Protestów. Nade mną Siatkarką, której sportowy kostium ozdabia czerwona błyskawica – wizualny symbol Czarnych Protestów. Warszawa, 2020. Pandemia COVID-19, fot. Jerzy S. Majewski

Mam ten projekt – zmiana kostiumu [Siatkarki], zmiana odcieni – w queerowym duchu.

JM: To szalenie ciekawe! Jakie na przykład?

JH: Mam ten projekt – zmiana kostiumu, zmiana odcieni – w queerowym duchu.

JM: To fantastyczny pomysł! Jestem bardzo ciekawa jak ten projekt zostałby przyjęty przez mieszkańców. Warto spróbować go zrealizować! Wracając jeszcze na chwilę do kapitalnej renowacji – czy zostały jakiekolwiek oryginalne elementy Siatkarki? Czy wszystko wymieniliście, zarówno za pierwszym, jak i drugim razem?

JH: I za pierwszym, i za drugim razem wymieniliśmy wszystko.

JM: Jedyne, co pozostało oryginalne, to sama konstrukcja?

JH: Tak, ale wie pani jak to bywa – jeśli w świeczniku wymienia się żarówki, to on wciąż pozostaje ten sam. Rurki zrobiliśmy z tego samego szkła, w tych samych kolorach, o identycznym kształcie. Znajdowały się dokładnie w tych samych miejscach – tylko zostały podłączone nowymi przewodami.

JM: Jak najbardziej to rozumiem. Dla mnie liczy się idea, pomysł – nie same, przecież łatwo wymienialne materiały. A proszę mi powiedzieć, jak długo trwał kapitalny remont?

JH: Trzy tygodnie.

JM: Z perspektywy fachowców – to dużo czy mało czasu?

JH: Dużo. Trzy tygodnie wypełnione dniami intensywnej pracy.

JM: A czy nowe elementy do remontu Siatkarki były robione tutaj i dopiero potem montowane na miejscu, fragmentami?

JH: Tak. Podawaliśmy średnice, żeby szklarz mógł wygiąć odpowiednie elementy.

JM: Nie mieliście oryginalnej dokumentacji. Skąd zatem mieliście odpowiednie rysunki?

JH: Poszczególne elementy neonu odrysowywaliśmy ręcznie w warsztacie – po konturze szklanej rurki. Dlatego zawsze mieliśmy w zapasie te kółka – żeby nie trzeba było dwa razy jeździć na miejsce i sprawdzać, czy np. poprawnie zdjęliśmy miarę. Dzięki temu można je było w każdej chwili łatwo odrysować.

Z Pauliną świetnie się dogadywaliśmy – choć mamy podobne charaktery, więc bywało intensywnie. Ale Paulina jest bardzo miła, tolerancyjna, sympatyczna. Czasem potrafiła jednak postawić na swoim, a ja z kolei mówiłem: „Nie, tego bym nie zrobił”. To było dużo emocji, dużo dobrej pracy.

JM: A jak wyglądała Wasza współpraca z Pauliną Ołowską?

JH: Z Pauliną świetnie się dogadywaliśmy – choć mamy podobne charaktery, więc bywało intensywnie. Ale Paulina jest bardzo miła, tolerancyjna, sympatyczna. Czasem potrafiła jednak postawić na swoim, a ja z kolei mówiłem: „Nie, tego bym nie zrobił”. To było dużo emocji, dużo dobrej pracy.

Zbliżenie na Siatkarkę i jej konstrukcję wspierającą (lekka konstrukcja mostowa), fot. Julia Majewska

JM: A nad jakimi jeszcze neonami pracowaliście wspólnie? Oprócz Siatkarki i nowohuckiej Markizy.

JH: Bardzo jej zależało, żeby odtworzyć jeszcze jeden neon, który kochała i chyba nadal kocha równie mocno, co Siatkarkę. Chodziło o neon Dancingu.

JM: Piękny neon z lat 60. Dach kamienicy przy Nowym Świecie 3.

JH: Tak jest! Tylko że wtedy pojawił się właściciel, który robił wszystko, żeby nic z tym neonem nie zrobić. To było przykre, bo Paulina tak pięknie o tym neonie opowiadała. Dla niej to był naprawdę ważny temat. Na pewno chciała odtworzyć całą kompozycję – te bąbelki, te „tańczące” literki… Praca nad tym neonem miała być dla niej tak samo ważna jak nad Siatkarką.

JM: Wielka szkoda, że ta inicjatywa nie wyszła. Trzeba będzie spróbować nad nią popracować! Dla mnie typografia tego neonu, ta krągłość literek przypomniała trochę bąbelki szampana – symbol uciech warszawskiej nocy. Swoją drogą to był przecież neon legendarnej klubokawiarni Melodia,  która zastąpiła przedwojenny Cafe Paradis. Neon pasuje więc jak ulał!

JH: Paulina zawsze powtarzała, że te litery „tańczą”. Bo one naprawdę były w ten sposób zaprojektowane. Wtedy to było możliwe – nie robiło się tego komputerowo. Można było po prostu narysować coś odręcznie, a potem fachowiec przenosił to na rysunek 1:1. To mogło mieć i dziesięć metrów – on wszystko rozrysowywał na podłodze. Miał na to swój sposób. I te projekty, czasem bardzo skomplikowane, przechodziły!

JM: I na czym stanęły próby refabrykacji neonu Dancing?

JH: Bywałem tam z Pauliną wiele razy, bywaliśmy u właściciela – i ciągle trafialiśmy na mur. Szczegółów już nie pamiętam, ale wiem, że bardzo jej zależało. A jak jej zależało – to i mnie zaczynało zależeć. Tak to działało. Wie pani, dlatego do dziś mamy kontakt. Bo jeśli widzę, że coś naprawdę jest dla kogoś ważne – i mogę pomóc – to czemu miałbym być obojętny?

JM: To bardzo piękne, co Pan mówi. Mnie się wydaje, że praca nad przywróceniem dawnych neonów w ich oryginalnych miejscach w przestrzeni Warszawy to jest przede wszystkim działanie oparte na współpracy. To są wspólne wysiłki, wspólny trud, który podejmują wspólnie osoby kochające, osoby lubiące neony. Wspólnotowa jest dbałość i zrozumienie czym jest neon dla tożsamości miasta. Inny modus operandi wydaje mi się tymczasowy, nietrwały, doraźny i w gruncie rzeczy nieprzyszłościowy.  Czy podejście Pauliny do neonów – artystyczne, wypełnione ogromną czułością do tego medium, ale też podkreślające wagę tych obiektów w obrazie miasta – wpłynęło jakoś na sposób Waszego ich postrzegania?

JH: My się cieszymy, że są emocje. Naprawdę! Jak widzimy, że ktoś ogląda neon, albo jego zdjęcie i coś czuje – i to nie jest tylko poza – to mamy poczucie, że zrobiliśmy coś dobrego. Może nie musimy się aż tak emocjonalnie angażować, ale czujemy, że to ma znaczenie.

Neon dancingu Klubu Melodia (przedwojenne Cafe Paradis) z lat 60. na dachu kamienicy przy Nowym Świecie 3, fot. Paulina Ołowska, 2007

JM: To prowadzi nas już do kończącego rozmowę wątku – porozmawiajmy o recepcji neonów. Czy w PRL-u traktowano je jako dzieła sztuki? Czy może po prostu jako reklamy? Jak fachowo je wtedy określaliście?

JH: Po prostu: reklama. Mimo, że to była raczej ładna, przyjemna do patrzenia informacja wizualna.

JM: Można zaryzykować więc stwierdzenie, że nie traktowaliście neonów jako dzieł sztuki sensu stricto. A jak Pan myśli – czy artystyczny charakter neonów z okresu PRL-u miał wpływ na to, że taki obiekt wpisuje się do rejestru zabytków? Czy to była raczej inicjatywa oddolna – wspólnota uznała: mamy neon z PRL-u – warto go chronić? A może dlatego, że to rodzaj pracy site-specific, a więc wpisany wizualnie w tę cześć przestrzeni miasta, element składowy MDM-u?  

JH: Dla mnie to trochę jak ze starą szopą – niepozorna, może i prymitywna, ale niech stoi, bo dziś już takich rzeczy się nie robi. Zawsze znajdzie się jakiś sprytny deweloper, co to zrównuje z ziemią, bo mu nie pasuje do planów. A przecież chciałoby się jeszcze kiedyś zobaczyć te dawne budyneczki – ile miały okien, jak były zbudowane, jakie miały proporcje, ile w nich było światła. To wszystko znika, zmienia się bezpowrotnie. Warto by było coś z tego zatrzymać. I podobnie rzecz się ma z neonami. Nie wszystko, co trafi do rejestru zabytków, musi być olśniewające – ale są rzeczy, które po prostu trzeba ocalić.

JM: Powinny być jakieś ogólne zasady, a nie decyzje uznaniowe.

JH: Tak, myślę, że jakaś część nas – tego, kim byliśmy – powinna zostać zachowana, jeśli tylko to możliwe. Wiem, że nie wszystkim się to spodoba, ale za sto lat będziemy żałować, że nie zadbaliśmy o to wcześniej.Sam bardzo żałuję, że nie ocalały te dawne chaty sprzed stu, stu pięćdziesięciu lat – bez szkła w oknach, bez blachy na dachu, z otwartym paleniskiem w środku. Pamiętam je jeszcze z dzieciństwa. Zawsze marzyłem, żeby kiedyś takie zobaczyć z bliska. Teraz można pojechać do Olsztynka, ale tam pokazują „rezydencje”, a nie zwykłą biedę. A przecież i ta bieda była częścią historii.Nikt nie chce zachowywać ubóstwa – bo ono nie wygląda ładnie. Ale gdyby wtedy była wola, może znalazłby się ktoś, kto by to ocalił. To nie była droga robota. Ale była ważna. Takie rzeczy są świadectwem czasu. A jak znikną – to już się ich nie da odtworzyć.

JM: Renowacje i pamięć o neonach powstałych w PRL-u jest zatem bardziej dbałością o zachowanie kultury materialnej tamtych czasów, czy raczej chodzi o aktualizacje i dekorację przestrzeni miasta poprzez neony?

JH: Myślę, że zainteresowanie nimi wzięło się stąd, że miasto w okresie PRL-u – szczególnie Warszawa – chciało pokazać, że to jest ładne miasto. Dużo zainwestowano w odbudowę zabytków, połączono to z odbudową Zamku Królewskiego i wyszło coś ładnego. To było powszechne, otaczało nas, więc zaczęliśmy to uważać za ładne. I nie było alternatywy.

JM: Na koniec – pytanie do każdego z Panów. Proszę powiedzieć, który neon jest dla każdego z Panów tym ulubionym i czym dla Was jest Siatkarka – osobiście i zawodowo.

Kamil Myszka: Muszę przyznać, że nie mam jednego ulubionego neonu.

JM: A Siatkarka? Co dla Pana znaczy?

KM: Dla mnie to dzieło sztuki. Unikatowe. Nie do powtórzenia. Siatkarka jest jedyna.

JM: Pięknie powiedziane.

Robert Szymaniak: Bez wątpienia – Siatkarka. To historia, i do tego osobista – mój teść przy niej pracował. Czuję, że kontynuuję jego pracę.

JM: Długie trwanie. Piękna praca.

Robert: I przyjemna. A z tych, które sam zrobiłem, to Zodiak. Jeden z najładniejszych. Bardzo go lubię.

JM: A czym Siatkarka jest dla Pana – przede wszystkim częścią rodzinnej historii?

Robert: Na pewno. Dużo emocji. Gdy wchodzę, żeby ją naprawić – czuję coś wyjątkowego. Ta historia sięga lat sześćdziesiątych.

Jacek Hanak: Najpiękniejsze były te stare neony. Nie te, które jeszcze świecą, ale te, które zniknęły. Pamiętam ich ogrom, rozmieszczenie. Tworzono je po to, żeby się podobały – nie, żeby były tanie. Jeden z nich był na Domach Centrum – potężny, widoczny z daleka. Może nie najważniejszy estetycznie, ale zapadał w pamięć. Poza Siatkarką, Dancing zrobił na mnie największe wrażenie. Gdybym mógł, próbowałbym go odnowić. To nie był neon, który rzucał się w oczy. Niejako z boku. Ale kiedy już się go zauważyło… Ciekawy był też neon Fundacji Galerii Foksal – przygotowaliśmy go na jedną z uroczystości. Świecił krótko, ale wyglądał wspaniale – i z zewnątrz, i od środka. A Pani?

Niepublikowany wcześniej projekt neonu Cepelii z Chmielnej 8 rysowany na papierze fotograficznym stworzony w PSP na zamówienie SPIRŚ, proj. Alfred Olszer, 1973, zbiory Archiwum Neonów Warszawy, MSN, fot. Julia Majewska

Mój ukochany neon z Kogucikiem (d. Cepelia, Chmielna 8), fot. architektura.muratorplus.pl

JM: A ja marzę, żeby znów zaświecił się neon Cepelii na Chmielnej. Łowicki pasiak. Tęsknię za tym jak świecił… Dziękuję Panom!

Jacek Hanak, Robert Szymaniak, Kamil Myszka: Dziękujemy. To było bardzo miłe.

Autorka: Julia Majewska

Siatkarka. Słońce zachodzi, wiosna 2022, fot. Julia Majewska

Siatkarka. Słońce zaszło, neon rozbłysł w pełni. Jest wiosna 2022, jest ciepło, fot. Julia Majewska

Jacek Hanak i Kamil Myszka w pracowni przy Jagiellońskiej 88 w Warszawie, fot. Julia Majewska