Plac Małachowskiego, dziś ospały i czekający na ponowne urządzenie jego wnętrza architektonicznego, był przed wojną fragmentem pełnego ruchu, ścisłego centrum Warszawy. Sklepy, siedziby firm, gmach Zachęty, kościół ewangelicki, liczne banki i towarzystwa kredytowe, tłumy na chodnikach, samochody i autobusy.
W pobliżu, przy Mazowieckiej pod 12 mieściła się słynna Mała Ziemiańska. Nieomal w jej sąsiedztwie bar pod Wróblem, raj smakoszów. Za pałacem barona Kronenberga kawiarnia Sztuka i Moda (SIM), konkurujący z nią IPS, snobistyczna restauracja Złota Kaczka, zaś przy ulicy Traugutta „Zodiak”. Do tego, antykwariaty z dawną sztuką, księgarnie i siedziby wydawnictw.
Tu łatwo było napotkać przedstawicieli elit artystycznych, intelektualnych czy ekonomicznych stolicy. Mijało się poetów i malarzy. To miejsce kojarzyło mi się zawsze z dynamiką przedwojennej Warszawy, która tętniła życiem, kochała się bawić, migotała światłami nawet w trudnych latach Wielkiego Kryzysu.
Jakby w kontrze do tego obrazu stoi zdjęcie, na które przed wielu laty natrafiłem na strzępku jednego z numerów Tygodnika Illustrowanego z lat dwudziestych XX w. Patrząc na tę wzruszającą fotografię, można odnieść wrażenie, że oto znaleźliśmy się w parku. Starsza para spaceruje w cieniu drzew, z których opadają liście. Obok archaiczna latarnia gazowa. Ale to nie park. W tle majaczy fasada Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego przy ulicy Kredytowej. Zieleniec na placu otacza metalowa krata z początku XX wieku. Kraty takie były charakterystycznym elementem wielu warszawskich placów. W końcu lat 30. XX w. wydawały się brzydkie i zaczęto je demontować. Jednak fotografia jest starsza.
Bardzo możliwe, że jest to jedna z ostatnich jesieni tej nieznanej pary uwidocznionej na zdjęciach. Być może ludzie ci mieli szczęście i nie dożyli katastrofy drugiej wojny światowej. Spośród całej masy warszawskich fotografii publikowanych przez przedwojenną prasę warszawską, ta chyba najbardziej mnie porusza. Jest niczym holenderskie, martwe natury, na których pozornie nic się nie dzieje, a które w swej warstwie malarskiej ukrywają całe traktaty o przemijaniu.
Gdy już o przemijaniu piszę, to jest jeszcze jedno zdjęcie z Placu Małachowskiego, powstałe już w latach 30. Tym razem to autentyczna, fotograficzna martwa natura. Jej autorem był Czesław Olszewski, najwybitniejszy warszawski fotografik architektury w dwudziestoleciu międzywojenny. Kolorowe zdjęcie zamieścił na łamach „Arkad”, luksusowego czasopisma o sztuce. Kwiatami rozkwitał od wiosny po jesień róg Mazowieckiej z Traugutta, tuż przy Placu Małachowskiego. Na zdjęciu nie widać prawdziwej artystki. Kwiaciareczki, która w blaszanych wiadrach układała wielobarwne kompozycje z bukietów roślin.
Widok kwiatów głęboko zrósł się z pejzażem Placu Małachowskiego lat 30. i wtedy wydawało się, że jest czymś trwałym i pozostanie tak już na zawsze. Ale to była tylko chwila utrwalona na szczęście na kolorowej taśmie przez Czesława Olszewskiego. Już po zagładzie tamtego świata Julian Tuwim odgrzebywał obraz kwiaciarki. „Róg Traugutta/ i Mazowieckiej. Jak tam zdrowie/ Kochana pani kwiaciareczko?” – pytał.