Do Żarnowca zwykle wędruję piechotą, z odległych o kilka kilometrów Dębek. Najpierw przez łąki, potem polną drogą obok starannie uprawianego pola pokrywającego łagodne wzgórze. Gdy wdrapuję się na jego szczyt, ponad łanami zboża ukazuje się czerwony dach gotyckiego kościoła Zwiastowania NMP.
Jeszcze kilka lat temu widokowi temu towarzyszył komin wyrastający z ceglanych zabudowań dawnej gorzelni. Dziś komin jest rozebrany do połowy, a sama gorzelnia z sąsiadującymi z nią oborami popadają w ruinę. Kościół jednak wraz z zachowanymi częściowo zabudowaniami klasztornymi w ciągu ostatnich lat odzyskał blask.
Gotycka architektura zewnętrzna nie zapowiada ferii barw, jaką oglądamy w środku świątyni wypełnionej manierystycznymi i barokowymi ołtarzami, stallami, amboną czy balustradką oddzielającą nawę od prezbiterium. Są tu pyzate anioły z różowymi policzkami. Koślawi święci i nieprawdopodobne, rzeźbione w drewnie warzywa oraz owoce zdobiące wspomnianą balustradkę z bardzo krzywymi maswerkami. Maswerki są wyzłocone, a bukiety z roślin pomalowane na orgiastyczne barwy godne Sambodromu.
Wszystko to razem, podobnie jak dekoracje kamienic w Kazimierzu nad Wisłą, czy pokazywane niedawno w warszawskim Muzeum Narodowym święte obrazy z Wicekrólestwa Peru ma trudny do określenia, niepowtarzany urok melanżu sztuki wysokiej z wrażliwością ludową. Takie rzeczy dzieją się na prowincji, a Żarnowiec był przed trzystu czy czterystu laty wystarczająco na uboczu i zarazem daleko od promieniującego sztuką Gdańska. To było istne odludzie, w którym żyły i zwykle klepały biedę siostry zakonne. Najpierw do 1590 r. cysterki, potem do pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej (1772) benedyktynki.
Nie zamierzam w tym miejscu pisać historii klasztoru. Można ją znaleźć w internecie oraz broszurach leżących w krużganku. Przy odrobienie szczęścia można też natrafić na otwarty sklep prowadzony przez benedyktynki, które tu powróciły w 1946 r., przybywając z Wilna. Chcę jedynie zwrócić uwagę na niezwykły klimat tego miejsca. A kościół ten ma też inne osobliwości.
Gdy wejdziemy do krużganku klasztornego (dostępne są dwa skrzydła należące do parafii, dwa inne są za klauzurą), to za oknami zobaczymy obszerny wirydarz. Siostry zamieniły go w przepiękny ogród różany. Istny, średniowieczny hortus conclusus, gdzie sadzono głównie róże, będące symbolem maryjnym. W ogrodach tych sadzono też rozmaite zioła, wytyczano małe alejki, sadzono pojedyncze drzewa. I tak jest też w wirydarzu klasztornym w Żarnowcu, choć są tu też rośliny nieznane przed stuleciami.
Chociaż cystersi z Oliwy ufundowali klasztor żeński w Żarnowcu już w 1245 r., to obecna gotycka świątynia powstała dopiero w wyniku odbudowy budowli zniszczonej pożarem w 1389 r. W trakcie rekonstrukcji wzniesiono od zachodu górującą do dziś nad kościołem wieżę obserwacyjną. Jej powstanie było niezgodne z zakazami budowy takich wież w świątyniach cysterskich. Miało jednak znaczenie praktyczne. Można z niej było wypatrzeć niebezpieczeństwo. A tych w ciągu kolejnych stuleci nie brakowało, choćby w czasie wojen Polski z Zakonem Krzyżackim.
I tak w 1433 r. Pomorze najechały wojska polskie wzmocnione przez Husytów, zaś 17 września 1462 r., w czasie wojny trzynastoletniej kilka kilometrów od klasztoru wojska polskie stoczyły bitwę z Krzyżakami. Starcie przeszło do historii jako bitwa pod Świecinem, a odniesione w nim zwycięstwo wojsk polskich pod dowództwem Piotra Dunina stało się punktem w zwrotnym w wojnie. (Na pole bitwy z Żarnowca dojście zielonym szlakiem).
Z tamtych czasów pozostała pamiątka. W posadzce kościoła tuż przy prezbiterium znajduje się płyta nagrobna poległego pod Świecinem dowódcy wojsk krzyżackich Fritza Ravenecka. Jego klęska była zupełna. Jak uważają historycy, w bitwie zginęło ponad siedemdziesiąt pięć procent żołnierzy krzyżackich. I właśnie tego grobu zawsze szukam, wchodząc do kościoła w Żarnowcu.