W tym roku mija 50. rocznica podjęcia decyzji o rekonstrukcji Zamku Ujazdowskiego. Ale nim przystąpiono do jego odtwarzania w 1954 roku, mury zamku zostały zburzone.
Był rok 1947, gdy ówczesny generalny konserwator zabytków oraz szef Wydziału Architektury Zabytkowej BOS Jan Zachwatowicz został pilnie wezwany na Jazdów. Tam, przy ruinach zabytkowej budowli był już Bolesław Bierut. Przechadzał się wokół murów, okiem laika oceniał stan ich zachowania i zastanawiał nad możliwością odbudowy zabytku na cele rezydencjonalne.
Zachwatowicz w swoich wspomnieniach nie napisał, jaką dał wówczas odpowiedź Bierutowi, ale można chyba uważać, że namawiał Bieruta do odbudowy. Niestety, jak wspominał, w tamtym czasie sprawa rekonstrukcji zamku została odłożona na przyszłość. Brakowało środków. Można było jednak poczekać. Ruiny wznosiły się na uboczu i nie rzucały się zbytnio w oczy. W dodatku budowa Trasy WZ skierować miała uwagę na prace przy odbudowie Zamku Królewskiego, które jednak w tamtym czasie nie nastąpiły.
Dla Zachwatowicza, architekta i konserwatora, to nie był początek przygody z Zamkiem Ujazdowskim. Już w 1938 r. stworzył on wizję przywrócenia zamkowi mieszczącemu wówczas szpital wojskowy kształtu z czasów Władysława IV Wazy. Była to daleko idąca rekonstrukcja, wymagająca znacznych zmian, Zamek w wizjach Zachwatowicza z 1938 r. bardzo przypomina ten, który w latach 70. i 80. XX wieku został ostatecznie odbudowany zgodnie z projektem jego przyjaciela, architekta Piotra Biegańskiego. Zachwatowicz nie ograniczał się przy tym do samego zamku. W swoich szkicach rysował tarasy ze schodami – opadające ze skarpy, a także w roku 1939 przystąpił do prac konserwatorskich nad ukształtowaniem Kanału Piaseczyńskiego, biegnącego pod skarpą na osi zamku.
Cofnijmy się jednak w czasie. Choć Zamek Ujazdowski był siedzibą królewską, w odróżnieniu od Zamku Królewskiego nigdy nie pełnił ważnych funkcji symbolicznych. Był ongiś jedną z prywatnych rezydencji królewskich. W trakcie prac przy odbudowie zamku, 5 marca 1975 roku znaleziono tablicę erekcyjną. Od 1624 roku spoczywała umieszczona w stopie fundamentowej wschodniego ryzalitu. Widnieje na niej imię fundatora rezydencji, króla Zygmunta III Wazy. Rezydencję rozplanowano na podstawie nieco anachronicznego schematu układu przestrzennego z zewnętrznym, prostokątnym dziedzińcem krużgankowym, wokół którego stanęły cztery skrzydła.
Z zewnątrz zamek przedstawiał się jako zwarta bryła o narożach zamkniętych ośmiobocznymi wieżyczkami zwieńczonymi hełmami. Budowlę nakryły wysokie dachy. Część środkową elewacji od strony skarpy zaakcentowano wydatnym ryzalitem. Reprezentacyjne pomieszczenia znalazły się na wysokości pierwszego piętra. Architektura zewnętrzna zamku ozdobiona została wytwornym, wczesnobarokowym detalem.
Projektant zamku nie jest znany. Był nim jeden z architektów związanych wówczas z dworem Wazów. Projekt sprzed 1624 r. gdy trwały już prace, przypisywany bywa Włochowi Matteo Castello[1]. Ale wymieniane są też nazwiska siostrzeńca Castella – Constante Tencalli oraz innego z Włochów Jana Baptysty Trevana[2]. Pewności co do ich autorstwa jednak nie ma.
Zdaniem badaczy przyczynami anachronicznych rozwiązań przestrzennych gmachu były wymogi ówczesnego ceremoniału dworskiego[3].
Intendentem pałacu był mieszczanin Starej Warszawy, muzyk i budowniczy Jego Królewskiej Mości Adam Jarzębski. Sam tu chyba jednak nie prowadził prac budowlanych, o czym świadczyć może pozostawiona przez niego krytyka niektórych poczynań budowniczych. To on jest też autorem pierwszego opisu budowli wypełnionej marmurami i cennymi dziełami sztuki.
Obok rezydencji znajdował się folwark i rozciągały starannie utrzymane ogrody z pawilonami. Nie zabrakło warzywniaka i ogrodu owocowego, gdzie hodowano takie rarytasy, jak figi[4].
Budowa krótko zachwycała przepychem. Złupili i zdewastowali ją Szwedzi w dobie Potopu. Ale gdy jedni zajęci byli rabunkiem i bezmyślnym wandalizmem, inni podziwiali architekturę budowli. Niebawem w okolicach Sztokholmu w Skokloster wyrosła „kopia” warszawskiej rezydencji. Nie była identyczna, ale ma te same cztery skrzydła wokół dziedzińca, wysokie dachy i narożne, oktagonalne wieże, zwieńczone barokowymi hełmami. Znawcą, który tak bardzo zachwycił się architekturą Zamku Ujazdowskiego, że aż kazał ją przenieść do Szwecji, był potężny magnat, wiceadmirał Carl Gustaf Wrangel. Kto wie, może dziś pośród przechowywanych tam zbiorów można natrafić na przedmioty pochodzące z rozgrabionego Zamku Ujazdowskiego. I nie tylko przedmioty. Także elementy kamieniarki. Portale, obramienia okien. To dokładnie z takich detali ograbiona przez Szwedów została inna rezydencja Wazów – pałac Kazimierzowski, a wyładowana nimi szkuta zatonęła w Wiśle w rejonie Żerania.
Po odejściu Szwedów w 1656 roku warszawska rezydencja ziała taką pustką i zaniedbaniem, że urządzono w niej mennicę. Później zamek przechodził z rąk do rąk, aż stał się własnością marszałka Stanisława Herakliusza Lubomirskiego. Dopiero wówczas odzyskał dawny blask. Wnętrza zostały przebudowane przez najwybitniejszego ówczesnego architekta warszawskiego Tylmana van Gameren.
W roku 1683 rezydencję zwiedził autor interesujących dzienników Jean Francoise Regnard: „Marszałek pokazał nam cały swój pałac ze szczególną uprzejmością . (…) Pałac jest pełen bardzo pięknych oryginałów (malarstwa), które zebrał z ogromnym kosztem. (…) widzieliśmy też wielki mebel, który nadszedł niedawno z Augsburga; był tam zegar, muzyka dzwonków, perpetuum mobile i wiele innych przedmiotów. Całość była wykonana w kształcie wielkiego kredensu ze srebra”.
W 1720 r. zamek wydzierżawił król August II Mocny. Twórca imponujących przedsięwzięć urbanistycznych, zlecił budowę Kanału Piaseczyńskiego, uważanego wówczas za jedno z największych tego typu założeń wodnych Europy. Kanał wykopany u podnóża skarpy, na osi zamku, wiązał go kompozycyjnie z zakolem Wisły.
Jednocześnie od drugiej strony rezydencji, wzdłuż Alej Ujazdowskich, założono kalwarię z kaplicami drogi krzyżowej. Zamek miał zostać przebudowany, jednakże żadnego z projektów nie zrealizowano. Jego przebudowa nastąpiła dopiero w dobie panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Nadbudowano go o jedną kondygnację oraz zwieńczono od strony frontowej wyniosłym hełmem. Były to największe jak dotąd zmiany dokonane w bryle budynku. Od zachodniej strony zamku wytyczono wielkie założenie, przypominające swym układem gigantyczny latawiec, z alejami zbiegającymi się promieniście w okrągłych placach.
Z czasem zainteresowania monarchy przeniosły się na teren sąsiednich Łazienek. Zamek przekazany został miastu na siedzibę Gwardii Pieszej Koronnej. W 1809 r. urządzono w nim lazaret wojskowy. Do wojska budowla należała jeszcze w okresie międzywojennym, kiedy to mieściła wojskowe centrum wyszkolenia sanitarnego. W 1939 r. zbombardowany budynek uległ znacznym uszkodzeniom, jednakże aż do upadku powstania warszawskiego znajdował się w nim szpital. W 1944 r. zamek został spalony.
Powróćmy do czasów powojennych i Jana Zachwatowicza. Jak wspominał on w pisanym ręcznie życiorysie w listopadzie 1953 r., wraz z ministrem kultury i sztuki Włodzimierzem Sokorskim został wezwany do siedziby Prezydium Rządu w Alejach Ujazdowskich. W sali trwało posiedzenie, a Sokorskiemu z Zachwatowiczem kazano czekać na wezwanie. Dopiero po pewnym czasie wszedł sekretarz i wezwał ich do sali. Tam, za stołami obok członków rządu siedziało wielu generałów Wojska Polskiego. Spotkaniu przewodniczył Bolesław Bierut. Po prawej na stojakach zawieszone były plany z projektami architektonicznymi.
„Prezydent Bierut powitał mnie i powiedział, że prezydium rozpatruje projekt Domu Wojska Polskiego na miejscu dawnego Zamku Ujazdowskiego i że chcieliby poznać moje stanowisko w tej sprawie. Rzuciłem okiem na plansze i zobaczyłem nieznany dotąd projekt, sporządzony przez Romualda Gutta. Był to projekt wydłużony nieco w kierunku NS z wieżyczkami w narożach. Nie pokrywał się z planem Zamku. Powiedziałem, że nie rozumiem dlaczego przyjmuje się nowy projekt, skoro są zachowane mury dawnego zamku”[6]. Dodajmy tu, że pierwotnie projekt Teatru Domu Wojska Polskiego przewidywał jego wzniesienie na Placu Żelaznej Bramy z fasadą budynku nanizana na Oś Saską.
Na spotkaniu doszło do ostrej wymiany zdań między Zachwatowiczem a generałami. Stało się to po tym, jak jeden z nich podniósł się i powiedział, że z Zamku nic nie zostało. Zachwatowicz był oburzony. Ostro zaprotestował. – To nieprawda. Mury stoją do pełnej wysokości, aż po gzymsy koronujące. Brakuje tylko dachu i stropów” – mówił z przekonaniem. Dowodził, że istnieje całkowita możliwość rekonstrukcji zabytku. Choćby na Dom Wojska Polskiego.
Musiał być zdeterminowany i przekonujący, tak jak miało to miejsce i w innych przypadkach, gdy chodziło o wskrzeszanie z ruin warszawskich zabytków. W każdym razie jego słowa zostały aprobująco przyjęte przez członków Prezydium Rządu. Premiera Józefa Cyrankiewicza, wicepremiera Stanisława Jędrychowskiego oraz Jakuba Bermana, wówczas członka Komisji Biura Politycznego KC PZPR do spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Gdy mówił, potakująco kiwali głowami. Jedynie, jak notował – niezadowolenie demonstrowali wojskowi[7].
Los Zamku nie był jednak jeszcze przesądzony. Bierut zapytał Zachwatowicza, czy skoro uważa za możliwą odbudowę Zamku na Dom Wojska Polskiego, mógłby się podjąć tego zadania. Zachwatowicz przyjął tę propozycję z wielką ulgą, widząc szansę na ratunek dla Zamku. „Podałem termin opracowania wstępnego projektu w dwa miesiące po dostarczeniu programu funkcjonalnego budynku. Prezydent Bierut powiedział, że wobec tego prosi o opracowanie projektu w zadeklarowanym przez niego terminie. Wojsku zaś zlecił rychłe dostarczenie programu. Na tym posiedzenie zostało zamknięte” – czytamy.
Zachwatowicz, nie czekając jeszcze na program, już podjął wstępne prace przy tworzeniu projektu. Wiedział, że w tym przypadku liczy się czas. Zaangażował do nich architekta prof. Piotra Biegańskiego, wówczas warszawskiego konserwatora zabytków. Błyskawicznie odszukali stare i sporządzili nowe, bardzo szczegółowe pomiary zabytku. Stworzyli dokumentację architektoniczno-konserwatorską. „W lutym 1954 r., już po otrzymaniu programu Domu Wojska Polskiego projekt został opracowany, a nawet wykonany model Zamku obecnie w Muzeum Historycznym Warszawy. Program ten był dość rozdęty i zmieszczenie go w budynku nastręczało nam spore trudności” – wspominał[8]. Pieniądze na wykonanie projektu przekazał ze swojego budżetu minister Włodzimierz Sokorski.
Niestety już po przekazaniu gotowego projektu do Prezydium Rządu zapadła cisza. Minęło kilka miesięcy i nic się nie działo. Jak wspominał Jan Zachwatowicz, ze strony rządu nie widać było widać nawet cienia zainteresowania. Minęło kilka miesięcy, aż któregoś dnia z Urzędu Rady Ministrów zadzwonił jakiś urzędnik. Zachwatowicz w słuchawce usłyszał, że na Zamku Ujazdowskim dzieje się coś niedobrego. – Panie profesorze, rozbierają go! – alarmował ktoś. Natychmiast pobiegł w Aleje Ujazdowskie. To, co ujrzał, przeraziło go. Żołnierze z jednostki saperskiej przystawili drabiny do murów zamku i kilofami rozbijali gzymsy. Na ziemię zrzucali cegły.
Próbował negocjować z porucznikiem dowodzącym saperami – ale nic nie wskórał. – Taki jest rozkaz – usłyszał i na tym rozmowa się skończyła. Gdy wrócił do biura, chwycił za telefon i wydzwaniał do członków Rady Ministrów obecnych na spotkaniu w listopadzie 1953 r. Umawiał się z nimi. Najpierw był u Sokorskiego, który przecież płacił za sporządzenie projektu. – Nie mogę interweniować. Zrób to sam” – usłyszał. Pobiegł do Romana Piotrkowskiego, architekta, ówczesnego ministra budownictwa, szefa Biura Odbudowy Stolicy i dawnego działacza PPR-u. Niestety Piotrkowski także stwierdził, że jest bezsilny. Wreszcie Zachwatowicz zadzwonił do premiera Józefa Cyrankiewicza. Ten powiedział, że sprawę wyjaśni i kazał mu przyjść kilka dni później. Gdy wszedł, w gabinecie premiera zastał Jakuba Bermana i wicepremiera Stanisława Jędrychowskiego.
„Przypominam o listopadowym posiedzeniu, podjętej wówczas decyzji o pracach nad projektem adaptacji murów Zamku na Dom Słowa Polskiego. O tym, że projekt jest gotowy i że miał zostać rozpatrzony na prezydium Rządu. Tymczasem nie czekając na to, Zamek Ujazdowski zaczęto rozbierać” – wspominał. I tym razem Cyrankiewicz rozłożył ręce, mówiąc: „Panie profesorze. Nic nie możemy poradzić!”. Zachwatowicz wzburzony niemal krzyczał wówczas do Cyrankiewicza. „W jakim jestem kraju, skoro premier mówi mi, że nic nie może zrobić!”. Cyrankiewicz sprzyjał jednak Zachwatowiczowi, a jego wybuch być może nieco uderzył w jego ambicje. Tak czy owak, następnego dnia prace przy rozbiórce zostały wstrzymane. Zniszczenia murów zamkowych były już jednak znaczne.
Ostateczna katastrofa miała dopiero nadejść. 22 kwietnia 1954 r. Jan Zachwatowicz, wciąż pełniący funkcję Generalnego Konserwatora Zabytków, wraz ze Stanisławem Lorentzem, dyrektorem Zamku Królewskiego wyjechali do Hagi na Międzynarodową Konferencję w sprawie ochrony dóbr kultury w razie konfliktu zbrojnego. Konferencja trwała do połowy maja. Wyjazd za żelazną kurtynę oznaczał w gruncie rzeczy brak kontaktu z krajem, a także niemożliwość szybkiego powrotu. Przeciwnicy zachowania Zamku Ujazdowskiego wykorzystali sytuację. Przez co najmniej kilka tygodni nie musieli obawiać się interwencji Zachwatowicza. Gdy wrócił do Polski, zamku już nie było. Został zburzony do poziomu ziemi. Zostały jedynie zagruzowane piwnice. Tymczasem Piotr Biegański, protestujący przeciw rozbiórce w trakcie nieobecności w Warszawie Zachwatowicza i Lorentza, został karnie zwolniony ze stanowiska konserwatora zabytków w Warszawie.
Zachwatowicz nie mógł przeboleć rozbiórki zabytku. Miał do siebie o to żal: – Zrobiłem błąd. Trzeba było znaleźć drogę do Rokossowskiego – mówi w jednym z nagrań[9]. Przekonywał się po latach, że gdyby jednak znalazł drogę do Rokossowskiego, sowieckiego marszałka Polski, ówczesnego ministra Obrony Narodowej, być może mury zamku ocalałyby. Czy miał rację – trudno powiedzieć. Rokossowski to homo sovieticus, bohater ZSRR, członek sowieckiego establishmentu o mentalności właściwej dla tamtego środowiska. Obrona polskiego dziedzictwa kultury z całą pewnością nie była dla niego priorytetem. Jest też bardzo prawdopodobne, że to z jego gabinetu wyszła decyzja o rozbiórce. Z drugiej strony, trudno odmówić Zachwatowiczowi zdecydowania i siły przekonywania. Niestety w krytycznych dla zamku momentach Janowi Zachwatowiczowi nie udało się też dotrzeć do Bieruta.
Zachwatowicz miał o zburzenie Zamku ogromną pretensję do kolegi po fachu, architekta Romualda Gutta. To on przecież sporządził projekt nowego budynku, zakładający całkowitą rozbiórkę zabytku. Jak pisze, w gorzkich słowach wyrzucał to w ostrej rozmowie z Haliną Skibniewską, współautorką projektu i ówczesną asystentką Gutta (późniejszą projektantką m.in. osiedla Sady Żoliborskie). Zbesztana przez Jana, poryczała się[10].
Po tym, jak w 1956 r. nastąpił przełom, a wraz z nim nadeszły długie rządy Gomułki, o Zamku Ujazdowskim nie mówiło się. Dopiero czasy Gierka, który podjął decyzję o odbudowie Zamku Królewskiego zmieniły klimat. Idea wskrzeszenia Zamku Ujazdowskiego stała się realna. Zaczęło się aktu symbolicznego, o którym wspominał Jan Zachwatowicz i który, jak pisze, bardzo go ucieszył.
Gdy budowano Trasę Łazienkowską, najbardziej prestiżową inwestycję drogową lat 70. w Warszawie, Józef Sigalin przeforsował umieszczenie odbudowanego Zamku w formie z XVII wieku na wizualizacjach trasy i na makiecie, która została wystawiona Alejach Ujazdowskich przy Placu na Rozdrożu. Przypomnijmy, że aż do chwili otwarcia trasy do makiety tej pielgrzymowały tłumy mieszkańców stolicy. Sam pawilon przetrwał do dziś i mieści kawiarnię.
Niebezpieczeństwo zaprzepaszczenia tych wizji nadeszło ponownie w 1973 r. I znów jednym z aktorów wydarzenia był prof. Jan Zachwatowicz.
Stanisław Wroński, ówczesny minister kultury i sztuki – zwołał zebranie, na którym przedstawiony został projekt budowy Centrum Filmowego. Nowoczesne pawilony – pudełka stanąć miały na skarpie, dokładnie w miejscu zburzonego Zamku Ujazdowskiego.
„Autor projektu mi nie znany. Projekt bardzo kiepski. Pod budynkiem uwidoczniony miał być zarys dawnego Zamku. W samej bryle budynku bez ładu i składu zgromadzono wiele różnej wielkości sal projektowanych bez czytelnego układu”. Zachwatowicz ostro skrytykował projekt. Wroński był zaskoczony. Na pytanie, co zatem robić, usłyszał, że dla Centrum należy poszukać innej lokalizacji, a Zamek Ujazdowski po prostu odbudować.
I znów Zachwatowicz miał na tyle siłę przekonywania, że władze kupiły ten projekt. Idea spodobała się Wrońskiemu. W trakcie spotkania nieoczekiwanie przyjęto wstępną decyzję o odbudowie zabytku. Zachwatowicz, czując koniunkturę, próbował wykorzystać okazję. Szybko umówił się na spotkanie z Jerzym Majewskim, dotychczasowym przewodniczącym Stołecznej Rady Narodowej, a od 1973 r. prezydentem Warszawy. Majewski też był za odbudową.
Tymczasem okazało się, że przeciwnikiem rekonstrukcji zamku jest ówczesny I Sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Józef Kępa. Postać w tym czasie niezwykle wpływowa, ale też otwarta i bardzo zaangażowana w odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie. „Rozmawiałem z Kępą, który nieświadomy był okoliczności zburzenia zamku i wszystko mu opowiedziałem szczegółowo. Skutek był taki, że nie tylko stał się zwolennikiem odbudowy, lecz wystąpił z inicjatywą przebadania fundamentów zamkowych” – wspominał Zachwatowicz. Jako projektanta rekonstrukcji wskazał swego kolegę i dawnego wspólnika Piotra Biegańskiego, który w latach 1947-54 pełnił też funkcję warszawskiego konserwatora zabytków. I to zgodnie z jego projektem przystąpiono do odbudowy Zamku.
„Decyzja zapadła. Zamek Ujazdowski będzie zrekonstruowany! Jeszcze w tym roku ekipy Pracowni Konserwacji Zabytków – Oddział Zamek (…) przystąpią do prac przy Ujazdowie, wykorzystując zebrane w ciągu trzech lat odbudowy Zamku Królewskiego doświadczenia, sprzęt i fachowców”. Ta sensacyjna wiadomość pojawiła się na pierwszych stronach gazet warszawskich, już w 1973 r. Prace miały potrwać kilka lat. Ostatecznie ciągnęły się aż po początek XXI w.
W 1973 roku Biegański przedstawił projekt odtworzenia zamku w pierwotnym kształcie zewnętrznym z początku XVII wieku. Wnętrza miały być z kolei współczesną wariacją architektury doby Wazów.
Ustalono, że nowy Zamek zostanie wzniesiony z cegły na dawnych fundamentach. Planowano otynkowanie elewacji. Myślano też o wykorzystaniu ocalałych elementów kamieniarki, odnalezionych w trakcie odgruzowywania ocalałych piwnic. Jak pisała na łamach „Kroniki Warszawy” w 1979 r. Alicja Lutostańska, kamienne elementy kamieniarki elewacji zamierzano wykonać z wapienia pińczowskiego[11].
Wnętrza miały olśniewać marmurami, z którego zamierzano wykonać portale i kominki. W sieni głównej przewidziano portale z granitu. Reprezentacyjne sale miały otrzymać wzorzyste, drewniane posadzki, dostarczone przez zakład w Henrykowie i masywne stropy belkowe z dębiny. Z kolei ściany, ozdobione prostokątnymi płycinami zamierzano wybić umieszczonymi w ramach tkaninami z lnu, wełny i jedwabiu. Nie mniej efektownie miały prezentować się elementy oświetlenia. Ze stropów miały zwisać wielkie, kryształowe żyrandole, pająki holenderskie, na ścianach zaś planowano umieszczenie „barokowych” aplik, czyli kinkietów z odblaśnicami.
Wystrój wnętrz dopełniać miały liczne kominki, w których zamierzano ukryć instalację wentylacyjną i tu i ówdzie piece kaflowe. Najbardziej reprezentacyjnym pomieszczeniem miała być Sala Zygmuntowska, do której miały wieść Drzwi Florenckie, znajdujące się ongiś na Zamku Królewskim w Warszawie.
Odbudowę rozpoczęto z myślą o Zamku jako siedzibie Naczelnego Architekta. Ale na budowę, gdzieś około 1974 r. z „gospodarską wizytą” przyjechał ówczesny I Sekretarz PZPR Edward Gierek ze swoją świtą. Wizja odbudowanej rezydencji królewskiej wywarła na nim wrażenie. Ad hoc zapadła decyzja o przejęciu rezydencji przez władze państwowe. „Powstała koncepcja umieszczenia na zamku ośrodka reprezentacyjnego. Na przykład na posiedzenia dla RWPG z bardzo rozbudowaną częścią gastronomiczną” – pisał Jan Zachwatowicz[12].
W rezultacie odbudowa wyraźnie zwolniła. Program funkcjonalny powstawał w Urzędzie Rady Ministrów. Biegański ciągle musiał go modyfikować. Zapewne znalazłaby się tu również część hotelowa dla prominentów. Oczywiście postawiono na reprezentacyjność. Stąd kamieniarka i stosunkowy rozmach, z jakim miały być wykończone reprezentacyjne wnętrza wskrzeszanej budowli.
Gdyby do budowy przystąpiono kilka lat wcześniej, w okresie gierkowskiej prosperity, być może zostałaby w miarę szybko ukończona. Tymczasem zasadnicze prace podjęto dopiero w 1975 roku. Mury rosły powoli i dopiero po trzech latach, w 1978 bryła była gotowa w stanie surowym. Wyrosły dachy, a narożne wieże 25 września zwieńczono zrekonstruowanymi hełmami. Na jednym z nich umieszczono chorągiewkę z przewidywaną datą ukończenia budowy 1980. Nic z tego jednak nie wyszło. Polska zaczęła pogrążać się w kryzysie, a władze już w 1978 roku postanowiły się pozbyć kosztownej inwestycji. I choć nic jeszcze nie było przesądzone, to mówiono już o przeznaczeniu zamku na Muzeum Czynu Wyzwoleńczego Narodu Polskiego. Jedno było pewne. Na odbudowę zabrakło pieniędzy. Już w 1980 r., po strajkach w Gdańsku i powstaniu Solidarności z programu reprezentacyjnego ostatecznie zrezygnowano.
Tymczasem obiekt, opuszczony przez pierwotnego inwestora, stał się łakomym kąskiem dla rozmaitych placówek muzealnych. „Zaczęto przymierzać do zamku różne instytucje” – pisał Zachwatowicz.
Nim w 1981 roku Uchwałą Rady Ministrów podjęto decyzję o przeznaczeniu Zamku na Centrum Sztuki Współczesnej, kampanię o przejęcie zamku podjęło Muzeum Narodowe. W salach muzealnych otwarto wystawę unikatowych zbiorów, które przechowywane w magazynach nie miały szansy na ekspozycję. Zdaniem inicjatorów wystawy w przyszłości mogłyby być wystawiane w salach Zamku Ujazdowskiego, gdzie najchętniej widziano by galerię rzemiosła artystycznego lub Muzeum Sztuki Zdobnicznej. Silne było lobby Muzeum Czynu Wyzwoleńczego, odwołującego się do tradycji działającego tu szpitala ujazdowskiego. W 1981 r. Tadeusz Marcinkowski pisał na łamach „Stolicy”, że miejsce to, „nabrzmiałe historią walki o ocalenie narodowe”, powinno stanowić „pomnik nie ujarzmionej służby medycznej”.
Jak pisała do mnie historyczka sztuki Bożena Steinborn, w stanie wojennym, po rozwiązaniu Związku Polskich Artystów Plastyków – artyści zaczęli prezentować swoje prace w „lokalach niezależnych”, jak np. kościoły. Władza zaczęła zatem tworzyć „kontra-związek” malarzy i grafików. Tytułem przynęty przyznała temu cherlawemu związkowi Zamek Ujazdowski. Było to jednocześnie wymierzone przeciw warszawskiemu Muzeum Narodowemu, dla którego zbiorów rzemiosła artystycznego projektował te wnętrza profesor Piotr Biegański, oczywiście we współpracy z prof. Stanisławem Lorentzem.
Niestety budowa zamku prowadzona w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przez Pracownie Konserwacji Zabytków (PKZ) Zamek była w dużym stopniu fuszerką. Nie było już dawnych murarzy, rzemieślników. W rezultacie już kilkanaście lat później wymiany wymagały nie tylko zużyte instalacje, ale nawet tynki i teoretycznie niezniszczalna kamieniarka. Gzymsy i obramienia okien odkute z wapienia pińczowskiego błyskawicznie postarzały się, skorodowały. Gdy je zakładano, zapominano o obróbkach blacharskich. Gzymsy złożone zostały z byle jak osadzanych kamiennych bloków. Pomiędzy nimi widniały szpary, w które można było włożyć palec. Gzymsy pękały i odpadały.
W jednej z sal pierwszego piętra jeszcze w latach 90. XX wieku można było oglądać rezultaty zmagań robotników, którzy przed laty kładli sztablaturę. Przypuszczalnie pracowali tam uczniowie. Każdy miał wykonać własny odcinek. Zamiast gładzi, ściana przypominała mapę plastyczną Gór Świętokrzyskich. PKZ-ety traktowały Zamek po macoszemu. Koncentrowały się na odbudowie Zamku Królewskiego. Zamek Ujazdowski był zaś dla nich jedynie zapleczem bardziej prestiżowych placów budowy. Stąd wiele prac wykonywali tu nie doświadczeni majstrzy, lecz przyuczani do zawodu pracownicy[13]. W końcu jednak budowę ukończono. Dziś mieści się tu Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Instytucja kultury powołana w 1985 roku, zajmująca się tworzeniem, wystawianiem i dokumentowaniem sztuki współczesnej.
[1] Słownik Architektów i Budowniczych środowiska warszawskiego XV-XVIII wieku, IS PAN, Warszawa 2016, s. 81-82.
[2] Jolanta Putkowska, Architektura Warszawy XVII wieku, PWN, Warszawa 1991, s. 60.
[3] Ibidem.
[4] Adam Jarzębski, Gościniec abo krótkie opisanie Warszawy, PWN 1974, s. 146-150.
[5] Stefan Starzyński, Rozwój Stolicy, Wyd. Stołeczny Okręg Związku Rezerwistów, Warszawa 1938, s. 61-62.
[6] Odręczny notatnik z wypadkami z życia, Archiwum Zamku Królewskiego, Archiwum Jana Zachwatowicza.
[7] Ibidem
[8] Ibidem
[9] Film dokumentalny „Jan Zachwatowicz” w reżyserii Antoniego Krauze.
[10] Odręczny notatnik z wypadkami z życia, Archiwum Zamku Królewskiego, Archiwum Jana Zachwatowicza.
[11] Alicja Lustostańska, Odbudowa Zamku Ujazdowskiego, Kronika Warszawy 1979, nr 2./38, s.87-97
[12] Odręczny notatnik z wypadkami z życia, Archiwum Zamku Królewskiego, Archiwum Jana Zachwatowicza.
[13] Rozmowa jaką przeprowadziłem w roku 1998 z Piotrem Kowalskim, prowadzącym w latach 90– XX w. nadzór nad odbudową Zamku Ujazdowskiego