Architektura lwowskich kamienic z drugiej połowy lat 30. XX wieku zaskakuje ekspresją i podejściem architektów do przestrzeni. Przykładem może być niewielki kompleks czterech domów czynszowych przy dawnej ulicy Domagaliczów.
Lwowskie kamienice mają narożniki rozrzeźbione, cofające się uskokami, tnące powietrze. Wnętrza łapią słońce narożnymi oknami. Nonszalancko długie balkony zamieniają się w słoneczne tarasy. Elewacje dekorują okrągłe, „okrętowe” okienka o zdumiewająco przeskalowanych rozmiarach. W wielu budynkach strefa wejścia cofa się do głębokiego podcienia, ponad którym wisi bryła budynku, zdając się kpić z zasad tektoniki.
Luksus można było poczuć na klatkach schodowych projektowanych przez architektów niczym dzieła jubilerów. Ich ściany inkrustowane są marmurami i alabastrem wydobywanym m.in. w nieodległym Żurawnie. Drzwi pokrywały piękne forniry. Posadzki ożywiały dekoracje z lastrico w formie kolorowych kół lub pasów, zaś światło rozchodziło się po sufitach i ścianach z plafonier lub ukrytych źródeł. Jednym słowem jest to typowa dla II RP architektura kamienic czynszowych, gdzie burżuazyjne zamiłowanie do wygody i luksusu zostało pożenione z modną stylistyką modernizmu i funkcjonalizmu.
Standard wykończenia był wprost proporcjonalny do nakładów poniesionych na budowę. Dodajmy, że były to pieniądze, których inwestorzy nie musieli oddawać fiskusowi. Po wprowadzeniu ustawy sejmowej z 1933 r., zwanej potocznie „Lex Wedel” firmy mogły odpisać od podatku dochodowego koszty wniesione w budowę domów mieszkalnych. Opłaciło się budować drogo i solidnie. Sejm ogłosił ulgi podatkowe dla inwestorów wznoszących domy mieszkalne pod warunkiem, że zostaną ukończone przed rokiem 1940. Lwowskie kamienice bywały równie luksusowe jak te w Warszawie. Pokazuje to, że w mieście nie brakowało majętnych inwestorów.
Ówczesna architektura Lwowa znacznie się różniła się od warszawskiej i to pomimo dużego zróżnicowania i relatywnie ogromnej produkcji architektonicznej w stolicy. Lwowskim realizacjom daleko do ascezy modernizmu. Architekci w tym mieście bawili się przestrzenią, a wnętrza kamienic z powodzeniem mogłyby uczestniczyć w konkursie na scenerię dla „życia wytwornego”.
Jeżeli miałbym się doszukiwać pewnych podobieństw dla lwowskich kamienic, to dostrzegam je nie tyle w ówczesnej architekturze Warszawy, Krakowa czy Śląska, co bogacącego się na nafcie Bukaresztu.
Dziś niemal wszystkie luksusowe kamienice lwowskie z lat 30. XX w. są bardzo zaniedbane. Z drugiej strony brak remontów i modernizacji uchronił w budynkach wiele oryginalnych elementów. Jeszcze dwadzieścia lat temu na drzwiach można było odnaleźć przedwojenne przyciski na dzwonki czy mosiężne tabliczki na nazwiska. Niestety obecnie masowo wymieniane są drzwi do mieszkań. Zabudowywane są loggie i balkony. Takie zmiany dotknęły też kompleks czterech kamienic przy dawnej ulicy Domagaliczów (numery 6, 6A, 6B, 6C – dziś zgodnie z alfabetem ukraińskim 6, 6A, 6B i 6W).
Dawna Domagaliczów, czyli współczesna Akademika Pawłowa jest wąską i krętą ulicą ze zwartą zabudową po obu stronach. Tworzą ją głównie domy z przełomu XIX i XX wieku o dość płaskich, secesyjnych fasadach. Część z nich powstała w biurze projektowym Jana (Iwana) Lewińskiego, założyciela jednej z największych w Galicji fabryk ceramiki budowalnej. Z kolei dom pod numerem 9 z 1913 r. zaprojektował Roman Feliński, który w latach międzywojennych przeprowadził się do Warszawy i zaprojektował szeregi modernistycznych budynków na Ochocie, Żoliborzu czy Mokotowie.
Jednak to nie zabudowa sprzed 1914 r., lecz wspomniane kamienice w stylu późnego modernizmu lat 30. są prawdziwą perłą w zabudowie dawnej ulicy Domagaliczów. Powstały niedługo przed wybuchem drugiej wojny światowej i kresem istnienia dawnego Lwowa.
Wszystkie budynki wzniesiono w miejscu, gdzie ulica załamuje się pod kątem rozwartym. Dało to możliwość przestrzennego potraktowania ich architektury, a przybliżając się do budynków odkrywamy ich kolejne plany. Najciekawszy z nich jest pełen ekspresji dom pod numerem 6. Widoczny w załamaniu ulicy, przykuł moją uwagę już z daleka. Jakież musiał wywierać wrażenie na przechodniach przed 1939 r;. gdy jego elewacje zachwycały nowością, pochłaniały światło wcięciami logii i podcieni, odbijały je płaszczyznami szyb w oknach. Gdy wokół starannie zaprojektowanego otoczenia rosła zadbana zieleń.
Wszystkie cztery budynki są czterokondygnacyjne. Zostały tak zaprojektowane, że pomiędzy domami nr 6 i 6A przerwana została zwarta pierzeja ulicy, a widok na wnętrze bloku otwarty.
Dzięki wprowadzeniu prześwitu w zabudowie, kamienice pod nr 6 i 6A mają boczne elewacje, a ich narożniki otrzymały efektowne, ekspresjonistyczne opracowanie. Fasada kamienicy pod numerem 6 cofa się uskokami w stronę narożnika. Spore wrażenie wywiera tu podcięcie jednego z takich uskoków głębokim podcieniem kryjącym główne wejście. Rozwiązanie to w połączeniu z narożnymi, leżącymi oknami i loggiami ujmuje ciężar budowli, nadając jej wrażenie lekkości.
Z kolei fasada kamienicy 6A załamuje się pod kątem zgodnie z biegiem ulicy, a miejsce załamania zostało zaakcentowane silnie przeszklonym termometrowym oknem klatki schodowej. Skromniej opracowane zostały elewacje kolejnych dwóch budynków.
Za projektanta trzech kamienic, oznaczonych literami B, C i D uważany jest projektant opisywanego przeze mnie drapacza przy Akademickiej Ferdynand Kassler.
Szlakiem modernizmu. Lwów. „Drapacz” Sprechera
Właścicielem narożnego domu pod numerem 6A o załamanej elewacji, zaprojektowanego przez Kasslera, był Stanisław Bieliński. Tymczasem projektant kamienicy pod numerem 6 jest nieznany. Wydaje mi się, że mógł być nim architekt oraz właściciel biura architektoniczno-budowlanego Marek Weitz. Niewiele o nim wiadomo. Studiował we Lwowie. Wiemy, że w 1918 r. był członkiem Związku Żydowskich Studentów we Lwowie. Swoje biuro co najmniej od końca lat 20. XX w. prowadził przy ulicy Stryjskiej 20. W pierwszej połowie lat 30. jego reklamy wielokrotnie zamieszczał na łamach warszawskiego miesięcznika „Architektura i Budownictwo”.
Weitz nie tylko projektował i wznosił budynki, ale też wraz z żoną Marią był właścicielem kamienicy przy Domagaliczów 6. Być może kupił dom zaprojektowany na przykład przez Kasslera, ale jest też wysoce prawdopodobne, że sam ten budynek zaprojektował i wzniósł, odpisując przy tym pieniądze z podatku dochodowego od własnej firmy. Wydaje się to logiczne.
Wśród lokatorów kamienicy Weitza w roku 1939 udało mi się ustalić dwa nazwiska: Józefa Brana oraz Nataniela Färbera. Chwilę później dotychczasowy świat runął.