Przejdź do treści

Lwów. Życie codzienne miasta w czasach sowieckich

Jak wyglądało życie codzienne w powojennym, sowieckim Lwowie? Poniższy tekst we fragmencie publikowałem ponad dwadzieścia lat temu na łamach Gazety Wyborczej.

O artykule dawno zapomniałem. Zachowałem go jednak w swoich notatkach, nie przypuszczając, że kiedykolwiek będę go przypominać i to w dramatycznych okolicznościach bandyckiej inwazji Rosji na Ukrainę.

Tekst stanowi refleksję po ukazaniu się w 2000 r. książki Aleksandry Matyukhiny „W sowieckim Lwowie, życie codzienne miasta 1944-1990” (wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego). Można na niego natrafić w Internecie, jednak, co zaskakujące, bez mojego nazwiska jako autora.

Lwów. W granicach ZSRR Lwów obok Rygi był najbardziej europejskim miastem o wielkomiejskiej skali. Pomimo wymiany ludności po 1945 r., prowadzonych od 1939 r. po schyłek lat 40. wysiedleń i wyjazdów Polaków, eksterminacji Żydów, napływu ludności wiejskiej z różnych zakątków Ukrainy oraz wszelkiej maści „kolonistów” z głębi ZSRR, miasto zachowało pamięć zarówno o czasach autonomii galicyjskiej w ramach cesarstwa austriackiego, jak też niepodległej Polski. Na zdjęciu ulica Akademicka w końcu lat 30. XX w. Z lewej na wysokości kamienicy przy Akademickiej 3 w 1937 r. Galicyjski Ośrodek Sztuki Filmowej otworzył kino „Europa”. Widać jego semaforowy szyld. W głębi wieża katedry łacińskiej oraz nieco z prawej zamykająca perspektywę Akademickiej funkcjonalistyczna kamienica Sprechera wzniesiona w latach 1927-29 wg projektu Ferdynanda Kasslera i z racji rozmiarów nazywana przez lwowian „drapaczem”. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Lwów. W granicach ZSRR Lwów obok Rygi był najbardziej europejskim miastem o wielkomiejskiej skali. Pomimo wymiany ludności po 1945 r., prowadzonych od 1939 r. po schyłek lat 40. wysiedleń i wyjazdów Polaków, eksterminacji Żydów, napływu ludności wiejskiej z różnych zakątków Ukrainy oraz wszelkiej maści „kolonistów” z głębi ZSRR, miasto zachowało pamięć zarówno o czasach autonomii galicyjskiej w ramach cesarstwa austriackiego, jak też niepodległej Polski.
Na zdjęciu ulica Akademicka w końcu lat 30. XX w. Z lewej na wysokości kamienicy przy Akademickiej 3 w 1937 r. Galicyjski Ośrodek Sztuki Filmowej otworzył kino „Europa”. Widać jego semaforowy szyld. W głębi wieża katedry łacińskiej oraz nieco z prawej zamykająca perspektywę Akademickiej funkcjonalistyczna kamienica Sprechera wzniesiona w latach 1927-29 wg projektu Ferdynanda Kasslera i z racji rozmiarów nazywana przez lwowian „drapaczem”. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Lwów. Ta sama ulica około 20 lat później w sowieckiej Ukrainie. Tyle że już nie Akademicka, lecz prospekt Tarasa Szewczenki. Zdjęcie z lat 50 XX w. Widać, że w sowieckim Lwowie kino nadal działało w tym samym miejscu. Zmieniono jedynie jego nazwę na kino „Ukraina”. Fot. ze zbioru autora
Lwów. Ta sama ulica około 20 lat później w sowieckiej Ukrainie. Tyle że już nie Akademicka, lecz prospekt Tarasa Szewczenki. Zdjęcie z lat 50 XX w. Widać, że w sowieckim Lwowie kino nadal działało w tym samym miejscu. Zmieniono jedynie jego nazwę na kino „Ukraina”. Fot. ze zbioru autora
Lwów. Prospekt Szewczenki 3. Fotosy kina „Ukraina” w roku 1957. Fot. wg „Świat” 1957
Lwów. Prospekt Szewczenki 3. Fotosy kina „Ukraina” w roku 1957. Fot. wg „Świat” 1957

Aleksandra Matyukhina była dzieckiem rosyjskich „kolonistów”, urodzonym już jednak we Lwowie i tam mieszkająca od dzieciństwa. W książce opisywała życie codzienne mieszkańców miasta. Ich obyczaje, święta, rozrywki, upodobania kulinarne.

W miejscu dawnych, oficjalnych świat religijnych oraz narodowych świąt polskich, takich jak 3 maja czy 11 listopada, pojawiły się święta sowieckie w rodzaju Dnia Kobiet. 8 marca odwiedzano się w domach. Wojskowi zakładali galowe mundury. Gospodyni domu otrzymywała kwiaty, cukierki lub tort, dzieci ciastka albo balonik. Zasiadano do stołu. Wznoszono toasty. Obiad składał się z trzech dań, przekąsek zimnych, posiłku gorącego i deseru. Przy stole zapadało milczenie(!), przerywane jedynie pochwałami umiejętności kulinarnych pani domu. Skąd ta cisza?

„Na podstawie własnych obserwacji mogę stwierdzić, że dla wielu biesiadujących już sama konieczność poprawnego zachowania się przy stole bywała dość trudna i stresująca. Nie każdy z gości potrafił posługiwać się nożem i widelcem jednocześnie, nie zawsze też udawało się uniknąć trącania niechcący sąsiadów, nieeleganckiego mlaskania. A cóż dopiero mówić o prowadzeniu towarzyskiej rozmowy w trakcie tak kłopotliwej sytuacji” – pisała o Lwowie lat 50. autorka książki.

W tym samym czasie w mieście rodził się powoli sprzeciw wobec szarości, totalnej sowietyzacji, glaichszaltyzacji. Na ulicach pojawiali się miejscowi bikiniarze – tu zwani stylagami. Stylaga nosił szeroką marynarkę w jaskrawych kolorach, dekoracyjne krawaty w małpy lub wijące się gady, do tego wąskie spodnie i fryzurę w postaci sterczącego czuba.

Przetrwało wiele zdjęć, a także propagandowy, sowiecki film ze Lwowa jesienią 1939 roku. Na ulicach miasta widać radzieckich żołnierzy, wiejskie kobieciny w ludowych strojach. Do miasta weszła wówczas wieś. W październiku 1939 roku podjęto decyzję o przyłączeniu Zachodniej Ukrainy do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Rad, a tym samym do ZSRR. Był to starannie wyreżyserowany teatr polityczny, którego najważniejszy akt dokonał się w gmachu Teatru Miejskiego. Ponury i prawdziwy. Najpierw NKWD w atmosferze terroru urządziło pseudo wybory do Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy. Potem, już w gmachu Teatru Zgromadzenie wystąpiło z prośbą o włączenie (z dniem 1 listopada 1939 r.) Zachodniej Ukrainy do ZSRR. Obradom z dawnej loży cesarskiej przyglądał się Nikita Chruszczow.

Identyczny cyrk Sowieci urządzili w tzw. Zachodniej Białorusi, później zaś na Litwie, Łotwie i w Estonii. Do stalinowskiego wzorca sięgnął Putin, przyłączając do Rosji Krym. Nie wątpię, że od dawna ma on już gotowy scenariusz dotyczący aneksji pseudorepublik Donieckiej i Ługańskiej. Zapewne Rosjanie konstruują też nowy scenariusz, według samych wzorców, dotyczący przyszłości terenów wokół okupowanego obecnie Chersonia.

Lwów. Dawny Teatr Miejski, dziś Opery i Baletu. Reprezentacyjny gmach wzniesiony w latach 1895-1900 wg projektu Zygmunta Gorgolewskiego. Obok gmachu Filharmonii Warszawskiej oraz Teatru Słowackiego w Krakowie był jednym z trzech największych przykładów polskiej architektury teatralnej belle epoque. Jesienią 1939 r. to tutaj miał miejsce stalinowski teatr polityczny, polegający na legitymizacji aneksji wschodnich terenów II RP do ZSRR. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów. Dawny Teatr Miejski, dziś Opery i Baletu. Reprezentacyjny gmach wzniesiony w latach 1895-1900 wg projektu Zygmunta Gorgolewskiego. Obok gmachu Filharmonii Warszawskiej oraz Teatru Słowackiego w Krakowie był jednym z trzech największych przykładów polskiej architektury teatralnej belle epoque. Jesienią 1939 r. to tutaj miał miejsce stalinowski teatr polityczny, polegający na legitymizacji aneksji wschodnich terenów II RP do ZSRR. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów. Dawny Teatr Miejski, dziś Teatr Opery i Baletu. Wnętrze hallu i reprezentacyjnej klatki schodowej podczas przerwy w przedstawieniu. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów. Dawny Teatr Miejski, dziś Teatr Opery i Baletu. Wnętrze hallu i reprezentacyjnej klatki schodowej podczas przerwy w przedstawieniu. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów. Przed dawnym Teatrem Miejskim, teraz Teatrem Opery i Baletu, w 1957 r. Fot. wg „Świat” 1957
Lwów. Przed dawnym Teatrem Miejskim, teraz Teatrem Opery i Baletu, w 1957 r. Fot. wg „Świat” 1957

Po aneksji w 1939 r. Lwów był jeszcze polski, ale już takim być przestawał. Zaczęły się masowe deportacje. Z różnych stron ZSRR, a zwłaszcza z sowieckiej Ukrainy zaczęli zjeżdżać nowi osadnicy. Tak jak kilka lat później lwowiacy przybywający do Wrocławia, i tu ci nowi stykali się z obcą dla nich kulturą. Zajmowali mieszkania, w których wcześniej mieszkali inni ludzie. Proces powtórzył się po roku 1944 r., kiedy to okupowane przez Niemców miasto ponownie zostało włączone do ZSRR.

„Przed wojną Lwów był jednym z najładniejszych miast polskich. W tym sensie, że było to miasto wesołe. Nie to, że ludzie, ale miasto wesołe. Bardzo kolorowe, bardzo egzotyczne i właśnie przez swój egzotyzm, to znaczy brak tej szarości warszawskiej, nawet krakowskiej czy poznańskiej, przez to, że zupełnie nie było szare, to było najbardziej europejskie miasto. (…) Wiedeń odbił się na Lwowie. Był to Wiedeń trochę operetkowy. Wiedeń radości życia. Jak niektóre miasta włoskie. Natychmiast, ledwo sowieci przyszli, wszystko było zabłocone, brudne, szare, ubogie i jakieś takie płaszczące się, przemykające ulicą”. – tak o pierwszym spotkaniu miasta z władzą sowiecką wspominał Aleksander Wat w „Moim Wieku”.

Inaczej miasto widzieli przybysze. Dla nich to był już Zachód. We wspomnieniach słynnego radzieckiego korespondenta wojennego Borysa Polewoja „Lwów” to miejsce najcudowniejsze na świecie. Alkohol, śpiew, luksusowe kwatery w mieszkaniach dawnych kapitalistów. Polewoj, dość prymitywny, był jednak prawdziwym zdobywcą. W tym samym czasie proletariusz Nikita Chruszczow, pierwszy sekretarz partii na Ukrainie zajmował luksusową willę w jednej z najładniejszych dzielnic miasta.

W oczach większości tych, którzy zaczęli przyjeżdżać z terenów ZSRR, „Lwów był miastem europejskim – ładnym, schludnym, wygodnym. Przyjeżdżających zachwycało wszystko, poczynając od dworca kolejowego. Na peronie spotykali ich schludnie ubrani, grzeczni i trzeźwi tragarze. Podłoga hali dworcowej była czysta, nie zaśmiecona papierami, łupinami słonecznika. Nikt nie spluwał na posadzkę. Dania w bufetach i restauracjach były nie tylko świeże, ale i smaczne.

Tuż za dworcem otwierało się dostojne, również zadbane miasto, pełne zieleńców i parków z wypielęgnowanymi trawnikami. Mieszkańcy Lwowa, schludni i elegancko ubrani, nie używali wyrazów niecenzuralnych, nie wypluwali z siebie pestek z dyni, nie załatwiali potrzeb fizjologicznych za każdym rogiem, do czego przywykli przybysze z sowieckiej prowincji” – pisała Aleksandra Mathyukhina o obrazie miasta po zajęciu go przez Armię Czerwona w 1944 r.

Jej zdaniem im więcej Polaków wyjeżdżało, tym szybciej postępowała degradacja miasta. „Sowietyzowały” się obyczaje mieszkańców, marniał wygląd ulicznego tłumu. Miasto z wolna traciło swój środkowo-europejski charakter, zmieniając w sowiecką prowincję. Przybysze według niej byli na zdecydowanie niższym poziomie kultury od starych zasiedziałych lwowiaków. Nie tylko Polaków, ale też tych z dziada pradziada związanych z kulturą ukraińską.

Moja znajoma sprzed ćwierć wieku, pani Halinka, Ukrainka, mieszkanka Lwowa (a właściwie jego przedmieść) miała około 2000 r. dość ambiwalentne zdanie o współczesnych lwowiakach. – Mieszkańcy Kijowa są o wiele bardziej kulturalni – przekonywała mnie. – Kijów jest w ogóle miastem bardziej kulturalnym od Lwowa. Ale kijowianie są bardziej zarozumiali, mniej sympatyczni od lwowiaków, no i oczywiście ich miasto nie jest tak piękne jak nasze. Jest też dużo bardziej brudne – tłumaczyła.

Inny z moich lwowskich znajomych, Polak, pan L. był moim przewodnikiem po mieście w końcu lat 90., niedługo przed ukazaniem się książki Aleksandry Matyukhiny. – W latach siedemdziesiątych, jako kilkunastoletni chłopiec stawałem przy którejś z wylotowych ulic. Patrzyłem, jak samochody z polskimi rejestracjami pędziły tranzytem do Rumunii i Bułgarii. Marzyłem, by ktoś się zatrzymał, by zechciał dać się oprowadzić po Lwowie – opowiadał.

Dla niego Lwów był wciąż tym pięknym, pełnym czaru miastem, pełnym pamiątek, pełnym śladów wielowiekowej i zarazem wielowątkowej kultury. Niezwykłym, magicznym i kolorowym. Jesienią 1999 r., gdy wokół panowała ogromna bieda, wspólnie zwiedzaliśmy miasto, przenosząc się w świat magii. Przez kilka dni włóczyliśmy się od świtu do nocy. Zaglądaliśmy na zaniedbane podwórka, czytaliśmy historię zaklętą w kamienicach. Odnajdywaliśmy wyłażące spod tynku napisy polskie, żydowskie, ruskie i niemieckie. Odcyfrowywaliśmy ruskie epitafia z XVI i XVIII wieku na starych świątyniach. Wypatrywaliśmy pamiątek po Ormianach.

Lwów, ul. Tyktora. Przed dwudziestu laty dawne napisy wyłaniały się dość nieśmiało spod farby i tynków. Dziś są masowo odsłaniane. Ten na dawnej mleczarni znajduje się przy ul. Tyktora (dawnej św. Stanisława). Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów, ul. Tyktora. Przed dwudziestu laty dawne napisy wyłaniały się dość nieśmiało spod farby i tynków. Dziś są masowo odsłaniane. Ten na dawnej mleczarni znajduje się przy ul. Tyktora (dawnej św. Stanisława). Fot. Jerzy S. Majewski

Wtedy, w 1999 r. w zupełnie innej Ukrainie pan L. miał wiele czasu. Z wyższym wykształceniem był oficjalnie zatrudniony, ale pracy nie było. Miesiącami nie płacono mu pensji. Nie był zresztą odosobniony w tej sytuacji. Wielu jego ukraińskich znajomych pracowało tylko na papierze. W rzeczywistości żyli z tego, co posadzili na działkach. Lwów roku 2002 wydał mi się zewnętrznie bardziej zadbany od ówczesnego Wrocławia, Katowic czy Krakowa, ale jednocześnie był miastem bardzo smutnym. Gdy chciałem pana L. zaprosić do jednej z nielicznych kawiarni w pobliżu pomnika Mickiewicza, odmówił. Był zażenowany, że to ja chciałem postawić mu kawę. Tak samo jak wtedy, kiedy przepraszał, że w jego łazience nie ma cieplej wody, a zimna jest tylko w określonych godzinach. Że wyłączają prąd, że podwórka na powojennym osiedlu, gdzie mieszkał, wyglądały jak pobojowisko.

Lwów 2020 r., tuż sprzed pandemii, to już było inne miasto. W swoim historycznym centrum radosne, barwne, kolorowe. Trochę jak przed wojną. Miasto cudownie pachnące kawą, sprzedawaną nie tylko w kawiarniach, chętnie eksponujących polską przeszłość miasta, ale też z okienek razem z imbirową herbatą. Pan L., choć dużo starszy, nie nosił już w sobie dawnego smutku. Raczej dumę ze Lwowa, jego wielowiekowej kultury, ale też współczesnego otwarcia tego miasta. Zapraszał mnie z córką do kawiarni Вірменка przy ul. Ormiańskiej na Starym Mieście (trzy zdjęcia poniżej). Jeszcze w czasach ZSRR tu zbierali się lwowscy hipisi i ci wszyscy, na których komunistyczna władza patrzyła z wrogością. Ależ tam rozsiewają się zapachy. A na ścianie wiszą kartki. Zaczęło się osiem lat temu. Można było zapłacić za kawę dla ukraińskich żołnierzy, przyjeżdżających na urlop z frontu pod Donieckiem czy Ługańskiem. A potem można taki prezent zrobić dla każdego, choć pewnie dziś znów wpadają tu ukraińscy żołnierze.

Lwów współczesny. Kawiarnia Вірменка przy ul. Ormiańskiej na Starym Mieście. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów współczesny. Kawiarnia Вірменка przy ul. Ormiańskiej na Starym Mieście. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów współczesny. Kawiarnia Вірменка przy ul. Ormiańskiej na Starym Mieście. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów współczesny. Kawiarnia Вірменка przy ul. Ormiańskiej na Starym Mieście. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów współczesny. Kawiarnia Вірменка przy ul. Ormiańskiej na Starym Mieście. Karty z ufundowanymi kawami. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów współczesny. Kawiarnia Вірменка przy ul. Ormiańskiej na Starym Mieście. Karty z ufundowanymi kawami. Fot. Jerzy S. Majewski

Oczywiście kawa ma swoją długą historię we Lwowie, a zamiłowanie do niej oraz do kawiarni tkwi w dzisiejszym, ukraińskim już mieście, jak nostalgia za wyidealizowaną belle epoque. Za czasami galicyjskiej autonomii pod panowaniem „dobrotliwego” staruszka upatrywanego dziś w krajach poaustrowęgierskich w cesarzu Franzu Josefie I. Jednak kawa dotarła do Lwowa jeszcze w czasach I Rzeczpospolitej, przed jej rozbiorami.

Spacerując po Lwowie, można odnieść wrażenie, że miasto to z biegiem czasu, tak jak Gdańsk i Wrocław, połączyło koniec z początkiem. Przeszłość ludzi, którzy po wojnie musieli opuścić swoją małą ojczyznę z teraźniejszością współczesnych potomków przybyszów. Lwów sprzed 1939 r. i Lwów współczesny to jednak wciąż Lwów, a nie jakieś inne miasto w tym samym miejscu. Trudno powiedzieć, czy stałoby się tak, gdyby miasto zostało zburzone jak Gdańsk. Ale Lwów w 1939 i w 1944 r. pozostał nietknięty, zaś nowi przybysze stanęli oko w oko z wielowiekową kulturą. Obcą, ale na pewno pociągającą. Przeszłość miasta w jakiś sposób ukształtowała jego przyszłość i to wbrew założeniom komunistycznych władz.

Jak pisze Matyukhina, oficjalna sowiecka kultura zderzyła się tu nie tylko z pozostałościami kultury polskiej, ale też z bardziej wyrafinowaną ukraińską kulturą miejscowych i przybyszów z Zachodniej Ukrainy. Zderzyła się też z etosem miejskiej kultury dawnych lwowiaków, którą reprezentowali wysiedleni z miasta Polacy, mieszkający tu przed wojną Ukraińcy, czy wymordowani w czasie okupacji Żydzi. Kultura sowiecka, mniej atrakcyjna, mająca niewiele do zaofiarowania ostatecznie konfrontację przegrała.

Nowi przybysze przejmowali wiele wzorców od rdzennej ludności polskiej. „Można powiedzieć, że w sposobie zachowania się w miejscach publicznych czy spędzania czasu dzięki rodowitym lwowiakom – stale zakorzeniła się uprzejmość, określona etykieta obyczajowa, odrzucanie niechlujstwa, grubiaństwa. Szybko, zwłaszcza wśród młodzieży, przyjęły się takie formy spędzania wolnego czasu, jak odwiedzanie kawiarń, czy wieczorne spacery po centrum. I teraz wśród tych, którzy uważają się za lwowian, zachowała się specyficzna etykieta, na przykład tradycja spotykania się z przyjaciółmi i załatwiania interesów w kawiarniach. Są to do dzisiaj charakterystyczne cechy Lwowa” – pisała przed ponad dwudziestu laty Aleksandra Matyukhlina.

Kończyła książkę konkluzją oraz nadzieją, że oto po latach sowieckiej dyktatury Lwów powraca do swej środkowo-europejskiej normalności. W 2000 r., jeszcze przed wrześniowym atakiem terrorystów w Nowym Jorku i Waszyngtonie, kiedy wciąż wierzono w koniec historii, trudno było sobie nawet wyobrazić sytuację, że ponad dwadzieścia lat później nad Ukrainą i całą naszą częścią kontynentu zawiśnie groźba rosyjskiej agresji, nowego totalitaryzmu i wciąż możliwego zniszczenia miasta. Czy wydarzenia wojenne roku 2022 odmienią samych mieszkańców Lwowa i wpłyną na zmianę ich obyczaju oraz życia codziennego? Czas pokaże.

Lwów. Elegancja dawnego, wielkomiejskiego Lwowa. Plac Halicki w drugiej dekadzie XX w. Piękna, narożna, wczesnomodernistyczna kamienica pośrodku zdjęcia, z barokizującym szczytem i narożną wieżą, to dom Teodora Bałłabana zaprojektowany w 1908 r. przez arch. Alfreda Zachariewicza
Lwów. Elegancja dawnego, wielkomiejskiego Lwowa. Plac Halicki w drugiej dekadzie XX w. Piękna, narożna, wczesnomodernistyczna kamienica pośrodku zdjęcia, z barokizującym szczytem i narożną wieżą, to dom Teodora Bałłabana zaprojektowany w 1908 r. przez arch. Alfreda Zachariewicza
Lwów. „Drapacz” Sprechera w perspektywie ulicy Chorążyny (dziś Czajkowskiego), auta i elegancko ubrani przechodnie to atrybuty wielkomiejskości i nowoczesności Lwowa na jednej z 12 litografii Ludwika Tyrowicza z 1932 r. pt. „Piękny Lwów”. Tyrowicz ponoć uczestniczył w procesie projektowania elewacji budynku. Po wojnie Tyrowicz wyjechał do Łodzi, gdzie wykładał w Szkole Drukarstwa oraz Państwowej Szkole Sztuk Plastycznych. Zmarł w 1957 r. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. „Drapacz” Sprechera w perspektywie ulicy Chorążyny (dziś Czajkowskiego), auta i elegancko ubrani przechodnie to atrybuty wielkomiejskości i nowoczesności Lwowa na jednej z 12 litografii Ludwika Tyrowicza z 1932 r. pt. „Piękny Lwów”. Tyrowicz ponoć uczestniczył w procesie projektowania elewacji budynku. Po wojnie Tyrowicz wyjechał do Łodzi, gdzie wykładał w Szkole Drukarstwa oraz Państwowej Szkole Sztuk Plastycznych. Zmarł w 1957 r. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. Ratusz pośrodku Rynku. Litografia Ludwika Tyrowicza z 1932 r. z teki „Piękny Lwów” z 1932 r. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. Ratusz pośrodku Rynku. Litografia Ludwika Tyrowicza z 1932 r. z teki „Piękny Lwów” z 1932 r. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. Brama kamienicy w Rynku 18. Grafika Józefy Kratochwili-Widymskiej. Razem ze swoim nauczycielem Ludwikiem Tyrowiczem była współorganizatorką lwowskich kursów grafiki prowadzonych w lwowskim Muzeum Przemysłowym. Po wojnie nie wyjechała z sowieckiego Lwowa. Mieszkała w nim aż do śmierci w 1965 r. i pochowana została na cmentarzu Łyczakowskim. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. Brama kamienicy w Rynku 18. Grafika Józefy Kratochwili-Widymskiej. Razem ze swoim nauczycielem Ludwikiem Tyrowiczem była współorganizatorką lwowskich kursów grafiki prowadzonych w lwowskim Muzeum Przemysłowym. Po wojnie nie wyjechała z sowieckiego Lwowa. Mieszkała w nim aż do śmierci w 1965 r. i pochowana została na cmentarzu Łyczakowskim. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. Ul. Serbska na grafice Józefy Kratochwili-Widymskiej. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. Ul. Serbska na grafice Józefy Kratochwili-Widymskiej. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. Plac Bernardyński. Litografia Ludwika Tyrowicza z 1932 r. z teki „Piękny Lwów” z 1932 r. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. Plac Bernardyński. Litografia Ludwika Tyrowicza z 1932 r. z teki „Piękny Lwów” z 1932 r. Zdjęcie zrobiłem na wystawie w kamienicy królewskiej (pałac Korniakta)
Lwów. Funkcjonalistyczne kamienice z lat 30. przy dawnej ul. Sykstuskiej. W sowieckim Lwowie mieszkania w tego rodzaju kamienicach z lat 30. bardzo cenili sobie przedstawiciele nowych elit. Jeszcze w latach 90. XX w. nazywano je niekiedy we Lwowie „luxami”. Dla ludzi przyjeżdzających do Lwowa z ZSRR, czy to po wrześniu 1939 r., czy też od 1944 r. tego rodzaju budynki z lat 30. były czymś nowym, czego nie było w imperium Stalina. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów. Funkcjonalistyczne kamienice z lat 30. przy dawnej ul. Sykstuskiej. W sowieckim Lwowie mieszkania w tego rodzaju kamienicach z lat 30. bardzo cenili sobie przedstawiciele nowych elit. Jeszcze w latach 90. XX w. nazywano je niekiedy we Lwowie „luxami”. Dla ludzi przyjeżdzających do Lwowa z ZSRR, czy to po wrześniu 1939 r., czy też od 1944 r. tego rodzaju budynki z lat 30. były czymś nowym, czego nie było w imperium Stalina. Fot. Jerzy S. Majewski
Lwów. Uliczna sprzedaż lodów w 1957 r. Fot. wg „Świat” 1957
Lwów. Uliczna sprzedaż lodów w 1957 r. Fot. wg „Świat” 1957