W Wołczynie urodził się król Stanisław August. Tutaj też dorastała księżna Izabela z Flemmingów Czartoryska i brała ślub. W zapomnianej dziś wsi odbijał się niegdyś wielki świat.
W roku 1938 w kościele św. Trójcy w Wołczynie w wielkiej tajemnicy złożone zostały prochy Stanisława Augusta Poniatowskiego. Po wojnie kościół został zniszczony, a szczątki króla sprofanowane. Dziś świątynia jest odbudowywana. Nie pozostał jednak najmniejszy ślad po zabudowaniach pałacowych, w których Stanisław August się urodził.
– Tu była kiedyś cywilizacja. A dziś? Dziś jest to! – mówi mężczyzna w średnim wieku, który zaczepia nas obok kościoła w Wołczynie i pokazuje prymitywne narzędzie do odgarniania śniegu skonstruowane z kijka i byle jak przybitej do niego tektury. – Mieszkałem przez lata na Syberii i nawet tam, w dzikiej głuszy nie widziałem czegoś równie prymitywnego. To świadectwo upadku kultury materialnej – przekonuje, po czym wręcza mi mały, pokryty śniedzią naparstek na palec dziewczynki. – Wygrzebałem go z ziemi tam, gdzie kiedyś był pałac – opowiada. Mały naparstek jest dla niego pamiątką po minionej świetności Wołczyna, tak jak odbudowywany kościół.
Wołczyn to dziś mała wioska, kilka kilometrów od Bugu już po białoruskiej stronie granicy. Kilkadziesiąt głównie drewnianych chałup, nieduża cerkiew, pomnik radzieckich żołnierzy wykonany z betonu i pomalowany na srebro. Jest też sklep, apteka. Wokół pola kołchozu, zadbane, jak wszędzie na Białorusi. W oddali w gęstwinie drzew widnieje cmentarz.
Na wycieczkę do Skoków Niemcewiczów i Wołczyna Czartoryskich zabrał mnie konsul polski w Brześciu Krzysztof Rosiński. Odbudowa kościoła trwa wolno. W dodatku nie bez problemów. Na stropie widać zaciek.
– Jakaś szczelina musiała powstać przy zakładaniu blachy na kopule – zastanawia się proboszcz z sąsiedniej miejscowości Wysokie. To on prowadzi odbudowę i dodaje, że wieś jest prawosławna. Kościół katolicki ma tu zaledwie garstkę wiernych.
Król urodzony w oficynie
Stojąc obok kołchozowej stodoły, w miejscu gdzie znajdowało się założenie pałacowe, przypominam sobie sentencję łacińską sic transit gloria mundi (tak przemija chwała świata). Z powodzeniem mogłaby zostać wyryta na ołtarzu w odbudowanym, barokowym kościele w Wołczynie. Tyle tylko, że tego ołtarza jeszcze nie ma. Za to przed kościołem, pod daszkiem spoczywa drewniana mensa ołtarzowa.
– Została usunięta z kościoła przebudowywanego na cerkiew – słyszę od proboszcza.
Wołczyn przeżywał już swoją chwałę. Dawno! W XVIII stuleciu. Z tego czasu pochodzi obudowywany dziś kościół. Lekki, sowicie oszklony, zwieńczony ażurową wieżyczką bardziej może kojarzyć się z rokokowymi pawilonami ogrodowymi niż ze świątynią. Sprawia wrażenie budowli, w której bardziej myślano o sprawach świata doczesnego niż oddawano się tak ulubionym w dobie baroku rozważaniom na temat przemijania. Kamień węgielny pod budowę wmurowany został w 1729 r., gdy Wołczyn należał do Poniatowskich. Początkowo świątynia miała być drewniana, tak jak i sam pałac, czy też może bardziej dwór. Ostatecznie zbudowano ją z cegły, w formie rokokowego puzderka idealnego do barokowego ogrodu otaczającego pałac. Projekt sporządził architekt Johann Sigmund (Jan Zygmunt) Deybel.
Zgromadzone wcześniej drewno Poniatowski przekazał na budowę cerkwi w Wołczynie.
„Urodziłem się 17 stycznia roku 1732 w Wołczynie, w województwie brzeskolitewskim, w majątku należącym podówczas do mego ojca. Było to na rok przed śmiercią Augusta II” – wspomina Stanisław August w swoich pamiętnikach.
Jego ojcu, Stanisławowi Poniatowskiego, dobra w Wołczynie wniosła w posagu żona, Konstancja z Czartoryskich. Przyszły król przyszedł na świat nie w modrzewiowym pałacu, lecz stojącym w pobliżu kościoła murowanym budynku archiwum, mieszczącym później bibliotekę. Tam też został ochrzczony „z wody”. Właściwa ceremonia chrztu miała miejsce miesiąc później. Prawdopodobnie w kościele św. Trójcy, choć nie ma na to dowodów.
„Jeszcze przed kilkudziesięciu laty pokazywano w budynku biblioteki w Wołczynie tzw. pokój królewski z umeblowaniem zachowanym, według podania, bez zmiany od narodzin Stanisława Augusta” – czytamy w komentarzach do pamiętników Juliana Ursyna Niemcewicza, opublikowanych w 1957 r.
To oznacza, że u schyłku lat 50. XX w. żyli jeszcze w Polsce ludzie, którzy na własne oczy oglądali miejsce narodzin króla. Dlaczego król nie rodził się w samym pałacu? Może trwały w nim jakiś prace budowlane? A może pomieszczenie w oficynie było bardziej odpowiednie. Lepiej ogrzane? Może modrzewiowy pałac nie był w tym czasie zbyt imponujący?
Świetność rezydencji w Wołczynie zaczęła się ponad dekadę później, gdy od rodziców Stanisława Augusta kupił ją Michał Czartoryski. Za jego rządów modrzewiowy pałac zachwycał przepychem wyposażenia. W kompleksie zabudowań powstał teatr dworski, oranżeria i cieplarnia, a wszystko otoczone zostało 60- morgowym parkiem w regularnym barokowym stylu francuskim, z założeniem wodnym. Dziś po tych obiektach nie pozostało nic – poza zarośniętymi drzewami kanałami i dużym stawem znajdującym się niegdyś na osi założenia parkowego na tyłach pałacu.
U pańskiej klamki
Wybierzmy się do pałacu w Wołczynie kilkadziesiąt lat później, w końcu 1777 r., z młodym Julianem Ursynem Niemcewiczem. Wraz z rodzicami otrzymał wówczas zaproszenie od księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego i jego żony Izabeli z Flemmingów do dłuższych odwiedzin Wołczyna. W tym samym czasie do miejsca swego urodzenia zajechał król Stanisław August Poniatowski. W miejscowości musiało się wtedy roić od wielkich panów z Litwy i Korony.
Samo zaproszenie Niemcewiczów do Wołczyna to też ciekawy przyczynek do ówczesnej obyczajowości. Przecież nie mieszkali oni za morzem, lecz niemal za miedzą, w oddalonych o cztery mile Klenikach, dokąd można się wybrać na kilkugodzinną, pieszą wycieczkę. Obok Kleników znajdują się Skoki, gdzie Niemcewicz się urodził. Tymczasem w dobrach Czartoryskich spędzają nie dzień, czy dwa, nawet nie dwa tygodnie, lecz „resztę lata i jesień”.
O niekończącym się biesiadowaniu, wielodniowych odwiedzinach sąsiadów jeszcze w czasach saskich pisał zresztą ksiądz Jędrzej Kitowicz. Ale Czartoryscy nie byli szlachtą, lecz wielkimi panami. Ich klamki czepiała się cała armia szlachty, którą sobie zjednywali. W pałacu towarzyszą im zatem tłumy szlacheckiej klienteli, przyjaciół, krewnych. Gdy przebywa król, to też przecież nie sam, tylko z częścią dworu. A służba? W Wołczynie musiało wrzeć jak w ulu. Modrzewiowy pałac nie pomieściłby wszystkich. Otaczające go oficyny musiały być pojemne jak bloki.
Portret króla Szwecji
Powróćmy do relacji Niemcewicza, opisującej wizytę w 1777 r. Z oddalonych o cztery mile Kleników jadą do Wołczyna gdańską karetą obitą żółtymi ćwiekami i zaprzężoną w sześć tłustych koni. Jest koniec sierpnia. Jeżeli było sucho, osie karety mogły zakopywać się w piachu. Jak padało, przyklejać się do błota. A teren nie jest tu płaski. Czasem droga pnie się pod górkę, kiedy indziej z niej opada, choć oczywiście nie są to góry. Z tyłu toczył się drugi duży wóz. Dla służby i kuchni. Gdy dotarli do Wołczyna, spotkali wielu sąsiadów i innych gości. Wszyscy oczekiwali na przybycie króla.
„Pałac w Wołczynie jest o jednym piętrze, dość obszerny, mający nadto trzy dziedzińce otoczone oficynami dla dworu i gości. Pokoje pięknie były ozdobione, z dużymi portretami Augusta II i III, Karola XII, ojca i matki królewskiej. Matka królewska wymalowana była w postaci uczącej na mapie geografii chłopczyka małego, w żupanie i pąsowym kontusiku. Chłopczyk ten był to panujący później Stanisław August. Król rodził się w Wołczynie, w domu murowanym, oddalonym od pałacu, niedaleko kościółka” – pisał Niemcewicz.
Portret króla Szwecji Karola XII przypominał o usługach, jakie oddawał mu niegdyś ojciec Stanisława Augusta, stronnik Leszczyńskiego. Przypomnijmy, że Poniatowski przesłał materiały poświęcone panowaniu Karola XII samemu Wolterowi. Potem był zresztą z tego niezadowolony, gdyż jego zdaniem Wolter wszystko poprzeinaczał.
Plagi na kobiercu
Niemcewicz wspominał ogród otaczający pałac. Francuski, miał strzyżone szpalery, misternie formowane bukszpany, pocięty był kanałami. Dwór Czartoryskich w Wołczynie ustępował wielkim dworom magnackim w rodzaju dworu Hieronima Floriana Radziwiłła w Białej (uważanego przez Poniatowskich za bałwana), czy Branickich w Białymstoku. Był jednak dość liczny.
„Marszałkiem onego był Piotr Borzęcki, ospowaty przystojny, zdatny do prowadzenia dworu pańskiego, nosił się po polsku, bogato, z gustem. Koniuszym był Paszkowski Płomieńczyk, sekretarzami: Dulemba, Zdzitowiecki, Skowroński, Schönhauss. Rezydentami: Witosławski, później oboźny polny koronny, Jan Borysławski, Drohojewski, Józef Szymanowski” – pisał Niemcewicz i wyliczał nazwiska innych dworzan.
Pośród nich Franciszek Dionizy Kniaźnin, poeta i tłumacz, autor wierszy patriotycznych. Byli też pokojowcy pochodzący z „dobrej szlachty”, Sadowski i Bielawski. Mieli ten przywilej, że za przewiny marszałek wymierzał im rózgi, czyli plagi nie na ziemi czy gołej podłodze, lecz na kobiercu. Zacytujmy tu wspomniany już „Opis Obyczajów…” księdza Jędrzeja Kitowicza:
„Młodych chłopców i pokojowców za najmniejszą rzecz karano plagami, za słowo w dyskurs pański wmieszane, za odpowiedź albo milczenie niewczesne, za nieochędostwo koło siebie, za plamę na sukni, za niewyczesanie czupryny, za nieoberznięcie pazurów, za nieranne stanie, za drzymanie wieczorne, za złe opasanie się, za grę w karty lub w kości (…) najbardziej zaś za komplimenta i umizgi do fartuszka (…) Marszałek sam był sędzią najwyższym takowych pacyentów i ministrem sprawiedliwości” – czytamy.
Na dworze w Wołczynie nie brakowało ludzi uczonych. Do wychowania swoich dzieci książę Adam Kazimierz sprowadzał metrów Francuzów. Z Genewy na zaproszenie Adama przybył do Wołczyna Simon Lhuillier, znany szwajcarski matematyk, autor powszechnie używanych wtedy podręczników. W Puławach zasłynie on z puszczania balonu. Rysunku uczył z kolei w Wołczynie sam Piotr Norblin!
Dodajmy tu, że w roku 1764, tym samym, kiedy Stanisław August Poniatowski został królem, w Wołczynie urodził się Zygmunt Vogel, późniejszy malarz i architekt, uczący się zawodu u Deybla i Naxa. Blisko trzy dekady później będzie jeździć z polecenia Stanisława Augusta po Polsce i wykonywać akwarele z widokami różnych miejscowości. Zatrzyma na nich czas u schyłku istnienia I Rzeczypospolitej.
Wiejski domek księżnej Izabeli
Gdy w 1777 król bawił w Wołczynie, w nieskończoność trwały biesiady, tańce, zabawy i festyny. Król obtańcowywał damy.
„Matka moja, która była za konfederacją barską i nie lubiła króla (…), pogodziła się z nim w tańcu, ujęta grzeczną uprzejmością monarchy” – wspominał Niemcewicz.
A księżna Izabela, która już jako dziewczyna wychowywała się w Wołczynie pod opieką babki Eleonory z Waldsteinów, żony Michała Czartoryskiego – we wsi Hrymiatycze, kilometr na wschód kazała zbudować wiejski domek i przyozdobić go. Rolę wiejskich żniwiarek ogrywały w nim panny Narbuttówny i Paszkowskie.
W tym miejscu warto przypomnieć, kim była księżna Izabela, która w wołczyńskim koście św. Trójcy 19 listopada 1761 r. wzięła ślub z bajecznie bogatym księciem Adamem Kazimierzem Czartoryskim. To nie szeregowa arystokratka, lecz jedna z najwybitniejszych dam w dziejach Polski. Także w dziejach mecenatu kultury. Przecież to ona zbudowała domek gotycki i świątynię Sybilli w Puławach, tworząc w nich narodowe muzeum. Ona zakładała sentymentalny ogród w Powązkach, gdzie podobnie jak w Hrymiatyczach arystokratki przebierały się za pasterki i wieśniaczki.
Oczywiście opisana wyżej historia to jedynie drobne epizody w dziejach Wołczyna.
Gdy jednak uświadamiam sobie te wszystkie wydarzania, muszę przyznać rację panu w średnim wieku, który w Wołczynie wręczył mi wygrzebany z gruzu naparstek i biadał nad upadkiem cywilizacji. Ten naparstek przypomina mi prostą prawdę, że absolutnie nic nie trwa wiecznie. Jedynymi świadkami wielkiej historii tego miejsca są już tylko resztki dawnych kanałów oraz odbudowywany kościół. Ten sam, w którym Stanisław August był chrzczony, 15-letnia Izabela z Flemmingów po świeżo przebytej ospie brała ślub z księciem Adamem Kazimierzem, i gdzie w 1938 r. w wielkiej tajemnicy złożono ważącą kilkaset kilogramów srebrną trumnę ze szczątkami Stanisława Augusta. Kilka lat później srebro skradziono, a zwłoki sprofanowano.
Czaszką króla grano jak piłką – słyszę upiorną opowieść. Może jest prawdziwa, a może zmyślona? O trzech pogrzebach króla oraz o zniszczeniu i odbudowie kościoła św. Trójcy w Wołczynie napiszę w kolejnym odcinku.