Przejdź do treści

Trzy malarki

Wystawa kilku obrazów Élisabeth Vigée Le Brun otwarta w kwietniu 2016 r. w pałacu w Nieborowie przypomina, że mamy w zbiorach polskich obrazy trzech najsłynniejszych malarek doby nowożytnej.

 

elisabeth-vigee-le-brun-autoportret-z-1790-kopia-z-epoki-na-wystawie-w-palacu-w-nieborowie
Élisabeth Vigée Le Brun, autoportret z 1790. Kopia z epoki na wystawie w pałacu w Nieborowie. Fot. Jerzy S. Majewski

– Élisabeth Vigée Le Brun należy do najwybitniejszych artystów sztuki europejskiej – mówi Iwona Danielewicz, kuratorka wystawy i znawczyni twórczości malarki. Nie artystek, ale właśnie artystów. Jako autorka portretów w niczym nie ustępowała mężczyznom po fachu.

Nie było to takie proste, bo ówczesna Królewska Akademia Malarstwa i Rzeźby w Paryżu przyjmowała zaledwie cztery kobiety rocznie. A od 1793 roku, gdy na dobre rozszalał się rewolucyjny terror, już żadnej. I to aż do lat 70. XIX wieku.

 – Élisabeth Vigée Le Brun, mając męża marszanda, zdobywała sławę i klientów także dzięki perfekcyjnemu PR. Wiedziała, z kim się spotykać i w jakim towarzystwie. Malowane przez nią portrety były natychmiast powielane w formie popularnych wówczas miniatur (pełniących aż do drugiej połowy XIX w. funkcję fotografii rozdawanych przyjaciołom i rodzinie) i w formie rycin. Te drugie rozchodziły się po Europie popularyzując twórczość artystki.

Malowała królową Francji Marię Antoninę, która tak zachwyciła się jej portretami, że zamawiała kolejne. Namalowała też królową Prus Luizę. A portret jej autorstwa przedstawia pruską monarchinię bez dostojeństwa. Raczej jako pasterkę czy zwykłą dziewczynę wiejską, która (gdyby nie sznur pereł na szyi) mogłaby zaraz pójść na targ po jarzyny, albo do obory, by wydoić krowę – nie zaś jak wielką damę.

Jednym słowem, malowała w sposób nowoczesny. A jednak w celach bez wątpienia komercyjnych idealizowała swoje modelki. Pruska królowa Luiza była ponoć bardzo urodziwa. Jednak w innych przypadkach Élisabeth Vigée Le Brun potrafiła z brzydul tworzyć piękne kobiety.

Wróćmy jednak do Polek. Wprawdzie w upadającej już wtedy Polsce malarka była tylko przejazdem i to na północy wcielanej do Prus, to przedstawiciele polskiej arystokracji chętnie się u niej portretowali.

– Mieli pieniądze, w niczym nie ustępowali arystokracji europejskiej – mówi Iwona Danielewicz. Spotykała ich na trasie swojej tułaczki po ucieczce ze zrewoltowanej Francji. W Petersburgu, w Wiedniu, w Dreźnie czy Italii. Spotykała też wcześniej i później we Francji. Szybko szkicowała pastelem, potem za duże pieniądze tworzyła olejne portrety.

Na wystawie w Nieborowie urokliwy jest taki szybki szkic pastelem Teresy Czartoryskiej z 1801 roku. Powstał w Dreźnie. Malarka odwiedziła wielką damę, księżnę Dorotę z Jabłonowskich Czartoryską. Nie zastała jej. Wyciągnęła więc zwitek papieru, pastele i naszkicowała córkę. Zostawiła taki portret licząc – zdaniem badaczy – na zamówienie ze strony matki. Chyba się go jednak nie doczekała. Może księżna Dorota Czartoryska ceniła innych portrecistów? Może jej nie było stać na malarkę królowych, a może uznała, że Teresa na portrecie nie jest jednak taka, jaką być powinna? Że zbyt rozczochrana, że usta za małe, albo za duże, albo że nos krzywy. – O jaka ona brzydka! – szepcze do mnie koleżanka z pracy, gdy zwiedzamy wystawę. Mnie tam brzydka się nie wydaje, ale każdy przecież widzi inaczej.

 

elisabeth-vigee-le-brunportret-teresy-czartoryskiej-pastel1801-fotografia-z-wystawy-w-palacu-w-nieborowie-fot-jsm
Élisabeth Vigée Le Brun, portret Teresy Czartoryskiej, pastel,1801 r. Fotografia z wystawy w pałacu w Nieborowie. Fot. Jerzy S. Majewski

Tych portretów na wystawie w Muzeum w Nieborowie jest kilka. Brakuje ciekawego wizerunku Pelagii z Potockich Sapieżyny ukazanej w tańcu w zwiewnej, antykizującej tunice i na tle dymiącego Wezuwiusza. Lubię ten portret ze zbiorów Zamku Królewskiego w Warszawie, bo stanowi pewne świadectwo obyczajowości północno-europejskiej arystokracji (w tym też polskiej) przełomu XVIII i XIX wieku.

Zarówno młodzi arystokraci, jak i intelektualiści, ruszali wtedy w swój Grand Tour. To była podróż mająca na celu ich dokształcenie. Zdobycie wiedzy o świecie, kulturze, szlifowanie manier, poszerzanie horyzontów myślowych. Rzecz jasna jedni poszerzali swą wiedzę bardziej, inni motywowani modą i obowiązkiem, poszarzali ją mniej. Tak czy owak, choć cele podróży bywały różne, to na ich trasie bardzo często pojawiał się Neapol z dymiącym i groźnym Wezuwiuszem. I z Pompejami odsłanianymi z inicjatywy Williama Hamiltona, posła brytyjskiego w Neapolu.

Dodajmy, że Élisabeth Vigée Le Brun podczas swego pierwszego pobytu w Neapolu w 1792 r. zdobyła szczyt wulkanu i malowała portret żony posła Hamiltona – jako bachantkę, podobnie jak miało to potem miejsce w przypadku Pelagii Sapieżyny.

 

Élisabeth Vigée Le Brun, portret księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego w czerwonym płaszczu z 1793 r. na wystawie w Nieborowie. Obraz w zbiorach Zamku Królewskiego w Warszawie. Fot. Jerzy S. Majewski

Élisabeth Vigée Le Brun namalowała m.in. dwa wizerunki króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i portret wielkiego pana: Adama Kazimierza Czartoryskiego. W dziejach sztuki w Polsce (czy może raczej mecenatu artystycznego polskiej arystokracji) osobne miejsce zajmuje złożenie przez marszałkową Izabelę z Czartoryskich Lubomirską zlecenia uwiecznienia jej przybranego syna Henryka jako Amora (dodajmy, że francuska malarka wykonała też portret Izabeli). Nagusieńki Henryk na obrazie z lat 1787-1788 ma skrzydła i klęcząc trzyma w ręku wieniec laurowy. Jest Aniołem Chwały.

Niestety dziś portret ten znajduje się nie w Polsce, lecz w Berlinie. Tak naprawdę malarka wykonała aż trzy podobizny chłopca. Za tę pierwszą marszałkowa zapłaciła autorce kolosalną sumę 12 tysięcy franków i nie rozstawała się z obrazem, wszędzie go ze sobą wożąc.

 

elisabeth-vigee-le-brun-portret-izabeli-z-lasockich-oginskiej-ok-1795-na-wystawie-w-nieborowie-ze-zbiorow-muzeum-warszawy
Élisabeth Vigée Le Brun, portret Izabeli z Lasockich Ogińskiej, ok. 1795, na wystawie w Nieborowie. Ze zbiorów Muzeum Warszawy. Fot. Jerzy S. Majewski

 

Marszałkowa nie ograniczyła się do zlecenia złożonego Élisabeth Vigée Le Brun. U Antonio Canovy (obok Bertela Thorvaldsena najwybitniejszego rzeźbiarza epoki klasycyzmu) zamówiła rzeźbę Henryka jako Amora. To arcydzieło powstało w latach 1786-1788 i dziś znajduje się Galerii Rzeźb na zamku w Łańcucie. W tym przypadku nagi Henryk wspiera się o łuk. Wreszcie małego księcia – amora namalowała w 1786 r. druga ze słynnych malarek epoki, Angelika Kauffmann (dziś w zbiorach lwowskich).

Angelika Kauffmann (1741-1807), w odróżnieniu od Élisabeth Vigée Le Brun, to artystka klasycyzmu (czy, jak chcą niektórzy historyczno-sztuczni puryści – neoklasycyzmu). Pochodziła z Chur w Szwajcarii. Gdy miała jedenaście lat na stałe zamieszkała już w Italii, a z czasem, jak plejada najwybitniejszych artystów epoki, osiadła i pracowała w Wiecznym Mieście. W 1863 r. była w Rzymie uczennicą samego Johanna Joachima Winckelmanna – twórcy historii sztuki jako nauki. Był też czas, że na dworze króla Neapolu kierowała wychowaniem artystycznym księżniczek. Tak jak Élisabeth Vigée Le Brun portretowała Polki – m.in. Helenę ze Stadnickich Męcińską czy Annę z Cetnerów Potocką.

 

angelica-kauffmann-malowala-arystokratki-z-calej-europy-na-portrecie-z-1807-r-ksiezna-miklos-esterhazy-jako-wenus-budapeszt-muzeum-sztuk-pieknych-fot-jsm
Angelica Kauffmann malowała arystokratki z całej Europy. Na portrecie z 1807 r. węgierska księżna Miklos Esterhazy jako Wenus. Budapeszt, Muzeum Sztuk Pięknych. Fot. Jerzy S. Majewski

 

angelica-ka
Angelica Kauffman. 1791, La Morghen oraz La Volpata przedstawione jako Muzy Tragedii – Melpomeny z maską i Komedii – Tali z wieńcem laurowym. Muzeum Narodowe w Warszawie. Fot. Jerzy S. Majewski

 

Wreszcie trzecia z artystek. Sofonisba Anguisolla. W odróżnieniu od dwóch poprzednich nie malowała Polek. Żyła też sto lat wcześniej niż wcześniej opisywane tu panie. Na przełomie wieku XVI i XVII. Była malarką renesansu. Tak wybitną, że po latach jej obraz „Troje dzieci z psem” uważano za dzieło Leonarda da Vinci. Jej malarstwo chwalił sam Michał Anioł, co było wyjątkowym wyróżnieniem.

Wspominam o niej w tym miejscu dlatego, że w polskich zbiorach mamy kilka jej obrazów. Wszystkie razem zebrane zostały na wystawie „Brescia. Renesans na północy Włoch” otwartej w maju 2016 r. w Muzeum Narodowym w Warszawie.

– Sofonisba Anguisolla to rzadkie zjawisko malującej kobiety w XVI wieku. Była chyba jedyną w dziejach dawnego malarstwa kobietą, która nie miała ojca malarza. Czyli jej kształcenie nie odbywało się w rodzinnym warsztacie, tak jak działo się choćby w przypadku ikony feministek Artemisi Gentileschi, uczącej się u ojca Orazio Gentileschiego. To było łatwe, studiować u ojca. Dla kobiety dużo trudniejsza była nauka u obcego mężczyzny z dala od domu – opowiada Joanna Kilian, kuratorka wystawy o renesansie północnowłoskim w Muzeum Narodowym.

Gdy Sofonisba miała lat czternaście, została uczennicą Bernardina Campiego, malarza z rodzinnej Cremony. Potem terminowała u przedstawiciela manieryzmu lombardzkiego Bernardina Gattiego. Sama pochodziła z Cremony. Była też jedyną sławną malarką przełomu XVI i XVII stulecia nie pochodzącą z domu arystokratycznego. Nie znaczy to jednak, że wywodziła się z nizin społecznych. Jej ojciec był patrycjuszem w Cremonie. Wykształcony i głęboko przekonany, że jego obowiązkiem jest też wykształcić wszystkie swoje córki. Gdy się one rodziły, nadawał im szczególne, dość ekscentryczne imiona…

Sofonisba – to nawiązanie do urodziwej i wykształconej bohaterki z czasów starożytnej Kartaginy. Jej siostry to m.in. Europa i Minerva. Portret trzech sióstr Sofonisby: Luci, Europy i Minervy w chwili gdy grają w szachy znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Poznaniu.

Trafił tam dzięki kolejnej niezwykłej postaci, jaką był Atanazy Raczyński. Jeden z najwybitniejszych Wielkopolan przełomu XVIII i XIX w., brat Edwarda. Żołnierz armii napoleońskiej, a potem dyplomata króla Prus. Jego poseł w Londynie i Madrycie. Przede wszystkim jednak wytrawny kolekcjoner malarstwa zachodnioeuropejskiego. I to zebrana przez niego kolekcja stanowi dziś rdzeń galerii malarstwa europejskiego Muzeum Narodowego w Poznaniu.

 

sofonisba-anguissola-gra-w-szachy-1555-muzeum-narodowe-w-poznaniu
Sofonisba Anguissola, Gra w szachy, 1555. Muzeum Narodowe w Poznaniu. Fot. Jerzy S. Majewski

 

sofonisba-anguissola-gra-w-szachy-1555-muzeum-narodowe-w-poznaniu-fragment-obrazu
Sofonisba Anguissola, Gra w szachy, 1555. Muzeum Narodowe w Poznaniu. Fragment obrazu. Fot. Jerzy S. Majewski

 

1-sofonisba-anguissola-gra-w-szachy-1555-muzeum-narodowe-w-poznaniu-fragment-z-szachownica
Sofonisba Anguissola, Gra w szachy, 1555. Muzeum Narodowe w Poznaniu. Fragment z szachownicą. Fot. Jerzy S. Majewski

Obraz ma też swoją typową dla epoki, choć niecodzienną w formie symbolikę. Ukazuje cztery etapy życia ludzkiego. Dziewczętom towarzyszy wiekowa piastunka, a każda z bohaterek obrazu wyraża innych etap w życiu. Od wieku dziecięcego po starość. Jak pisze Joanna Kilian, sama gra w szachy stanowi metaforę ludzkiego losu. W tym zaskakującym obrazie, uważanym przez historyków sztuki za najlepsze dzieło artystki, jest zawartych dużo więcej treści symbolicznych.

Powróćmy wszakże do samej malarki. Na wystawie w Muzeum Narodowym można też zobaczyć autoportret malarki pochodzący ze zbiorów Zamku w Łańcucie i wchodzący niegdyś w skład kolekcji Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej.

– Sofonisba dużo podróżowała. Zmieniała też miejsce pracy, co przy ówczesnej obyczajowości dla kobiety nie było takie proste – opowiada Joanna Kilian. Malarka działała w Genui, w 1559 r. wyjechała do Madrytu, powołana na dwór Filipa II, króla Hiszpanii. Była nadworną portrecistką pary monarszej i zarazem damą dworu Elżbiety de Valois, trzeciej żony Filipa II. Zmarła w sędziwym wieku w 1625 r. w Palermo na hiszpańskiej Sycylii.

– Była słynną portrecistką. Jednak jeszcze większą popularność od portretów osiągnęły jej autoportrety. Namalowała ich wiele. Dlaczego? Wydaje mi się, że na dworach traktowano ja jako rodzaj curiosum. Była wielką rzadkością. Kobietą wykształconą, malującą i do tego niezależną. Na dworze hiszpańskim fascynowano się nią trochę tak jak innymi rzadkimi eksponatami, takimi jak karły czy dziwa przyrody – przekonuje Joanna Kilian.

 

2-sofonisba-anguissola-autoportret-przy-sztaludze-ol-1556-w-zbiorach-muzeum-zamku-w-lancucie-zdjecie-z-wystawy-w-muzeum-narodowym-w-warszawie-w-2016-r
Sofonisba Anguissola. Autoportret przy sztaludze, ok. 1556. W zbiorach Muzeum Zamku w Łańcucie. Zdjęcie z wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2016 r. Fot. Jerzy S. Majewski

 

Sofonisba Anguissola. Autoportret przy sztaludze, ok. 1556. W zbiorach Muzeum Zamku w Łańcucie. Zdjęcie z wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2016 r. Fragment. Fot. Jerzy S. Majewski
Sofonisba Anguissola. Autoportret przy sztaludze, ok. 1556. W zbiorach Muzeum Zamku w Łańcucie. Zdjęcie z wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2016 r. Fragment. Fot. Jerzy S. Majewski

 

Dodajmy, że poza jej autoportretem w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie znajduje się wycięty z większego fragmentu portret mężczyzny z córką. Może dlatego, że miała młodsze siostry, które malowała – potrafiła namalować dzieci lepiej niż inni w tym czasie.

Na wielu obrazach, także tych najwybitniejszych malarzy renesansu dzieci malowane są schematycznie. Wystarczy spojrzeć na całe szeregi obrazów Madonny z Dzieciątkiem. Malarze skupiali się na urodzie Matki Boskiej. Na przedstawianie Dzieciątka często nie starczało im ani chęci, ani umiejętności.

Stąd na wielu XV czy XVI-wiecznych obrazach Madonny są zniewalająco piękne. Zaś dzieci – to kulfoniaste potwory. Ale nie u Sofonisby Anguissoli. Na warszawskim obrazie, dziewczynka towarzysząca ojcu odmalowana jest bardzo starannie. „Uderza wyrazistość rysów i bezpośredniość gestów modeli” – pisze Joanna Kilian.