Donice z cortenu zdobiące dziedziniec pierwszego z biurowców wznoszonych przez Echo Investment na terenie dawnych browarów warszawskich na pierwszy rzut oka prezentują się efektownie. Jednak upadek na ostre jak nóż narożniki z metalu grozi śmiercią.
Pierwszy z biurowców nowego kompleksu Echo Investment stanął u zbiegu Wroniej i Grzybowskiej, obok dawnej, głównej bramy wjazdowej na teren browarów. To dlatego nosi nazwę „Biur Przy Bramie”. Zaprojektowany przez pracownię JEMS Architekci ma prostą architekturę, ukształtowaną tarasowo od strony Wroniej. Elewacja stanowi zdyscyplinowaną kratownicę od strony Grzybowskiej, a od strony ulicy Wroniej się załamuje.
I tu i tam kratownica, w którą wpisano prostokątne otwory leżących okien, obłożona została wyprodukowanymi w Pruszkowie panelami ze szkła. Mają one barwę wyblakłej zieleni. Pod szkłem ledwo czytelny jest deseń kratki. Nadaje on szklanej ścianie wrażenie trójwymiarowości.
Jeszcze ciekawiej moim zdaniem prezentuje się hall budynku, którego wystrój projektowała pracownia Przemo Łukasika Medusa Group z Górnego Śląska. Ważnym elementem wystroju jest tu lada recepcyjna w barwie miedzi. Odcina się ona od tła w postaci zielonej ściany pokrytej materiałem pochodzącym ze szkła z rozbitych butelek. Jednak najbardziej spektakularnym elementem hallu jest sufit z 3800 zielonych butelek, które podświetlono. Efekt jest nieomal kosmiczny.
Jednak, jak na razie budynek mnie rozczarował. A to dlatego, że pomimo oddania go do użytku już w grudniu sam narożnik Grzybowskiej i Wroniej wciąż sprawia wrażenie klepiska na zapyziałym przedmieściu. W dodatku klepiska częściowo zagrodzonego i zajętego przez parking. Co gorsze, od Grzybowskiej do elewacji biurowca nieomal dotyka koszmarny, prymitywny billboard na zardzewiałej, metalowej nodze. Jest to obraz jak z upiornego snu. Rozumiem, że takie widoki są możliwe w trakcie budowy, ale biurowiec jest już wynajęty, w środku pracują ludzie, w marcu zaś Echo Investment zdołał już sprzedać obiekt za 76,8 miliona euro funduszowi zarządzanemu przez GLL Real Estate Partners. Innymi słowy, obiekt za blisko 77 milionów euro otacza klepisko, jakiego powstydziłaby się nawet budka na bazarze. Mam nadzieję, że jest to jedynie stan przejściowy.
Niepokojące jest jednak co innego. Na tyłach budynku znalazł się niewielki dziedziniec. Jest częścią przyszłej przestrzeni publicznej, jaka będzie spajać poszczególne budynki na terenie dawnych browarów. Dziedziniec jest już gotowy. Zagospodarowano go w sposób tylko pozornie atrakcyjny. Z cortenu (czyli stali niskostopowej, na powierzchni której po wystawieniu na działanie czynników atmosferycznych pojawia się powłoka ochronna przypominająca rdzę) wykonano donice tworzące geometryczną kompozycję. Posadzono w niej kwiaty, trawy, krzewy. Inne donice stanowią podstawy dla siedzisk.
Moim zdaniem jest to pomysł szatański. Nie wart włożonych w niego pieniędzy. Spod donic odrywa się folia. Zieleń w nich na razie jest więcej niż uboga. Całość wywierająca na pierwszy rzut oka pozytywne wrażenie, po dokładniejszym przyjrzeniu prezentuje się smętnie. Gorsze jest jednak coś innego. Każda z donic ma narożnik ostry jak nóż. Zwróciłem na to uwagę, gdy opierając się o donicę rowerem, zahaczyłem nogą o narożnik. Poleciała mi krew. Nic takiego. I zaraz wyobraziłem sobie bawiące się tu dzieci. Biegają pomiędzy donicami. Wchodzą na nie. Jak to dzieci. Któreś się wywraca i uderza głową o narożnik. Zabawa kończy się tragedią. Nie warto pytać, czy jest to możliwe, tylko kiedy to się stanie!
W moim przekonaniu rozwiązanie to nigdy w tej formie nie powinno zostać dopuszczone do realizacji.