Przejdź do treści

Zamek Królewski. Pruska Warszawa na rysunku Norblina

– Stanisław Lorenz, współtwórca odbudowy Zamku Królewskiego marzył o stworzeniu tu kolekcji prac Norblina. Teraz to marzenie się spełniło – mówiła na otwarciu wystawy „Jan Piotr Norblin, Sentymentalny reporter” jej kuratorka Marta Zdańkowska.

Jan Piotr Norblin. Portret pierwszej żony artysty Marii Tokarskiej. Po 1776 r. Fundacja Zbiorów im. Ciechanowieckich. Depozyt na Zamku Królewskim. Portret powstał po ślubie Marii Tokarskiej z Norblinem w 1776 r. Ten francuski malarz przybył do Polski dwa lata wcześniej na zaproszenie arystokratycznego rodu Czartoryskich. Fot. Jerzy S. Majewski

Wystawa ma miejsce w Pałacu pod Blachą i potrwa do 11 grudnia. Znalazło się na niej ponad 120 prac artysty pochodzących ze zbiorów Zamku Królewskiego. Spora ich część to prace zakupione przez Zamek w ciągu czterech ostatnich lat. Znajdują się tu zarówno obrazy olejne, jak też gwasze, akwarele, rysunki tworzone tuszem i akwaforty. Znalazł się tu też szereg prac przekazanych przez Fundację Zbiorów im. Ciechanowieckich.

Wystawie towarzyszy solidne wydawnictwo pod tym samym tytułem co wystawa, opracowane pod redakcją naukową Marii Zdańkowskiej.

Prezentacja moim zdaniem jest nie tylko przeżyciem artystycznym, ale też ucztą dla tych wszystkich, którzy interesują się dziejami Warszawy. Są tu zarówno widoki z Łazienek czasów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, w tym mało znana seria reportażowych szkiców przedstawienia baletowego „Kleopatra” w Teatrze na Wyspie w Łazienkach (1789-1791), jak też widok Powązek księżnej Izabelli Czartoryskiej z 1787 r., czy przedstawienie ukazujące odpust na Bielanach w Zielone Świątki z 1784 r.

Jan Piotr Norblin. Przedstawienie baletowe „Kleopatra” w Łazienkach Królewskich. 1789-1791. Dar fundacji zbiorów im. Ciechanowieckich. Fot. Jerzy S. Majewski

Jan Piotr Norblin. Przedstawienie baletowe „Kleopatra” w Łazienkach Królewskich. 1789-1791. Dar fundacji zbiorów im. Ciechanowieckich. Fot. Jerzy S. Majewski

Jan Piotr Norblin. Pałac na Wyspie w Łazienkach Królewskich. Widok od strony północnej. 1785. Dar fundacji zbiorów im. Ciechanowieckich. Fot. Jerzy S. Majewski

Jan Piotr Norblin. Zabawa na Powązkach. 1781. Ta ilustracja należy do nielicznych przedstawień ukazujących słynny ogród księżnej Izabelli Czartoryskiej. Fot. Jerzy S. Majewski

Dla mnie największą, varsavianistyczną niespodzianką jest rysowany tuszem na papierze i lawowany ołówkiem szkic ukazujący targ na Krakowskim Przedmieściu przed kościołem św. Anny. Rysunek podarowany został do zbiorów Zamku Królewskiego w roku 1996 przez Marcela Lecomte’a. Rysunek zapewne nie należy do prac najwybitniejszych artystycznie. Perspektywa placu jest wyraźnie zachwiana. Klasycystyczna fasada kościoła zdaje się wywracać, a całość sprawia wrażenie wykonanej pośpiesznie. Mimo to stanowi ona varsavianistyczną gratkę. Szkic powstał bowiem w roku 1799, czyli kilka lat po upadku Rzeczpospolitej i wcieleniu Warszawy do Prus.

Jan Piotr Norblin. Targ pod kościołem św. Anny. 1799. Fot. Jerzy S. Majewski

Warszawa. Kościół św. Anny. Współczesny widok klasycystycznej fasady kościoła. Fot. Jerzy S. Majewski

Dawna stolica państwa zdegradowana została do rangi prowincjonalnego miasta pruskiego. Opustoszała i posmutniała. Rok przed powstaniem rysunku, po drodze z Królewca do Berlina wraz z dworem zjechał do Warszawy koronowany rok wcześniej pruski monarcha Fryderyka Wilhelm III. Przybył, aby odebrać przysięgę wierności (homagium).

Jednak na ilustracji Norblina plac przed kościołem św. Anny dosłownie kipi życiem. Obok handlarzy, wieśniaków przybywających do Warszawy na swych wozach, widzimy też dobrze ubranych ludzi z towarzystwa. W tle widać stojąca do dziś figurę Matki Boskiej Passawskiej oraz pierzeję kamienic dochodzących do narożnika wąskiego Krakowskiego Przedmieścia. Dziś w ich miejscu, za plecami figurki Matki Boskiej rozciąga się skwer. Aż po lata 60. XIX w. stało tu jednak kilkanaście kamienic. Największa z nich widoczna pośrodku ilustracji, za plecami figurki Matki Boskiej to pałacowa, rezydencjonalna kamienica Józefa Seweryna Wasilewskiego, dawnego konsyliarza królewskiego, zbudowana w latach 1767-68, w chwili powstania szkicu należąca do pani Zamoyskiej. Kilka lat po powstaniu rysunku Norblina zamieszkał w niej król wygnaniec Ludwik XVIII.

Fascynujący jest też sam widok kościoła św. Anny. Widać na nim, że klasycystyczna fasada była nowoczesnym parawanem, za którym skrył się znacznie starszy kościół bernardynów. Pomimo gruntownej przebudowy w dobie baroku, zachował on jeszcze częściowo gotyckie mury. Fasada swój klasycystyczny kształt otrzymała w czasach panowania Stanisława Augusta w latach 1786-1788 roku. Jest dziełem architekta Chrystiana Piotra Aignera oraz Stanisława Kostki Potockiego, arystokraty i właściciela Wilanowa. Potocki był wielkim znawcą sztuki i jej mecenasem, zafascynowanym antykiem.

Inspiracją dla projektantów były dzieła słynnego, XVI-wiecznego architekta włoskiego Andrea Palladia. Jednak, jak zauważył historyk sztuki prof. Tadeusz S. Jaroszewski, fasada kościoła św. Anny nie jest dosłownym naśladownictwem żadnej z realizacji Palladia. W kościele warszawskim manierystyczna koncepcje Palladia poprawiono w duchu klasycyzmu, odpowiadającym przy tym gustowi stylu króla Stanisława Augusta. Fasada łączy w sobie elementy rzymskiego łuku tryumfalnego i frontu świątyni antycznej. Zapewne to Stanisław Kostka ułożył skomplikowany program treściowy fasady. Być może sławił on między innymi króla Stanisława Augusta, pod rządami którego w kraju panuje pokój, sprawiedliwość i dostatek, a jedna z figur świętych utożsamiana jest z wizerunkiem króla. Dziś właściwa interpretacja programu jest trudna, bo wiele elementów jej pierwotnego wystroju uległo przekształceniu.

Warszawa. Kościół św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu. Tablica inskrypcyjna umieszczona nad portalem sprawia wrażenie przeniesionej z rzymskiego łuku tryumfalnego. Treść łacińskiego napisu w wolnym przekładzie brzmi:
„W roku odkupienia 1788, za panowania Stanisława Augusta, wierze sprzyjającemu Józef Kwieciński własnym staraniem i kosztem fasadę ozdobił”.
Fundator budowy fasady, podczaszy sanocki Józef Kwieciński był zamożnym obywatelem warszawskim, właścicielem spichrzy na Solcu, dworu przy Wierzbowej i mariensztackiej kamienicy „Pod Łabędziem”. Widoczna powyżej stiukowa płaskorzeźba orła z rozłożonymi skrzydłami w wieńcu laurowym po upadku powstania styczniowego została odbita i zastąpiono ją okrągłym obrazem św. Anny, namalowanym na blasze przez Antoniego Murzynowskiego. Klasycystycznego orła przywrócono dopiero w 1970 roku, po usunięciu obrazu i rekonstrukcji dokonanej przez arch. Beatę Trylińską. Fot. Jerzy S. Majewski

Obraz ówczesnej pruskiej Warszawy mamy dziś mocno zniekształcony. Patrzymy na nią zazwyczaj przez pryzmat kontrastu pomiędzy kipiącą życiem, wielobarwną i bałaganiarską Warszawą stanisławowską, a nędznym, wyludnionym miastem, wkrótce po upadku Rzeczpospolitej. Gdy w 1796 r. do pruskiej już Warszawy przybył z Petersburga Stanisław Poniatowski, synowiec króla Stanisława Augusta, notował, że zastał w upadłej stolicy okropną nędzę.

„Mnóstwo mężczyzn, przede wszystkim wojskowych, którzy postradali swoje stanowiska, mnóstwo kobiet i dzieci bez środków utrzymania. Byłem wstrząśnięty tym stanem rzeczy i w miarę możliwości starałem się pomagać potrzebującym. Gubernator pruski poprosił mnie wszelako za pośrednictwem księcia de Nassau, abym ograniczył swoje rozdawnictwo, gdyż było ono powodem zbyt wielkiego poruszenia. Musiałbym zresztą uczynić to i tak, gdyż zaczęło mi brakować środków”.

Tak było w 1796 r. Jednak po kilku latach pruskich rządów stolica ponownie zaczynała nabierać życia, choć rzecz jasna wciąż daleko jej było do metropolii Rzeczpospolitej. Arystokraci wracali jednak do swych pałaców. Nie wszyscy też nosili żałobę po Rzeczpospolitej. Bywało wcale wesoło! Chwilowym blaskiem jaśniało miasto w momentach pobytów w niej pruskiego monarchy Fryderyka Wilhelma III. O jego przyjeździe do Warszawy w 1798 już wspominałem, Kolejne miały miejsce w latach 1802 oraz 1803. Ostatnim razem towarzyszyła mu żona Luiza von Mecklenburg-Strelitz, jakże pięknie uwieczniona w marmurze przez Johanna Gottfrieda Schadowa.

Johann Gottfried Schadow. Pomnik księżniczek, rzeźba sióstr Luizy oraz Fryderyki. 1795-1797. Berlin Alte Nationalgalerie. Fot. Jerzy S. Majewski

Bale nie miały końca. Królowa Prus, obdarzona żywą inteligencją, urokiem oczarowywała towarzystwo. Kto żył, chciał ją ujrzeć. „Jako młoda, wesoła, przystojna, chętnie bawiła się z naszymi damami, które umiały trafiać w jej gust, i poufale z nimi dzieliła swe zabawy, nie ulegając tej formalnej etykiecie, której w swej stolicy, ze swymi dworskimi damami doznawała” – pisał Antoni Magier[1]. Wzorowano się na niej. „Jej wdzięki do tego stopnia zajęły damy polskie, iż z bytności jej w Warszawie przybrały sobie za modne przystrojenie ową gazową przepaskę, którą królowa z potrzeby na szyi nosiła, tak dalece, iż się wszystkie potem przez długi czas w podobne przepaski stroiły”[2]. Jednak to nie królowa Luiza, lecz Paryż czasów Dyrektoriatu i potem Napoleona dyktował ówczesne trendy mody kobiecej. Poprzez kontakty arystokracji oraz diaspory francuskiej nowinki dość szybko docierały do Warszawy. Pani Récamier, Józefina Bonaparte, pani Talien – były wyroczniami, na których wzorowały się damy ówczesnej Europy.

Joseph Chinard. Portret madame Récamier. Berlin Bodemuseum. Fot. Jerzy S. Majewski

Kreacje, zwłaszcza te balowe szokowały stopniem odsłaniania kobiecego ciała, prześwitującymi materiałami. Chwilami można było odnieść wrażenie, że panie, choć ubrane, są nieomal nagie, „zawsze jednak urzekały smakiem, jak lekka tunika Talien zestawiona z szalem zdobionym motywem meandra i fryzurą z puklami swobodnie spadającymi na policzki”[3]. Pretekstem dla tych kreacji było odwoływanie się do strojów antycznych, interpretowanych wszakże w sposób bardzo dowolny. Podobało się to, co było w ówczesnym przekonaniu a l’antique. Znikły wysokie, barokowe fryzury dam przystrojone piórami, ogrodami kwiatów i tonami pudru. Zastąpiły je loki, warkocze, węzły, wplecione we włosy przepaski. W modzie męskiej oglądano się na Anglię. I mężczyźni zarzucili puder do włosów. Zrezygnowali z jakże typowych dla czasów stanisławowskich pstrych kolorów. Powszechnie stały się fraki ciemne, prawie brązowe, „szczupłe” surduty. Podpatrywano księcia Józefa Poniatowskiego. Ten widywany był na mieście, gdy spacerował pieszo „w okrągłym kapeluszu, połą płaszcza swego na ramię obojętnie zarzuconą okryty”[4].

Warszawa. Pałac pod Blachą. To tutaj ma miejsce wystawa prac Jana Piotra Norblina. Fot. Jerzy S. Majewski

Rezydencja księcia Pepi, pałac pod Blachą, ten sam, w którym obecnie oglądamy wystawę prac Norblina, była w tamtej epoce synonimem zabaw i budzących zgrozę hulanek. Będąc pierwszym salonem Warszawy, pałac pod Blachą gorszył francuskim stylem życia i beztroską lekkomyślnego bratanka ostatniego króla Polski. Kilka lat później, w dobie Księstwa Warszawskiego książę Józef z bon vivanta przedzierzgnął się w wybitnego wodza, ale w czasie gdy Norblin szkicował widok targu przed kościołem św. Anny był skłonnym do hulanek przedstawicielem złotej młodzieży.

W pałacu obok księcia apartament miała jego siostra Teresa z Poniatowskich Tyszkiewiczowa, na parterze zaś jego przyjaciółka hrabina Henrietta de Vauban – która, jak wspominał hr Fryderyk Skarbek, „wraz z mężem przy swoim niegdyś kochanku mieszkała, będąc osobliwym egzemplarzem kobiety ciągle chorej, na pozór niedołężnej i już wówczas niepięknej, która pomimo to potrafiła panować i przewodzić nad księciem”. Jak wspominał Magier, pod Blachą bawił się piękny świat. Był to jego zdaniem „mały Versailles co do towarzystwa, którego siostra księcia była ozdobą”. W czasie tych spotkań w najtęższe mrozy w komnatach utrzymywano temperaturę około 20 stopni, wnętrza rozświetlone tysiącami świec wypełniały wonne kadzidła.

Bawiono się i w innych domach. „Teraz dopiero się zbudził temperament, a piękność rozkwitała tak jak w czerwcu kwitną piwonie” – pisał Stanisław Wasylewski o Barbarze Kossowskiej, córce marszałka Bielińskiego, tej samej, która kiedyś z dwiema innymi damami, w kostiumie bogini zakradła się do sypialni księcia Pepi, aby, niczym Parys rozstrzygnął, która z nich jest najpiękniejsza. Teraz królowała na balach warszawskich. „W roku 1800, w pantominie na wieczorze u Małachowskich grała w sposób zachwycający rolę Psyche, która z kagańcem w dłoni idzie na poszukiwanie uśpionego Erosa. Wtedy zaszła jej drogę Parka z nożycami. Dnia 10 czerwca 1801 padłą ofiara macierzyńskiego poświęcenia” – pisał Wasylewski[5].

Początek XIX stulecia to wciąż triumf klasycyzmu. Niegasnące zamiłowanie do sztuki antyku odkrywanej w Pompejach, nadal poznawanej w Trakcie Grand Tour po Italii. Jak to pięknie pisał Stanisław Wasylewski, w tym czasie wciąż trwa okres bezbrzeżnej ekstazy dla „geniusza starożytności ukrytego w zwaliskach wieków, obowiązuje bez zastrzeżeń estetyka Wincklemana, wskazującego sztukę grecką jako jedyną godną naśladowania, zimny profesorski Rafael Mengs, choć zmarł już dawno, jest zawsze jeszcze przedmiotem zachwytów, a ideałów jego nie wyparł się nawet wielki malarz neoklasycyzmu David”[6].

Tenże Jacques Louis David malowała konny portret Stanisława Kostki Potockiego. Światły arystokrata, kto wie, może nawet i najświatlejszy spośród całej polskiej arystokracji przełomu XVIII i XIX wieku, prezentuje się na nim niczym hrabia z Pana Tadeusza Adama Mickiewicza. Wraz z żoną Aleksandrą z Lubomirskich stał się właścicielem pałacu w Wilanowie, przekazanego im przez księżnę marszałkową Izabellę Lubomirską, nadal podróżującą, budującą, pełną inicjatyw, emocji i namiętności.

Potocki, podobnie jak jego teściowa obdarzony był wytwornym gustem. Znał i kochał sztukę, sam parał się rysowaniem, projektowaniem budynków, archeologią, odgrzebywaniem starożytności, wreszcie tworzeniem kolekcji artystycznych. Uważany jest za pierwszego polskiego historyka sztuki, nadwiślańskiego Wincklemana. Już w 1801 stworzył neogotycką galerię pałacu w Wilanowie. Niebawem w 1805 otworzył w niej pierwsze w Polsce muzeum sztuki. Zwróćmy jeszcze uwagę na śmiałe sięgnięcie przez Potockiego po neogotyk. Klasycyści gotykiem wciąż pogardzali, nie budził ich zainteresowania, był stylem czasów barbarzyńskich. Wyrafinowany artystyczne, nowoczesny Stanisław Kostka Potocki nie miał takich uprzedzeń. Przecierał szlaki. Naśladował wielkich, ale i sam był naśladowany.

W pruskiej Warszawie to nie Stanisław Kostka Potocki, nie piękna pani Kossowska, która, jak wyryto na grobowcu „dzieciom życie ratując swoje utraciła”, nawet nie oddający się uciechom książę Pepi – był postacią budzącą największe zainteresowanie. Był nią wspomniany na początku wygnaniec, otaczający się splendorem, lecz pozbawiony pieniędzy. Smutny i przegrany.

Przynajmniej tak to się wtedy wydawało, a każdy kolejny dzień zdawał się jedynie oddalać go od wymarzonej korony, którą jego poprzednik utracił wraz z głową. Tym tajemniczym incognito, którego tożsamość i tak wszyscy znali był pretendent do tronu francuskiego, Louis Stanislas Xavier de France, czyli Ludwik XVIII. W pewnym sensie miał rodzinny związek z Warszawą. Był bowiem synem delfina Francji Ludwika Ferdynanda i córki króla Polski Augusta III – Marii Józefy, kobiety inteligentnej i ambitnej, która w swoim czasie zabiegła o koronę cesarską dla swego męża. Wraz z jej synem wracały do Warszawy echa dawnej unii polsko-saskiej, o której wciąż nie zapominano.

Warszawa. Biały Dom w Łazienkach. Fot. Jerzy S. Majewski

Ludwik schronienie w Warszawie otrzymał za zgodą króla Prus. Biedny, bez splendoru, otoczony śmiesznie małym, wręcz szczątkowym dworem zdany był na jego łaskę. W zanadrzu trzymali go wrogowie Napoleona. On zaś czekał lepszych czasów.

Pruski monarcha oddał Burbonowi do użytkowania Biały Dom w Łazienkach, który służył mu za rezydencję letnią. Na zimę Ludwik XVIII przenosił się od prywatnego domu hrabiny Zamoyskiej przy Krakowskim Przedmieściu w sąsiedztwie karmelitańskiego kościółka św. Teresy, w którym słuchał mszy. Dla pozbawionych władzy i majątków francuskich Burbonów utrzymywanie dwóch rezydencji w Białym Domu i Pałacu Zamoyskiej było jednak kosztowne, zjadając ograniczony budżet. Wymagania etykiety dworskiej nie szły w parze ze szczupłymi zasobami rozporządzanymi przez wygnańca. Burbońskie „ministerium skarbu” znajdowało się w konieczności szukania pomocy u bankierów warszawskich, jakkolwiek nie ulega wątpliwości, że i zasiłki arystokracji polskiej bezpośrednio płynęły do kieszeni pretendenta. Ostatecznie Ludwik opuścił Warszawę.

Pruska Warszawa istniała jedynie do 1806 r. Jesienią tego roku wojska francuskie pod wodzą Napoleona pokonały armię pruską. Francuzi wkroczyli na ziemie polskie włączone do zaboru pruskiego i utworzyli na nich tymczasową, polską administrację wojskową. Wkrótce powstało Księstwo Warszawskie. Kolejny, kilkuletni zaledwie okres, który przeszedł do historii gównie jako czas balów i kampanii wojennych. W rzeczywistości był okresem brzemiennym w skutki. Odbudowywania, a także tworzenia na nowo instytucji państwowych i nowoczesnej polskiej administracji państwowej.


[1] Antoni Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Ossolineum, Wrocław, Warszawa, Kraków, 1963., s. 158.

[2] Fryderyk Skarbek, Pamiętnik Seglasa, Warszawa 1959, s. 128

[3] Małgorzata Możdżyńska-Nawotka, O modach i strojach, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2002, s. 206.

[4] Antoni Magier, Estetyka miasta stołecznego Warszawy, Ossolineum, Wrocław, Warszawa, Kraków 1963, s. 152.

[5] Stanisław Wasylewski. Portrety pań wytwornych, Inicjał, Warszawa 2012, s. 97.

[6] Stanisław Wasylewski, Portrety pań wytwornych, Inicjał, Warszawa 2012, s. 118-119