Przed wojną Zamek Królewski był siedzibą prezydenta. W początku roku prezydent Ignacy Mościcki wydawał oficjalne przyjęcie noworoczne, na które zapraszał przedstawicieli korpusu dyplomatycznego, wyższych oficerów, urzędników, ludzi kultury. Chociaż przyjęcia te wykpiwane w kabaretach, uchodziły za potwornie sztywne i ściśle określone protokołem, to otrzymanie zaproszenia było bardzo trudne.
Lista gości ustalana była na wiele tygodni wcześniej. Kancelaria cywilna Prezydenta RP oraz Protokół Dyplomatyczny z benedyktyńską cierpliwością rozwiązywały łamigłówkę, kto ma siedzieć bliżej prezydenta, a kto dalej.
Na Zamku Królewskim w Sali Rycerskiej zobaczyć można dość niezwykłą wystawę „Porcelana z polskim orłem”. Na kilku stołach wystawione są porcelanowe serwisy prezydenckie, głównie pochodzące ze zbiorów Zamku i opatrzone herbem RP. Wśród nich fragment serwisu reprezentacyjnego wyprodukowanego w Sèvres pomiędzy 1935 a 1939 rokiem. Porcelanowym talerzom, wazom czy salaterkom ozdobionym herbem Rzeczpospolitej towarzyszą sztućce. Te wszystkie przedmioty, choć zebrane z różnych miejsc, takich jak polskie ambasady w Paryżu czy Londynie, przypominają o splendorze przyjęć prezydenckich przed wrześniem 1939 r.
„Ruch jest w magazynach mód. Jest się gdzie i po co ubrać pięknie, najpiękniej” – wspominała przygotowania do przyjęcia Janina Dunin-Wąsowicz, publicystka i oraz działaczka Rodziny Wojskowej związanej przed wojną ze środowiskiem marszałkowej Aleksandry Piłsudskiej (Janina Dunin Wąsowiczowa, Wspomnienia, Warszawa 1995).
Przyjęcie zaczynało się późno, o godzinie 23, już po zakończeniu galowego przyjęcia w Teatrze Wielkim (choć nie każdego roku tak było). Już na ponad pół godziny przed rozpoczęciem balu tłum ciekawskich obserwował pasażerów aut stojących w długim korku na Krakowskim Przedmieściu i Placu Zamkowym. Limuzyny wpuszczane były pojedynczo na dziedziniec przez bramę w wieży Zygmuntowskiej. Tam zatrzymywały się przed wejściem na reprezentacyjne schody i po wyjściu zaproszonych gości równie wolno odjeżdżały. Ruchem kierowała policja. W styczniu 1939 r. sznur samochodów był tak długi, że niektórzy goście w kolejce oczekiwali w nich ponad pół godziny. Kolejka ciągnęła się aż po Nowy Świat.
„Nie może być tłoku w szatni na dole, gdzie strojne panie poprawiają fryzury przed lustrami” – pisała Janina Dunin-Wąsowiczowa.
Panie ubrane były wieczorowo lub balowo, panowie we frakach, zaś wojskowi w błyszczących od odznaczeń mundurach galowych. Teoretycznie mundury były takie same, określone przepisami, a jednak w detalu, materiale, jakości wykonania wyczuwało się, że moda wojskowa bywała prawdziwie kapryśna, zaś wojskowi łatwo ulegali pokusie próżności. Największe wrażenie wywierały mundury niektórych dyplomatów akredytowanych w Warszawie. Złoto, srebro, ordery – sprawiały, że prezentowały się wręcz operetkowo.
W trakcie takich przyjęć nigdy nie brakowało gości wyjątkowych. Ubrani w mundury o amarantowych wyłogach, cieszący się wielkim szacunkiem, byli sędziwymi weteranami Powstania Styczniowego 1863 r.
Po opuszczeniu szatni wszyscy wchodzący ustawiali się na schodach parami. Na półpiętrze składali do tacki swoje zaproszenia. Zatrzymywać się nie można było. Z tyłu szli już kolejni. Na piętrze w pierwszym z reprezentacyjnych pomieszczeń prężyła się wojskowa kompania honorowa. Gdy próg przekraczał oficer w mundurze, żołnierze na komendę prezentowali broń.
Wreszcie goście docierali do Sali Rycerskiej, pośrodku której stał prezydent Ignacy Mościcki z prezydentową (jego pierwszą żoną była Michalina, drugą, po śmierci Michaliny, Maria). Przy nich adiutant i urzędnik z kancelarii cywilnej, który przedstawiał gości parze prezydenckiej. Gospodarze podawali rękę gościom. Z niektórymi zamieniali kilka słów, co zatrzymywało wchodzących.
Zacytujmy jeszcze raz wspomnienia Janiny Dunin-Wąsowiczowej: „Pan prezydent we fraku, ze wstęgą orderową przez pierś. Zapamiętałam panią Michalinę Mościcką na jednym z przyjęć w sukni ze złotej lamy z kwadratowym dekoltem. (…) Po przywitaniu przechodzimy do dalszego salonu. Witanie się ze znajomymi. Oglądanie toalet… (…) Na kominkach płoną kłody drewna, w kandelabrach świece, wszędzie pełno kwiatów… Jest pięknie… Zamek Warszawski odżył, lśni bogactwem jak za czasów królewskich”.
Wreszcie następował ważny moment. Otwierały się podwoje Sali Assamblowej.
„W podwojach tych staje we fraku, we francuskich krótkich spodniach majordomus i stuka w podłogę wielką lagą… Znak, że goście proszeni są do stołu” – czytamy.
Do kolacji w pierwszej parze szedł prezydent z najdostojniejszą, czyli najstarszą stażem ambasadorową. W drugiej parze sunął Wódz Naczelny Edward Śmigły-Rydz prowadząc inną panią ambasadorową. Za nimi reszta. Podczas przyjęcia za każdym krzesłem stał lokaj w liberii. Nad nimi czuwał marszałek dworu w mundurze z akselbantami. Stoły ustawione były w Sali Wielkiej (Assamblowej) w podkowę, przy czym stół główny, za którym zasiadał prezydent, stał wzdłuż okien wychodzących na Wisłę. Naprzeciw prezydenta zasiadała jego małżonka, najbliżej niego – dwie najstarsze rangą (stażem) panie, a najbliżej prezydentowej – najstarsi rangą panowie. W styczniu roku 1939 prezydent miał po prawej panią Ferid Tek, ambasadorową turecką i dziekankę korpusu dyplomatycznego, z lewej zaś hrabinę von Moltke, ambasadorową niemiecką, natomiast pani prezydentowa Maria Mościcka po prawej marszałka Śmigłego-Rydza, po lewej zaś nuncjusza papieskiego ks. Philippo Cortesiego, dziekana korpusu dyplomatycznego. Relację z tego przyjęcia złożyło w 1939 r. krakowskie czasopismo „As”.
Z opowieści Janiny Dunin-Wąsowiczowej wynika, że na przełomie lat 20. i 30. goście nie byli jeszcze usadzani przy stołach, co miało dość opłakane skutki. Publicystka była zapraszana do Zamku w czasach, gdy prezydentową była Michalina Mościcka zmarła w 1932 r. Pani Dunin-Wąsowiczowa oburzała się na uczestników przyjęć, który po otwarciu drzwi rzucali się do suto zastawionych stołów, by zagarnąć najlepsze kąski: „ Następuje łapanie talerzy, noży, widelcy… Co brać, co najlepsze, co najwięcej wyszukane. Indyki wspaniale ubrane, galarety, mięsiwa, sałaty, ryby”.
Cofnijmy się zatem nieco w czasie i wraz z panią Dunin-Wąsowiczową zajrzyjmy jeszcze na przyjęcie u prezydenta na Zamku przed 1932 r.
„Przyjęcie nie trwa więcej jak godzinę. (…) Jest dwunasta. W jednym z bocznych salonów wre jeszcze zabawa. Dookoła okrągłego stołu zasiadły piękne panie, wpatrzone jak w obraz w generała Wieniawę, który tu króluje przy kielichu. Sypie dowcipami. Wybuchy śmiechu. Wtórują mu inni oficerowie. Lokaje roznoszą nowe napoje. (…) Wszyscy się najedli i napili. Trochę się w głowie kręci. A przecież jest na co patrzeć (…) Toalety pań, biżuteria, a wśród nich wyróżniająca się, obsypana klejnotami hrabina Maurycowa Potocka z Jabłonny… Patrzcie, patrzcie państwo – włożyła dziś kolię, diadem i butony rodzinne Potockich, świeci się jak choinka, ta nasza ulubiona aktorka Marysia Brydzińska, która została Potocką, panią na Jabłonnie”.
Dodajmy, że Maria Brydzyńska debiutowała na scenach warszawskich teatrów rewiowych w 1907 r. Od 1923 grała w teatrach Małym i Narodowym. W latach 20. pojawiła się też kilka razy na srebrnym ekranie. Niestety jej kariera sceniczna zakończyła się z chwilą zamążpójścia w 1927 r. za hrabiego Maurycego Potockiego.
∴
Przeczytaj też: