Chociaż na Starych Powązkach są grobowce wyższe i bardziej imponujące, to żaden nie zajmuje tak dużej przestrzeni jak mauzoleum kupieckiej rodziny Herse.
Grobowiec, wzniesiony w roku 1928, zajmuje kilka rzędów i usytuowany jest tuż pod murem cmentarza (kwatera 205, rząd 1/5). W oddali za murem widać gęstwinę drzew na cmentarzu żydowskim. Tak jest dzisiaj. W latach międzywojennych tło stanowił tylko mur, ponieważ cmentarz żydowski, dziś ukryty w lesie, sprawiał raczej wrażenie bezdrzewnych wydm z tysiącami nagrobków.
Tym, co zwraca uwagę, jest klasycystyczna forma oprawy architektonicznej pomnika rodziny Herse. Jest to kamienny mur ujmujący z boków wyniosłą niszę w formie konchy. Konchę wieńczy połówka kopuły o sklepieniu z kasetonami (przesklepienie półkopulaste). Wypełnia ją klasycystyczny grobowiec rzymski, na którym ustawiona została rzeźba klęczącego Anioła dłuta Henryka Kuny. Jest to bardziej Archanioł Gabriel ze sceny Zwiastowania niż Groźny Geniusz Śmierci, od jakich aż roi się na warszawskich cmentarzach.
Postać anioła zawiera też w sobie liryczną nutę, jakże charakterystyczną dla twórczości jednego z najwybitniejszych polskich rzeźbiarzy dwudziestolecia międzywojennego. Anioł zdaje się być zwieszony w ruchu. Jakby dopiero wylądował z podróży na ziemię z wieścią o dobrej nowinie. Nie ma w sobie nic z powagi śmierci. Choć nie bezpośrednio, to przecież zapowiada Zmartwychwstanie.
Na sarkofagu wyryty został napis: „GRÓB RODZINY HERSE”. Na kamiennych tablicach widnieją tablice upamiętniające kolejnych zmarłych z rodu. Ale kupiecka rodzina Herse, podobne jak wiele innych burżuazyjnych rodzin warszawskich ma groby zarówno na Starych Powązkach, jak i na cmentarzu ewangelicko-augsburskim.
Rodzina Herse przybyła do Warszawy z Wielkopolski. Jak pisał Eugeniusz Szulc w rzetelnie opracowanej historii cmentarza ewangelicko-augsburskiego w Warszawie, ojciec przybyłych do Warszawy braci Adama, Bogusława i Ferdynanda – Ernest W. Herse był obywatelem ziemskim i jako pierwszy w Wielkopolsce zajął się uprawą buraków cukrowych. Wspomniani bracia Adam, Bogusław i Ferdynand w roku 1868 założyli skromną z początku firmę pod nazwą „Handel Koronek i Towarów Białych oraz Magazyn Mód Bogusław Herse”.
Z czasem firma znacznie się rozrosła, stając się na wiele dekad najważniejszym, warszawskim domem mody, zaś rodzina Herse weszła do grona wielkiej warszawskiej burżuazji. Symbolem świetności firmy była kamienica z ogromnym, dwukondygnacyjnym sklepem, zbudowana u zbiegu Marszałkowskiej, Kredytowej (wówczas Erywańskiej) i Placu Dąbrowskiego (wówczas Zielonego).
Adam (zm. 1915), Bogusław (zm. 1880) i Ferdynand (zm. 1905) spoczęli na cmentarzu ewangelicko-augsburskim). Na Starych Powązkach, w mauzoleum rodowym, już w czasie drugiej wojny światowej, czyli wiele lat po powstaniu pomnika spoczął Bogusław Władysław (1872-1943). W publikacjach dotyczących Powązek często bywa mylony ze swoim ojcem Bogusławem, który dał firmie swoje imię.
W chwili gdy w 1928 roku budowano grobowiec Hersów na Powązkach, Magazyn Mód Bogusław Herse przeżywał ostatnie lata świetności. W 1929 r. przyszedł wielki kryzys i po kilku latach firma pomimo podejmowania wielu działań ratunkowych ostatecznie ogłosiła upadłość. Słynny dom mód przestał istnieć. W czerwcu 1936 r. firma przestała szyć ubrania i sprzedała budynek za ponad milion siedemset tysięcy złotych Funduszowi Ubezpieczeń Emerytalnych Pracowników Umysłowych. Rodzina przedsiębiorców nadal jednak tam mieszkała, zaś od strony Marszałkowskiej wciąż działał niewielki sklep bławatny i z jedwabiami. Ale to nie wszystko. W Domu bez Kantów od strony Królewskiej aż do drugiej wojny światowej znakomicie prosperowało Studio Mody Tadeusza Hersego – Salon Haute Couture (tel. 22722), a właściciel domu mody był uważany za autorytet w dziedzinie ubioru męskiego.
Wróćmy jednak do samego grobowca. Pomijając oryginalną rzeźbę Henryka Kuny, cała reszta oprawy architektonicznej wraz z rzymskim sarkofagiem i centralnie usytuowaną konchą to nieomal niewolnicza kopia pomnika zaprojektowanego blisko sto lat wcześniej prawdopodobnie przez Henryka Marconiego w Natolinie. Jest to zachowany do dziś pomnik Natalki z Potockich Sanguszkowej, wystawiony po jej śmierci przez jej zrozpaczonego ojca Aleksandra Potockiego.
To od imienia Natalii mamy Natolin. Tak historia narodzin nazwy uwieczniona została w rymach ułożonych prawdopodobnie przez jej dziadka, Stanisława Kostkę Potockiego, arystokratę, właściciela klucza wilanowskiego i jednego z najwybitniejszych polskich intelektualistów przełomu XVIII i XIX wieku.
„O imię lasku tego mówią, że przed laty,
Zdobiące go, spór wiodły, miedzy sobą kwiaty;
Każdy z swych wdzięków własnych prawo sobie rości,
Nawet skromny fiołek róży coś zazdrości,
Wtem świeższa Natalia wpośród nich się rodzi,
Gaj zowią Natolinem i kłótnia się godzi”.
Natalia, córka Anetki z Tyszkiewiczów oraz Aleksandra Potockiego urodziła się w 1807 r. i zaraz po jej śmierci dotychczasowa rezydencja i park w Bażantarni zostały przemianowane na Natolin. Dodajmy tu, że miejsca wchodzące w skład klucza wilanowskiego: Natolin, Gucin, Morysin zgodnie z tradycją zmieniały nazwy wraz z narodzinami wnucząt Stanisława Kostki Potockiego. Natalia, jak jej matka, czarowała osobowością. Łamała serca. Czy była pięknością? Rzecz dyskusyjna, ale musiała mieć w sobie niezwykły urok i powab.
Ostatecznie 14 maja Natalia 1829 r. poślubiła księcia Romana Sanguszkę ze Sławuty. Natalia. Młoda małżonka, szczęśliwa matka. Bajecznie bogata arystokratka, hojnie obdarowana przez los i naturę. Ale blisko dwieście lat temu natura była znacznie bliższa ludziom niż dziś. Znacznie groźniejsza. Wobec niej ludzi byli bezradni. Jak by powiedziano w epoce lubującej się w antyku: Parka przecięła nić żywota Natalii. Stało się to w 1830 roku, osiem miesięcy po narodzinach córki. Arystokratka zmarła nie z powodu pierwszego połogu, który w tamtych czasach był loterią w grze o śmierć i życie, lecz błahego dziś przeziębienia. Zrozpaczony ojciec był nieutulony w rozpaczy. I to wtedy kilkadziesiąt metrów od pałacu w Natolinie, na skraju głębokiego jaru kazał zbudować pomnik Natalii ukończony w 1834 r. Chyba jeden z najpiękniejszych, świeckich pomników kobiety, jaki kiedykolwiek stanął w Polsce. Mur, nisza pośrodku. Te same rozwiązania, jakie już znamy z Powązek, tylko że o blisko sto lat wcześniejsze.
Rzeźbę z figurą półleżącej na sarkofagu Natalii odkuł w piaskowcu Ludwik Kaufman, jeden z najwybitniejszych ówcześnie rzeźbiarzy działających w Królestwie Polskim, uczeń samego Antonio Canovy. Widać tu inspirację, choć nie naśladownictwo, marmurowymi rzeźbami mistrza Kaufmana – Antonio Canovy. Wspomnijmy tu rzeźby Canovy: „Dirce” oraz siostry napoleona Pauliny Borghese, wyobrażonej jako Wenus.
Natalia na pomniku także jest piękna niczym Wenus, z tą zasadniczą różnicą, że nie przedstawiona została nago, lecz w antycznym chitonie. Prawym łokciem opiera się o poduszki. W dłoni trzyma książę. Kompozycja miała jeszcze jeden element, który dawno uległ zniszczeniu i gdy w 1928 r. przystępowano do budowy mauzoleum Hersów na Powązkach już go nie było. To cztery figury geniuszy śmierci z odwróconymi pochodniami, też wzorowanych na rzeźbach Canovy. Jak już wspomniano, szkic, oprawę architektoniczną i wiodący do pomnika most gotycko-mauretański zaprojektował najprawdopodobniej Henryk Marconi. Projektując mur z niszą, mógł się inspirować pewnymi rozwiązaniami słynnego Parku Potworów w Bomarzo we Włoszech.
Aby móc patrzyć na Natalię z pałacu, August Potocki kazał wybić w pałacu owalne okno w pokoiku na pierwszym piętrze. Pomnik zamykał bowiem perspektywę polany wyciętej pomiędzy drzewami i ojciec zawsze mógł spoglądać na trójwymiarowy wizerunek córki.