Wspaniała, wczesnomodernistyczna kamienica Wacława Kirszrota skrywa mroczną tajemnicę. Tutaj w 1943 roku, we własnym mieszkaniu został śmiertelnie postrzelony wybitny aktor Kazimierz Junosza-Stępowski, odtwórca m.in. roli profesora Wilczura w popularnym przed wojną filmie „Znachor”.
Jest to kolejny wielkomiejski niebotyk zaprojektowany przez architekta Edwarda Ebera. Powstał w 1913 r. przy ówczesnej Wielkiej 54 w bezpośrednim sąsiedztwie wytwornego Hotelu Polonia i równie luksusowej kamienicy Berka Seydenbeutela i Adama Silberblasta (1910-12, Nowogrodzka 40) [pisałem o niej tutaj].
Gdy patrzymy na elewację kamienicy, sprawia ona wrażenie wysmukłej, niczym fasady barokowych kamienic szczytowych. Tyle tylko, że wszystko jest tu bez porównania większe, zaś skrzydło frontowe wzniesione jest w układzie kalenicowym. Kryje się ono za fasadą ożywioną dwoma trójbocznymi, czterokondygnacyjnymi wykuszami i uwysmukloną sfalowanym, barokizującym szczytem.
Dziś górne partii elewacji są mocno uproszczone, ale pierwotnie pokrywała je obfita dekoracja architektoniczna, zaskakująca na tle twórczości Ebera, który raczej stronił od dekoracji. Budynek bogactwem wystroju kontrastował z dość ascetycznymi elewacjami sąsiedniej kamienicy Seydenbeuthela. Dlaczego tak się stało? Być może zadecydowały o tym oczekiwania inwestora Wacława Kirszrota, który chciał mieć dom nowoczesny, ale zarazem też odpowiadający jego oczekiwaniom estetycznym.
W wystroju fasady architekt sięgnął głównie po formy barokowe, które znacznie uprościł i częściowo zmodyfikował w duchu wczesnego modernizmu i secesji. W latach 60. lub 70. XX wieku w wyniku prymitywnego remontu, noszącego cechy wandalizmu zbito z wyższych partii wiele elementów wystroju architektonicznego. Między innymi opaski wokół okien oraz barokizujące naczółki. Usunięto balustradę tralkową, ciągnącą się przez całą szerokość elewacji poniżej okien drugiego piętra. Wreszcie wyrwano piękne, kute balustrady balkonów oraz porte-fenêtre’ów. Zatarto też boniowania pasowe, pokrywające pierwotnie całą elewację frontową.
Podobnie jak w innych tego rodzaju wczesnomodernistycznych budynkach, wyraźnie wyodrębniona została partia cokołowa budynku. Jest w gruncie rzeczy trzykondygnacyjna. Najniższą kondygnację tworzą bowiem częściowo pogrążone pod ziemią sklepy i lokale użytkowe umieszczone w suterenach. Tworzą one rząd witryn. Ponad nimi dopiero znajduje się wysoki parter.
Kamienica wznosi się na stosunkowo płytkiej działce. Stąd za skrzydłem frontowym znajduje się tylko jedno podwórko otoczone po bokach oficynami bocznymi oraz oficyną tylną. Mieszkania w części frontowej były ponadstandardowo duże. Po dwa na piętrze, zajmowały każde połowę piętra w skrzydle frontowym oraz niemal całą oficynę boczną. Tymczasem mieszkania w oficynie tylnej były znacznie skromniejsze. Niższe i mniejsze. Pomimo to i one należały do dość dobrze wyposażonych. Ciekawe, że wejścia do nich wiodły przez klatki kuchenne umieszczone po dwóch stronach oficyny tylnej na jej styku z oficynami bocznymi. Dodajmy, że na obu klatkach kuchennych zaistalowane zostały windy, sunące w szachtach w postaci metalowych klatek.
Pomimo symetrycznej kompozycji fasady przejazd bramy przesunięty jest o jedną oś w lewo. Jego wnętrze ma iście pałacowy rozmach. Ściany w dolnej części wyłożone są połyskującymi, zielonymi płytkami dostarczonymi i ułożonymi przez firmę „J.M. Belkes” z Elektoralnej 5/7, z którą przy kilku realizacjach współpracował Edward Eber. Jak pisze znawczyni tematu Katarzyna Komar-Michalczyk, firma Jankiela Moszka Belkesa, działająca od 1896 r. była „dużym warszawskim pośrednikiem sprzedaży płytek ściennych i posadzkowych krajowych oraz zagranicznych, a także m.in. tapet, kafli” i pieców własnego systemu[1].
Wyżej architekt ozdobił przejazd dekoracjami sztukatorskimi wpisanymi w podziały architektoniczne wnętrza. Nawiązują one do stylu Ludwika XVI. Przejazd wieńczy trójprzęsłowe sklepienie kolebkowe z lunetami. Uzupełnieniem dekoracji wnętrza jest efektowny, ceramiczny wodotrysk. Kolejny wodotrysk z głową murzyna zachował się na podwórku.
Wreszcie trzeba wspomnieć o bardzo dekoracyjnych, kutych, metalowych wierzejach bramy. W dekorację z festonem wtopiona jest tu litera „K” – pierwsza litera nazwiska inwestora i długoletniego właściciela kamienicy Wacława Kirszrota.
O luksusie klatki schodowej świadczyły już nie marmurowe, lecz modne po 1910 r. drewniane schody, nadające wnętrzu klatki wrażenie pałacowej wytworności. Drewniane są tu stopnie oraz elementy obudowy przeszklonego szybu windowego w duszy schodów. W początku lat 60. XX w. winda ta wciąż była oryginalna. Miała też na każdym piętrze piękne, przeszklone drzwi o kryształowych szybkach i neobarokowym, snycerskim wykończeniu.
Ściany klatki częściowo pokrywają boazerie. Ogromne wrażenie wywierają neobarokowe, bogato rzeźbione drzwi do mieszkań. Po dwa na każdym piętrze. Dodam jeszcze, że w niektórych oknach na klatce schodowej w górnych kwaterach zachowały się resztki witraży o geometryzującej dekoracji.
Wielopokojowe mieszkania w części frontowej kamienicy były bardzo luksusowe. Efektownie prezentował się w nich salon powiększony o wydatny wykusz i widny nawet na niższych piętrach. Innym reprezentacyjnym pomieszczeniem w każdym z mieszkań była jadalnia w typie berlińskim, z dużym oknem w narożniku od strony podwórka. Wnętrza mieszkań były bardzo starannie wykończone. W każdym, pokoju położono wzorzyste parkiety o zróżnicowanych wzorach. Sufity zdobiły sztukaterie. W części mieszkań zachowały się modernizujące piece kaflowe. Każdy jest inny, dekorowany kaflami o geometryzującej dekoracji. Zdaniem Piotra Kilanowskiego, architekta i badacza architektury przełomu XIX i XX w., bryły pieców projektowane były przez architekta Edwarda Ebera[2].
Ciekawym reliktem jest zachowana na pierwszym piętrze w kuchni zimna szafka-lodownia. Jest ona umieszczona przy ścianie zewnętrznej pod parapetem. Jej wnętrze wyłożone zostało blachą cynkową. W dolnej części szafki znajduje się otwór służący do odprowadzania wody z topiących się brył lodu.
Jak opowiada Piotr Kilanowski[3], ostatnie piętro kamienicy z poddaszem i szczytem zajmował jej właściciel Władysław Kirszrot. Był to lokal nie tylko o imponujących rozmiarach, ale też o iście pałacowym wykończeniu, którego relikty pomimo dewastacji przetrwały do dziś. Wnętrza zdobiły m.in. boazerie, co może tłumaczyć ich obecność także na paradnej klatce schodowej, co nie było w Warszawie zbyt częste.
Wacław Kirszrot był właścicielem kamienicy aż do wybuchu drugiej wojny światowej. Już po powstaniu budynku, w roku 1915, kiedy to z Warszawy uciekli Rosjanie, Kirszrot był członkiem rady miasta i polskim działaczem niepodległościowym. Jednocześnie wraz z innymi członkami Partii Równości Obywatelskich Żydów Polskich był zwolennikiem asymilacji Żydów w Polsce i ich uczestnictwa w polskim życiu narodowym. W Księdze Adresowej Warszawy z 1930 r. w rubryce „właściciel” figuruje jeszcze nazwisko Ella Kirszrot.
Jak można przekonać się z książki telefonicznej Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej w kamienicy w końcu lat 30. XX w. mieściła się m.in. firma „Radioton” H. Singera, biuro nieruchomościowe kupna i sprzedaży majątków ziemskich Adama Kołomajskiego, spółki „Galanteria wiedeńska” oraz przedstawicieli firm zagranicznych braci Ganc[4].
Poza właścicielem kamienicy Wacławem Kirszrotem mieszkali tu m.in. Jakub Bergman, Stanisław Halber, inż. technik Michał Kryński, E. Mosewicki, Zygmunt Nebenzahl, Ludmiła Supińska, Herman Zylberstejn oraz Herman Zysserman. Jednym z mieszkańców był M. Walfisz, dyrektor Towarzystwa Ubezpieczeniowego „Port S.A.” z siedzibą przy Krakowskim Przedmieściu 59.
Spośród mieszkańców budynku prawnikami byli dr Zygmunt Landau oraz Jerzy Grzegorz Wengierow, radca w jednym z ministerstw, autor takich publikacji, jak „Polskie prawo społeczne w zarysie”. Wreszcie pośród mieszkańców nie brakowało lekarzy. Przyjmował tu m.in. lekarz dentysta Hilary Ritterband. Mieszkali też dr medycyny A. Lichtenbaum oraz dr N. Szpilfogel-Lichtenbaumowa.
W czasie okupacji do getta żydowskiego trafiła rodzina Lichtenbaumów. Wiemy, że w roku 1940 dr Natalia Szpilfogel-Lichtenbaumowa przyjmowała pacjentów cierpiących na choroby żołądka i jelit przy Grzybowskiej 16 m. 10. Była też ordynatorem oddziału wewnętrznego Szpitala dla Dzieci im. Bersohnów i Baumanów. Ostatecznie została zamordowana przez Niemców w Treblince.
Najsłynniejszym mieszkańcem kamienicy był wybitny aktor Kazimierz Junosza-Stępowski. Zajmował jedno z mieszkań frontowych na piątym piętrze kamienicy (drzwi na prawo od windy). Mieszkanie było widne, z wykuszem od strony Poznańskiej i porte-fenêtre’ami od tej ulicy. Dużo światła wpadało też przez zwrócone na wschód okna wychodzące na podwórko studnię. To w tym mieszkaniu 5 lipca 1943 r. aktor został śmiertelnie postrzelony. Zginął przypadkowo, zasłaniając sobą żonę, skazaną przez sąd podziemny za współpracę z gestapo.
Działo się to wszystko w szczególnym dniu 5 lipca 1943 r. Tego dnia Niemcy ogłosili przez szczekaczki (megafony rozmieszczone na ulicach) o śmierci w katastrofie gibraltarskiej premiera i wodza naczelnego gen Władysława Sikorskiego. Atmosfera w Warszawie od wielu tygodni była bardzo napięta. „Represje nie ustają. Miasto nadal pełne przechadzających się po nim patroli, ciągle legitymujących i rewidujących przechodniów, z reguły mężczyzn; wystarczy stać zbyt długo w jednym miejscu (…), by być aresztowanym w charakterze podejrzanego o zamach” – notował na bieżąco autor dziennika Ludwik Landau[5].
Pomimo powtarzanej z ust do ust wiadomości o katastrofie gibraltarskiej, także o śmierci Junoszy-Stępowskiego stało się od razu głośno. Ludwik Landau w swoim dzienniku wspominał o niej już tego samego 5 lipca. Wydawany przez okupantów „szmatławiec” czyli „Nowy Kurier Warszawski” o zamachu na przedwojenną gwiazdę kina oficjalnie poinformował dzień później[6]. Powtarzano plotki dotyczące okoliczności i przyczyn śmierci aktora. 12 lipca Landau pisał: „O Junoszy zjawiła się pogłoska, że padł ofiarą zamachu przypadkowo – zamach skierowany był przeciw jego żonie, która była na usługach gestapo”[7]. Pogłoska była prawdziwa.
Kazimierz Junosza-Stępowski to bez wątpienia jedna z legend międzywojennej Warszawy. Dzięki filmom dźwiękowym nadal możemy go zobaczyć i usłyszeć. Na tle ówczesnych aktorów wyraźnie się wyróżniał. Uchodził za jednego z najzdolniejszych i zarazem najbardziej inteligentnych aktorów polskich dwudziestolecia międzywojennego. Sławę i pieniądze przyniosło mu jednak kino.
Na srebrnym ekranie pojawił się już w 1902 r. w roli pasażera w króciutkiej „Przygodzie dorożkarza”. Był to w ogóle jeden z pierwszych polskich filmów z fabułą. Zrealizował go pionier polskiej kinematografii Kazimierz Pruszyński przy użyciu opracowanego przez siebie biopleografu, czyli urządzenia zdjęciowo-projekcyjnego. Jeszcze w tym samym roku aktor zagrał w „Powrocie birbanta”. Twarz młodego Junoszy-Stępowskiego stawała się rozpoznawalna także pośród tych, którzy nie bywali w teatrach, chociaż nie uważano wówczas tych filmów za powód do chwały. Inaczej patrzono na obrazy filmowe kilkanaście lat później, w czasie pierwszej wojny światowej. Wówczas to Kazimierz Junosza-Stępowski zagrał w całym szeregu filmów (także sensacyjnych), realizowanych m.in. przez wytwórnię „Sfinks”, prowadzoną przez Aleksandra Hertza.
Wielką gwiazdą filmową był już w latach 20. XX w. Nie znikł z ekranu wraz z pojawieniem się kina dźwiękowego. Przeciwnie. Był rasowym aktorem. Jego głos do dziś ma w sobie jakąś magię. W ciągu dekady przed wybuchem drugiej wojny światowej zagrał w ponad trzydziestu filmach, w tym w tak głośnych produkcjach, jak „Znachor”, „Profesor Wilczur”, „Pan Twardowski”, czy „Trędowata”. Należał wówczas do najlepiej opłacanych aktorów kina polskiego. Oczywiście jak każdy wielki aktor, związany był z teatrem. Debiutował w 1898 r. w Teatrze Polskim w Poznaniu. W Warszawie już w 1913 r. związał się z Teatrem Polskim Arnolda Szyfmana, lecz grywał też na deskach teatrów w Łodzi, Krakowie, czy też Wilnie.
Przystojny, otrzymywał często role amantów. Kobiety szalały za nim. On je lubił i to ostatecznie kobieta go zgubiła. Miał liczne miłości i przelotne romanse. Jego pierwszą żoną była aktorka Helena Jankowska. Ich szczęście trwało krótko. Młoda, 25-letnia kobieta zmarła nagle na atak serca w 1915 r. Kolejną, ponoć największą miłością aktora była młodziutka studentka Maria. Ich romans trwał kilka lat, za to na wiele lat pozostała przyjaźń. Wreszcie w 1922 r. pojawiła się jego femme fatale. Jadwiga Galewska (w rzeczywistości Iza Galewska-Stępowska z domu Kossówna).
Była ponoć urodziwa, młodsza od niego o blisko dwie dekady i zamężna. Ponoć też jeszcze przed pierwszą wojną światową dorabiała w luksusowym domu uciech przy Krakowskim Przedmieściu. W początku lat 20. występowała bez większego powodzenia w Teatrze Komedia. Grywała pod pseudonimem scenicznym jako Jaga Juno. Początek znajomości aktora z młodą Jadwigą Galewską nie wróżył niczego dobrego. Jej pierwszy mąż popełnił samobójstwo w trakcie rozprawy rozwodowej. Kazimierz Junosza-Stępowski szybko ją jednak pocieszył. Błyskawicznie się z nią ożenił, usynawiając jej kilkumiesięczne dziecko.
Jaga Juno marzyła o wielkiej karierze aktorskiej. Brakowało jej jednak talentu. Trochę na siłę grywała u boku Stępowskiego w kilku filmach. Nie zrealizowały się też jej marzenia jako o primadonnie opery. Ze studiów we Włoszech powróciła jako morfinistka. Wpadła w nałóg, z którego nie wydobyła się już do końca życia. Ich życie stawało się burzliwe. Para rozchodziła się, by potem ponownie się zejść. Prawdziwy dramat zaczął się wraz z nastaniem okupacji niemieckiej w czasie drugiej wojny światowej.
W pierwszym okresie okupacji Kazimierz Junosza-Stępowski nie grał na scenie. Jak wielu innych aktorów pracował w knajpie. Początkowo jako barman we Fregacie, potem zaś Złotej Kaczce[8]. Następnie prowadził własną kawiarnię aktorską pod wymowną nazwą „Znachor” przy Boduena 4, jednoznacznie kojarzącą się z główną rolą Junoszy w ekranizacji powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Stępowski był jednak aktorem z krwi i kości. Ostatecznie uległ namowom i zaczął występować w koncesjonowanym teatrze „Komedia”. Było to oczywiście źle widziane, ale za grę w teatrze polskie państwo podziemne nie karało przecież śmiercią. Zresztą na deskach samego tylko teatru „Komedia” grały jeszcze tak wielkie sławy i ulubieńcy przedwojennej publiczności, jak Józef Orwid, Ina Benita, Maria Malicka, czy Adolf Dymsza.
Zresztą Kazimierz Junosza-Stępowski potrafił wykazać się odwagą. Odmówił Igo Symowi, gdy ten zaproponował mu kluczową rolę burmistrza w propagandowym, antypolskim filmie „Heimkehr”. Zacytujmy fragment pasjonującej książki Marka Telera, „Upadły Amant, historia Igo Syma”: „Ofertę roli Sym przedstawił mu w kawiarni SiM (…) Reakcja Junoszy na propozycję bardzo go zaskoczyła, ponieważ aktor stanowczo odmówił udziału w filmie. Chociaż zaproponowano mu znakomite warunki finansowe oraz bezpłatny pobyt we Włoszech lub w Tyrolu, Stępowski pozostawał nieugięty. Sym zasugerował Junoszy, że jego odmowa może zostać uznana za sabotaż niemieckich dyrektyw, a w konsekwencji może mu za to grozić wywiezienie do obozu. Wtedy artysta odpowiedział stanowczo Igo Symowi: »Kategorycznie odmawiam. Możecie panowie robić, co uważacie za stosowne . Nazywam się Junosza-Stępowski, a za udział w tym filmie powinien Polakowi każdy napluć w oczy«.”[9].
Tymczasem żona Stępowskiego Jadwiga wciąż potrzebowała pieniędzy na narkotyki. Podkradała je mężowi. Wykorzystała znajomość z ludźmi, których bliscy byli uwięzieni przez Niemców na Pawiaku. Przekonywała, że ma możliwość dostarczania im paczek. Paczki te jednak nie docierały do uwięzionych. Stępowska spieniężała ich zawartość. Z czasem sytuację wykorzystało gestapo. Kobieta za dostarczane jej dawki narkotyków stała się informatorką Niemców i za to została skazana przez sąd polski podziemnej na śmierć.
W zależności od relacji istnieją co najmniej dwie wersje przebiegu próby wykonania wyroku na Jadwidze Stępowskiej. Obie różnią się szczegółami, lecz istota jest ta sama. Dwaj egzekutorzy Polski podziemnej weszli bądź wjechali windą na piąte piętro i zadzwonili do drzwi mieszkania. Otworzyła służąca. Ostro kazali jej wezwać panią domu. Ta przyszła w nieładzie, ubrana w szlafrok. Zapytali, czy jest panią Jadwigą Stępowską. Gdy to potwierdziła, jeden z egzekutorów zaczął jej czytać sentencje wyroku śmierci. Wtedy pojawił się jej mąż. Zawołał „Na miłość boską, nie strzelać, nie strzelać” – i rzucił się, by osłonić sobą żonę. W tym samym momencie padły dwa strzały. Ugodziły aktora w brzuch. Tymczasem Jadwiga Stępowska uciekła w głąb mieszkania, wołając o pomoc. Skonsternowani egzekutorzy szybko wyszli z mieszkania.
Zgodnie z inna wersją Stępowski zdołał wyjść z pistoletem zabranym z pokoju swego sublokatora, niemieckiego oficera. Nie zdążył jednak wystrzelić. Ponoć umierając w klinice Omega, miał powiedzieć: „Niewinny, umieram za tę morfinistkę”. Po śmierci męża Jadwiga Stępowska schroniła się w szpitalu psychiatrycznym w Tworkach. Opuściła go kilka miesięcy później. Wróciła na Poznańską. Wrócili też egzekutorzy państwa podziemnego. Tym razem 22 marca 1944 r. wykonali wyrok bez fuszerki.
Po 1 sierpnia 1944 r. kamienica bezpośrednio przyklejona do zajmowanego przez Niemców Hotelu Polonia i usytuowana zaledwie kilkadziesiąt metrów od gmachu Urzędu Telekomunikacji (pisałem o nim tutaj i tutaj) nie uległa żadnym zniszczeniom. Nie została też obrabowana i zniszczona. Stopniowa dewastacja zaczęła się dopiero po wojnie, gdy kamienica została przejęta przez kwaterunek, a wielkie mieszkania zamieniano na kołchozy. W 1961 r. kamienicę fotografował Andrzej Zborski. Widzimy na niej fasadę, z częściowo uszkodzonymi tynkami, ale jeszcze z niemal całkowicie zachowanym detalem architektonicznym. Jest zdjęcie jednego z pieców, a także nieistniejących już drzwi do windy, na parterze paradnej klatki schodowej, dziś już nieistniejące[10]. Niestety niedługo później większość dekoracji architektonicznych powyżej pierwszego piętra zbito i otynkowano elewacje na gładko.
Pomimo to wnętrza kamienicy zachowały się w zaskakująco dobrym stanie. Na głównej klatce schodowej przetrwała niemal cała stolarka drzwiowa, stolarka szybu windy balustrady, a nawet w części okien resztki geometryzujących witraży. Na zdjęciach z 1961 r. uwagę przykuwa jeszcze jeden szczegół. Jeden z lokali w suterenach, na lewo od bramy zajmował bar „To Tu”. Nad wejściem świecił efektowny neon semaforowy z nazwą lokalu, sprowadzoną do zapadającego w pamięć, klarownego znaku graficznego.
[1] Katarzyna Komar-Michalczyk, Posadzki z płytek ceramicznych i cementowych w kamienicach warszawskich XIX i XX w. [w] „Poradnik Dobrych Praktyk Architektonicznych”, Warszawskie kamienice Przełomu XIX i XX w., fundacja Hereditas, Warszawa 2024, s. 229-232.
[2] Rozmowa z dr. inż. arch. Piotrem Kilanowskim przeprowadzona w 2025 r.
[3] Rozmowa z dr. inż. arch. Piotrem Kilanowskim przeprowadzona w 2025 r.
[4] Spis Abonentów sieci telefonicznej m.st. Warszawy P.A.S.T i warszawskiej sieci okręgu P.P.T.T. Rok 1939/40
[5] Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, T. III, PiW, Warszawa 1963, s. 16
[6] Nowy Kurier Warszawski R. 5, nr 158 (6 lipca 1943). W tym samym numerze NKW na pierwszej stronie pisano o śmierci gen Władysława Sikorskiego.
[7] Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, T. III, PiW, Warszawa 1963, s. 37
[8] Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Czytelnik, Warszawa 1988, s. 96.
[9] Marek Teler, Upadły amant, historia Igo Syma, Skarpa Warszawska, Warszawa 2021, s. 238.
[10] Andrzej Zborski. Tomasz Markiewicz, między Bagatelą a Zgodą, Fotografie Andrzej Zborski, Wstęp i komentarz Tomasz Markiewicz, NeoMedia, Warszawa 2010, s. 52-53.