Plac przed Dworcem Autobusowym Warszawa Zachodnia, to jedno z najbardziej ohydnych miejsc w Warszawie.
Jest jak rezerwat brzydoty pierwszych lat transformacji ustrojowej. Budy, płoty, niechlujne parkingi. Wiata przystanku to prawdziwy zabytek – jeszcze z czasów Gierka. Wreszcie współczesne osiągnięcie, jakim są billboardy i wielkoformatowe reklamy na elewacji budynku. Gdyby nie one, można by odnieść wrażenie, że czas stanął tu w miejscu. Nic się tu nie zmienia. A w każdym razie nic na lepsze.
Dworzec należący do PKS-u w niczym nie przypomina nowoczesnych dworców autobusowych nie tylko na Zachodzie Europy, ale nawet w takich miastach, jak Kraków czy Toruń! Tak się od nich różni, jak brudne i rozklekotane autobusy PKS-u od nowoczesnych autobusów takich przewoźników, jak Polski Bus (który oczywiście stąd nie odjeżdża). Ilekroć wsiadam do dalekobieżnego autobusu PKS-u, żałuję.
Dworzec Zachodni PKS uruchomiono uroczyście 22 lipca 1980 r. I była to bodaj ostatnia wielka inwestycja warszawska otwarta jeszcze za rządów Edwarda Gierka. Wtedy dworzec prezentował się przyzwoicie. Zastąpił prowizoryczny i wyjątkowo szpetny dworzec autobusowy na Żytniej. Z tego ostatniego do dziś pozostał jeszcze fragment podjazdu przy dawnej bramie oraz podmurówka ogrodzenia. Dworzec na Żytniej śmierdział, a gdy go zamknięto, stał jeszcze jakiś czas. Butwiał i straszył. W porównaniu z nim nowy Dworzec Zachodni sprawiał wrażenie hipernowoczesnego.
Miał obszerną halę kasową z poczekalnią oraz tunel, z którego miało się wychodzić na perony. Te wyjścia szybko okazały się niewypałem. Nie przypominam sobie, by ktoś z nich korzystał. Za to sam podziemny korytarz, łączący dworzec kolejowy z autobusowym, nie obrósł jeszcze budami z kebabem, był szerszy i przez niezbyt długi czas czysty. Tutaj też urządzona została ogromna toaleta, w której pasażerowie mogli się umyć.
Dziś ta sama toaleta gra w koszmarnej scenie filmu „Body/Ciało” (reż. Małgorzata Szumowska, 2015). Prokurator (Jerzy Gajos) przybywa na miejsce zbrodni. W sedesie utopiony został noworodek. Rozumiem, że dworzec staje się plenerem dla współczesnych reżyserów jako miejsce wyjątkowo ponure lub, jak ma to miejsce w filmie „Ile waży koń trojański”, takie, które nie zmieniło się od stanu wojennego. Wystarczy przypomnieć, że przez wiele miesięcy wspomniane przejście było zamknięte po wybuchu butli gazowej w jednej z budek.
Wyjdźmy jednak na powierzchnię. Gdy w 1980 r. otwierano Dworzec Autobusowy, zapowiadana była budowa dworca kolejowego. Jego skrzydło miało przylegać do budynku biurowo-hotelowego nad dworcem autobusowym. Nigdy jednak nie powstało. Za to w ubiegłym roku oddano do użytku maleńką, podziemną halę kolejowego Dworca Zachodniego – wzniesioną zgodnie z umową zawartą pomiędzy koleją a prywatnym inwestorem. Inwestor na terenie kolejowym wznosi kolosalne biurowce (stojące w pierzei nowych Alej Jerozolimskich), a przy okazji buduje małą część kolejową.
Jak by nie ocenić tej transakcji, trzeba przyznać, że nowa część dworca kolejowego, choć miniaturowa, prezentuje się efektownie. Na powierzchni, wokół przeszklonego wyjścia, zbudowano estetyczny placyk sąsiadujący z biurowcem. Kontrast między nim a placem przed dworcem autobusowym ścina z nóg. Granicę strefy brzydoty wyznacza ściana dalekowschodniego baru. Bazarowa estetyka. Bazarowy szyld. Dalej jest już tylko chaos. Co krok, to gorzej. Aż chce się uciec.