Florenckim pałacem zdawała się być kamienica u zbiegu Marszałkowskiej i Chmielnej. Pierwotnie istotnie była szlachecką rezydencją, a życie w niej biegło utartym torem. W 1939 r. dom miał już prawie sto lat i emanował atmosferą eleganckiej staroświeckości. Pachniał też całą paletą zapachów orientu.
Dom stanął w 1848 r., a w roku 1884 przebudował go znakomity architekt Józef Huss dla aptekarza Władysława Borkowskiego. Wtedy to budynek zmienił się z zewnątrz w budowlę w stylu florenckiego quattrocenta.
Pierwszą z dziewcząt była babka Stefanii Podhorskiej-Okołów, drugą cioteczna siostra babki. Jak wspominała pisarka, jej babka lubiła opowiadać tę historię w domu przy Marszałkowskiej w długie zimowe wieczory. Wyszła za mąż za byłego wojskowego i urodziła dziesięcioro dzieci. Jej najukochańszy syn studiował w belgijskim Liège, ale gdy wybuchło powstanie styczniowe przybył do Polski i poległ w bitwie pod Krzywosądzem. „Babka całe życie płakała po nim, aż nabawiła się chronicznej choroby oczu, która zmusiła ją do noszenia tzw. konserw, to jest dużych, szafirowych okularów chroniących wzrok”.
Jej kuzynka wyszła za mąż z miłości za bankiera. Jako szlachcianka z nazwiskiem popełniła przy tym mezalians, który oburzył jej otoczenie. Po roku urodził się jej syn. „Kiedy dwa tygodnie później babka poszła odwiedzić kuzynkę, zastała ją w ślicznym szlafroczku przy fortepianie. Młoda matka promieniała przy tym szczęściem, radością i urodą. – Pamiętasz – rzekła do mojej babki – co nam plótł ten Olender? Powiedział, że umrę po urodzeniu syna, a przecież minęło już dwa tygodnie i jestem zupełnie zdrowa” – pisała Stefania Podhorska-Okołów.
Kilka dni później, poszukując w garderobie indyjskiego szala, odkryła, że mąż nie tylko zdradza ją z piękną aktorką, ale nawet wykradł dla swojej kochanki szal żony. „Tak się przejęła tym faktem, że jak wówczas mówiono <pokarm uderzył jej na mózg> – dostała ataku ostrego szału. Trzeba ją było umieścić w zakładzie dla obłąkanych, gdyż stała się niebezpieczna dla otoczenia” – czytamy.
Zakład znajdował się aż w Wiedniu. W trakcie podróży do niego w ataku porwała w strzępy futro sobolowe, które miała na sobie. Kilka dni po przybyciu do zakładu umarła. „Wdowiec szybko się pocieszył zaślubiając aktorkę, nową właścicielkę fatalnego szala. Tak skończyła się krótka sielanka małżeńska szlachcianki z bankierem i zdaniem babki spełniła wróżba tajemniczego Olendra” – czytamy. Smutna ta historia była jedną z legend powtarzanych we „florenckiej” kamienicy przy Marszałkowskiej 110 u zbiegu z Chmielną.
Kamienica przy Marszałkowskiej 110 na narożniku z Chmielną zbudowana została w roku 1848. Był to czas szczególny dla Warszawy. Dwa lata wcześniej do ulicy Marszałkowskiej dotarły tory drogi żelaznej warszawsko-wiedeńskiej i w mieście nastała nowa epoka pary i kolei. W 1851 r. właścicielką kamienicy była Julianna Adryańska. Dopiero z jej rąk przeszła w ręce dziadków Stefanii Podhorskiej-Okołów, małżonków Jana i Marii z Romanowskich Żurkowskich.
Maria Żurkowska pochodziła z rodu od lat związanego z Bankiem Polskim. Jej dziad po kądzieli Ignacy Bolesta pełnił od 1828 r. funkcję jednego z trzech dyrektorów Banku, zaś ojciec był głównym kasjerem.
Jan Żurkowski po śmierci teścia objął stanowisko głównego kasjera banku. Pozostał na nim aż do swojej śmierci. Umarł po tym, jak zaziębił płuca w podziemiach skarbca bankowego.
Stefania Podhorska-Okołów pisze, że budynek, dwupiętrowy wzniesiony był bardzo solidnie, miał pałacowe pierwsze piętro, pierwotnie drewnianą oficynę od strony Chmielnej oraz ogród w głębi posesji – ciągnący się aż po samą ulicę Złotą – czyli mniej więcej tam, gdzie dziś znajduje się pasaż Wiecha. Tak było jeszcze w latach 50. i 60. XIX wieku.
Zacytujmy jeszcze raz panią Stefanię, która z kolei relacjonowała wspomnienia swej matki: „Był to piękny sad, założony z myślą o licznej rodzinie, która miała z niego korzystać. Dziadek kazał w nim zasadzić drzewa w rozmaitych gatunkach, owocujące w różnych porach roku, od wczesnych czereśni aż po zimowe jabłka. Nie brakło ani orzecha włoskiego, ani włoskich moreli i brzoskwiń, ani winorośli szlachetnej rozpiętej na murze południowym” – pisała (wszystko to na tyłach dzisiejszych Domów Towarowych Centrum!).
Dodawała też, że wszystkie owoce wykorzystywane były przez rodzinę. „Nigdy z tego ogrodu nie sprzedano ani jednej gruszki czy śliwki. Po śmierci Jana Żurkowskiego ogród popadł w zaniedbanie. Kamienica powoli traciła dawny, rezydencjonalny charakter. Wokół wyrastały wielkie domy dochodowe. Marszałkowska z nieco peryferyjnej ulicy zamieniła się w główną arterię handlową miasta. Ogród na tyłach domu rozparcelowano. Wytyczone działki zostały sprzedane. Drzewa wycięto i w ich miejscu pobudowano oficyny oraz nowe domy.
Zajrzyjmy jeszcze na pierwsze piętro budynku, do apartamentów rodziny Żurkowskich. Stefania Podhorska-Okołów nie bardzo przypominała ich sobie z z autopsji. Lepiej znała je z opowiadań matki. W domu jej rodziców znajdowało się kilka mebli, należących niegdyś do jej dziadków. Wśród nich np. fotelik po księciu Józefie Poniatowskim. Cały ich komplet kupiony został podczas aukcyjnej rozprzedaży wyposażenia Pałacu pod Blachą. Były to meble klasycystyczne. Malowane na biało ze złoceniami, kryte białym adamaszkiem w złote kwiaty. Mebelki intensywnie użytkowane z czasem zbrzydły. Pomalowano je na czarno i obito ceratą imitującą skórę.
„Babka dzieląc po śmierci męża dobytek domowy między dorosłe już dzieci, dała pięciu żyjącym córkom i jednemu synowi po foteliku, aby nikt nie był skrzywdzony. Wskutek tego podziału rozproszyły się pamiątki po księciu Józefie. Dwa ostatnie foteliki (…) spłonęły w Powstaniu Warszawskim” – wspominała pani Stefania.
Innym z cennych mebli był mały ozdobny stolik toaletowy z lustrem w typie „poudreuse”. Wykonano go z palisandra i drewna różanego. Miał rozkładany blat, szufladki i skrytki. Był też stoliczek z kręconymi nóżkami, udekorowany odwróconą na lewą stronę panoramą Warszawy Canaletta. A za jedną z najcenniejszych pamiątek rodzinnych w tym XIX-wiecznym domu uważano stary modlitewnik prababki Boleściny „Chrześcijańska heroina”, wydany w 1762 r. Jak pisała pani Stefania, w księdze oprawnej w butwiejącą już skórę dwie karty wyczytane były ze szczętem „i aż brązowe od częstego używania, a może i łez, które na nie przy każdej modlitwie spadały”. A to dla tego, że i prababka wypłakiwała synów poległych lub zmarłych na wojach. Jednego z nich roznieśli na szablach kozacy w trakcie „rzezi Pragi”. Inny zmarł na febrę na Santo Domingo.
Jak już wspomniano, w latach 80. XIX w. kamienicę kupił aptekarz Władysław Borkowski i przebudował go zgodnie z projektem Józefa Hussa. Jako pierwszy na architekturę kamienicy zwrócił uwagę Stanisław Herbst w książce „Ulica Marszałkowska”. „Kamienicy na rogu Chmielnej Huss nadał szatę florenckiego pałacu wczesnorenesansowego z imitacją mięsistej rustyki na całej wysokości. Naśladownictwem tego typu, stworzonego przez wybitnego architekta, była później kamienica nr 148/1403a, która ryzalitowaniem rozbiła prostotę fasady pierwowzoru” – pisał i dodawał, że „surowość budynków pozbawionych ozdób nie sprzyjała rozpowszechnianiu tego typu”.
Znakomity historyk i największy w Polsce znawca twórczości Hussa – dr Tomasz Grygiel zaznaczył, że budynek, podobnie jak wspomniana kamienica Teofili Drożyńskiej przy Marszałkowskiej 148, były jedynym w Polsce całościowym nawiązaniem do tej tradycji w architekturze wielkich kamienic dochodowych.
„Staranność w doborze detalu i znajomość kompozycji włoskich budowli, widoczne w wielu innych dziełach Józefa Hussa, sprawiły, że gmachy te najbardziej konsekwentnie przywoływały formy tradycji toskańskiej.
Szczególnie pod tym względem wyróżniał się dom Borkowskich, będący niejako syntezą wiedzy budowniczego końca XIX w. na temat fasady pałacu XV-wiecznej Florencji”.
Pojęcie syntezy architektury florenckiego quattrocenta jest chyba najbardziej właściwe. Wędrując po Florencji nie natrafiłem na XIV- czy XV-wieczne palazzo, które zostałoby dosłownie powtórzone przez Hussa przy Marszałkowskiej 110. Jednak w wielu z tych budynków można odnaleźć elementy przetworzone przez warszawskiego architekta.
Zasadnicza różnica w opracowaniu elewacji polegała na wprowadzaniu rustyki z tynków, nie zaś charakterystycznych dla ówczesnej Florencji potężnych ciosów z kamienia. Ale tak przecież projektowano wtedy w całej Europie. Podobne budynki można odnaleźć w wielu innych wielkich miastach XIX-wiecznej Europy. Także w samej Florencji, gdzie tak jak w Warszawie partery tych budynków przeznaczone były na sklepy z dużymi witrynami.
Przez wiele dziesięcioleci narożnik kamienicy na parterze zajmowała apteka. Urządził ją tu nowy właściciel domu, Władysław Borkowski. Z czasem przejdzie ona w ręce jego zięcia Ferdynanda Więckowskiego. Miała ona aż kilka witryn sklepowych. Przy aptece aż do drugiej wojny światowej działało laboratorium chemiczno-farmaceutyczne.
Ferdynand Więckowski zmarł w roku 1914, ale aptekę przejęli jego spadkobiercy i pod dawną firmą F. Więckowski dotrwała aż do Powstania Warszawskiego. Sam dom w 1904 r. stał się własnością córki Borkowskiego, Władysławy Więckowskiej. Będzie do nie należał aż do jej śmierci 10 listopada 1941 r.
Magiczny świat fotografii
Na kilka lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej czarodziejski klimat musiał mieć sklep Stanisława Szalaya, w którym sprzedawano latarnie czarnoksięskie. Był to profesjonalny sklep fotograficzny, ale handlowano w nim też materiałami niezbędnymi do kręcenia filmów.
W tym czasie Marszałkowska była istnym filmowym zagłębiem. Wystarczy wspomnieć, że zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, w kamienicy Jankowskiego przy Marszałkowskiej 130 działało słynne atelier filmowe „Sfinks”, a tuż obok kilka kinematografów. Już w latach międzywojennych w sąsiedztwie kamienicy przy Marszałkowskiej 112 powstanie z kolei popularne kino „Stylowy”.
Stanisław Szalay handlował też aparatami fotograficznymi, osprzętem do nich, chemikaliami i materiałami światłoczułymi. Były to czasy, gdy wynalazki w dziedzinie fotografii często tworzyli jeszcze zapaleńcy, choć coraz większą rolę zaczynały odgrywać takie firmy, jak amerykański „Kodak” czy niemiecka „Agfa”.
W reklamie sklepu Szalaya z 1913 r. czytamy też: „Wywoływanie i kopiowanie zdjęć amatorskich. Wszelkie wskazówki i nauka bezpłatnie”. W tym miejscu warto przypomnieć, że na początku XX w. fotografowanie było zajęciem elitarnym. Wymagało niemałych umiejętności, a proces od zdjęcia do wywołania odbitek zajmował sporo czasu. Trudno to zrozumieć w czasach, gdy każdy ma aparat cyfrowy w telefonie komórkowym i w ciągu kilku sekund od zrobienia zdjęcia może je przesłać na koniec świata.
W latach 30. w kamienicy ulokowała się jedna z kilku filii popularnych i eleganckich delikatesów: Pakulscy Bracia, skład win i towarów kolonialnych. Pachniało tu wtedy aromatami Indii, Biskiego Wschodu i Chin. Dodajmy, że zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, na rogu Chmielnej i Brackiej znajdowała się centrala firmy i kolejne, do dziś pamiętane delikatesy.
W 1945 r. solidne mury kamienicy jakimś cudem nadal stały. Pisała o tym Stefania Podhorska-Okołów w 1955 r. Dom „przetrwał szczęśliwie bombardowania wrześniowe, a po powstaniu warszawskim zostały po nim mury, wprawdzie wypalone wewnątrz, które jednak z łatwością można było zrekonstruować. (…) Konserwatorzy warszawscy nie uznali go widać za dostatecznie zabytkowy i przeznaczyli na rozbiórkę”, pisała z żalem.
Zadecydowali jednak nie konserwatorzy. Marszałkowska miała się gruntownie zmienić. Dom nie miał szans na odbudowę. W latach 50. planowano tu wzniesienie monumentalnej, socrealistycznej zabudowy Ściany Wschodniej. Po 1956 r. socrealizm został porzucony i wschodnia pierzeja Marszałkowskiej pomiędzy Alejami Jerozolimskimi a Świętokrzyską stałą się scenerią największej, wielkomiejskiej realizacji czasów Gomułki. Dziś w miejscu kamienicy znajduje się fragment Domu Towarowego „Sawa”.