Mija 80. rocznica powtórnego pochówku Stanisława Augusta Poniatowskiego w Wołczynie. Złożenie masywnej, posrebrzanej trumny miało miejsce nocą w największej tajemnicy, a wójtowi i proboszczowi Wołczyna tajniacy kazali milczeć. Był rok 1938.
Ponad pół wieku później Anatolij Butewicz, Minister Kultury Białorusi szczątki króla zapakował do zwykłej teczki, takiej, z jaką chodzi się do biura i przewiózł je przez granicę do Warszawy. Po jakimś czasie, w roku 1995, w podziemiach katedry św. Jana miał miejsce trzeci już pogrzeb ostatniego króla Polski. Prochy złożono w specjalnie przygotowanym grobowcu z marmuru w krypcie królewskiej (nr IX) pod katedrą św. Jana.
Historię o czynie ministra Butewicza słyszałem od kilku osób zarówno w Mińsku, jak i Brześciu nad Bugiem. Czy jest prawdziwa? Zapewne, choć szczątki królewskie wracały do Warszawy etapami. O konieczności ich sprowadzenia do Polski mówiono już w czasach pierwszej Solidarności w 1981 r., kiedy to przez prasę przetoczyła się dyskusja na ten temat. Wiadomo było, że król od 1938 r. spoczywa w kościele w Wołczynie niedaleko Brześcia nad Bugiem, ale nie bardzo zdawano sobie sprawę, w jakim stanie znajduje się sam kościół i trumna, w której go złożono.
Król Stanisław August zmarł na wygnaniu w Petersburgu 11 lutego 1798 r. przed godziną ósmą rano. Stało się to w pałacu Marmurowym, gdzie mieszkał. Dzień wcześniej po przebudzeniu się wypił jak co dnia filiżankę bulionu. Szybko po tym poczuł się źle. O godzinie 11 stracił przytomność i już jej nie odzyskał.
Car Paweł I Piotrowicz, szczerze nienawidzący swojej matki Katarzyny Wielkiej, wyprawił pozbawionemu przez nią tronu polskiemu monarsze wspaniały pogrzeb. Sam przy tym pilnował wielu szczegółów uroczystości. Zabalsamowane ciało ubrano w mundur polskiej gwardii koronnej przepasane błękitną wstęgą z Orderem Orła Białego. Okryto je purpurowym płaszczem podbitym gronostajem z haftowanymi orłami. Car założył na głowę zmarłego króla koronę ze złota.
W dniu pogrzebu wzdłuż trasy orszaku z pałacu Marmurowego do kościoła św. Katarzyny stało 18 tysięcy żołnierzy, a car prowadził orszak konno. Wnętrze kościoła udekorował i katafalk zbudował wielki artysta Vincenzo Brenna.
Minęło 140 lat i władze sowieckie postawiły polskich urzędników przed faktem dokonanym. Na granicznej stacji kolejowej w Stołpcach stanął wagon towarowy nadany w Leningradzie. Znajdowała się w nim wielka dębowa skrzynia z pieczęciami polskiego konsulatu w Leningradzie. List przewozowy był tyleż lakoniczny, co tajemniczy. Widniało na nim jedno słowo: „zwłoki”. Obok adres: „Polsza”. Władze sowieckie zamierzały dokonać wielkiej przebudowy Leningradu i kościół św. Katarzyny miał zostać rozebrane. Urzędujący w pałacu Brühla polski MSZ, choć niechętnie, wystąpił do ZSRR o wydanie królewskich szczątków. Działo się to w absolutnej tajemnicy i polscy urzędnicy nie mieli o tym najmniejszego pojęcia. Celnicy oraz urzędnicy z powiatowi nie wiedzieli, co mają zrobić. Dopiero następnego dnia nadszedł telegram z Warszawy nakazujący zapieczętowanie wagonu, opatrzenie go napisem „bagaż zwykły” i odstawienie na bocznicę w Brześciu nad Bugiem.
Dla władz sanacyjnych był to niechciany podarunek. Zamierzano uniemożliwić pochowanie monarchy w Krakowie czy też w Warszawie. Dopiero po kilku dniach, w konspiracji, nocą zapakowano potężną trumnę na ciężarówkę i przewiezionego do niezbyt odległego od Brześcia Wołczyna. W tej wsi urodził się Stanisław August Poniatowski. Tu znajdował się niegdyś jego pałac oraz kościół św. Trójcy, w którym przyszły król prawdopodobnie został ochrzczony. Pełna finezji rokokowa świątynia bardziej przypominała mocno przeszklony pawilon ogrodowy niż kościół.
To prezydent Ignacy Mościcki nakazał premierowi Felicjanowi Sławojowi Składkowskiemu znalezienie miejsca na głuchej prowincji, gdzie mało kto dotrze. Nocą 14 lipca 1938 r. tajniacy towarzyszący orszakowi zbudzili proboszcza i kazali mu otworzyć kościół. Wszystko działo się w pośpiechu i tajemnicy, a wokół kościoła rozstawiono policjantów. Księdzu nakazano milczenie i zakazano odprawiania mszy w intencji króla. Ogromna trumna nie weszła przez niewielki otwór do krypty i złożono ją w zamykanej kratą niszy przylegającej do nawy. Na kratę tajniacy założyli cztery kłódki. Pomimo wielkiej tajemnicy wszystko się wydało już dwa tygodnie później i wybuchł wielki skandal, a do ataków na rządzących solidarnie przystąpiły liberalne „Wiadomości Literackie”, jak też prasa endecka. Pomimo oburzenia władze sanacyjnie nie udzielały żadnych wyjaśnień.
Kilka miesięcy później, w 1939 r. Wołczyn znalazł się w granicach sowieckiej okupacji. Po wojnie miejscowość nie wróciła już do Polski, pozostając zaledwie kilka kilometrów od granicy. Ówczesny proboszcz Antoni Czyszewicz załadował dobytek na kilka furmanek i przeszedł na drugą stronę nowej granicy, oddając klucze do kościoła przedstawicielowi Rady Wiejskiej.
Najpóźniej do 1949 r. grobowiec królewski został splądrowany. Sam kościół został zamieniony w magazyn kołchozu, a w końcu popadł w ruinę. W Brześciu do dziś można usłyszeć upiorną plotkę jakoby czaszką króla grano jak piłką. Są one całkowitym zmyśleniem! W raporcie z otwarcia trumny w 1922 r. przez ustanowioną po traktacie ryskim komisję do spraw rewindykacji dóbr kultury można przeczytać, że w tym już czasie „ciało i szkielet zetlały zupełnie, na miejscu czaszki pozostał biały proszek podobny do wapna”. W podobny proszek zamieniła się lewa noga króla”. Taka destrukcja zwłok nie powinna dziwić wiedząc, że krypta kościoła w Petersburgu co najmniej czterokrotnie zalewana była wodą podczas katastrofalnych powodzi.
Gdy w końcu lat 80. XX w. ostatnim peerelowskim ministrem kultury został prof. Aleksander Krawczuk, historyk starożytności i eseista, w 1988 r. podjął decyzję o sprowadzeniu do Warszawy szczątków Stanisława Augusta. W grudniu 1988 r. do Wołczyna wybrała się 12-osobowa komisja, która dopiero teraz mogła się przekonać, że kościół jest ruiną, z pustką w miejscu dachu zawalonego w 1976 r., zaś po królewskim grobowcu nie ma śladu.
Badania archeologiczne podjęte tuż przed wyborami czerwcowymi w 1989 r. wykazały, że grobowiec został zniszczony i rozproszony w obrębie kościoła. Nieco wcześniej poszukiwania w kościele św. Trójcy prowadzili też społecznicy amatorzy z Grodna. To, co znaleźli trafiło do muzeum w Mińsku. Jak można przeczytać na łamach „Kroniki Zamkowej” z 1995 r. był to strzęp królewskiego płaszcza, kawałek wstęgi orderowej, skórzany obcas, kowalski gwóźdź, haftowanym srebrem polski orzeł z wydartym złotym haftem z wizerunkiem herbu Ciołek. Resztki te w 1988 r. w siedzibie białoruskiego Ministerstwa Kultury podarowano polskiej delegacji. Ale badania archeologiczne powtarzano w kolejnych latach. W ich trakcie udało się odnaleźć kolejne relikty. A pobrana wcześniej próbka wykazała że wokół rozsiany jest pył kostny. Prawdopodobnie szczątki odnalezione w trakcie późniejszych badań zapakował do teczki minister Butewicz i przewiózł do Warszawy.
Ponowny pogrzeb króla miał miejsce w warszawskiej katedrze św. Jana wieczorem 14 lutego 1995 r. Po dwustu latach, przynajmniej w znaczeniu symbolicznym król wreszcie wracał do Warszawy. Zanim doszło do uroczystości, urna z zebranym prochem kostnym wystawiona została na widok publiczny w Wielkiej Sali Zamku Królewskiego. Do kościoła przeniósł ją biskup Marian Duś, a orszakowi z Zamku do katedry towarzyszyło bicie dzwonów kościelnych, werble i pochodnie. W uroczystościach w katedrze uczestniczył ówczesny prezydent Lech Wałęsa, mszę zaś odprawił prymas Józef Glemp. Po jej zakończeniu urnę złożono w grobowcu, do którego już wcześniej włożony został pojemnik z miedzianych płyt, w którym znalazły się wszystkie przywiezione z Białorusi elementy królewskiego pochówku.
Prace przy przebudowie krypty oraz nowym grobowcu prowadzone były pod nadzorem ówczesnego dyrektora Zamku Królewskiego prof. Andrzeja Rottermunda. Projekt grobowca sporządził architekt Robert Kunkel. Projektując grobowiec, nawiązał on do powstałego ok. 1784 r. rysunku Jana Chrystiana Kamsetzera, wykonanego na zlecenie króla do planowanego przez niego mauzoleum w Łazienkach. Odkuty z białego marmuru ma formę antycznego sarkofagu.
Szczątki Stanisława Augusta Poniatowskiego są dziś jedynym pochówkiem królewskim w Warszawie. Kaprys historii sprawił, że spoczęły w podziemiach tej samej świątyni, w której dwa lata wcześniej złożono resztki ostatniego prezydenta II RP Ignacego Mościckiego, sprzeciwiającego się królewskiemu pochówkowi w stolicy. Jednak pomimo pozytywnego rezultatu badań antropologiczno-paleopatologicznych szczątków poddanych w Akademii Medycznej w Szczecinie, nie brakowało wówczas głosu sceptyków, że to wcale nie resztki króla złożono w warszawskiej katedrze.