Kamienica przy Marszałkowskiej 1 nazywana jest niekiedy warszawskim domem „żelazkiem”. Ma najmniejsze w Warszawie podwórko studnię, nakryte szklanym świetlikiem i należała do najwyższych domów w naszym mieście przed 1914 r.
W latach 70. XX w., gdy chodziłem do szkoły, i potem w latach 80., kiedy studiowałem, eksplorowanie podwórek, klatek schodowych, a nawet piwnic i dachów warszawskich kamienic nie było trudne. W domach nie było jeszcze domofonów i bez przeszkód można było wchodzić do ich wnętrz. Wiele kamienic sprzed 1914 r., mających mieszkania 5- czy 7-pokojowe po wojnie zamieniono na kołchozy, gdzie każdy pokój to mieszkanie, czasem ze wspólną kuchnią, a zawsze ze wspólną łazienką i korytarzem. Drzwi do tego ostatniego zwykle stały otworem. Snuły się po nich zapachy kuchenne, krzyki domowych awantur czy jedyny w swoim rodzaju, zatęchły smród mieszkań zamienionych w meliny.
Zaglądałem na takie korytarze i nie zdarzyło mi się nigdy, by ktoś zwrócił na mnie uwagę. Żałuję, że nie istniały jeszcze w tamtych czasach aparaty cyfrowe. Ileż można było zrobić fotografii. Na sufitach wspólnych korytarzy zdarzały się sztukaterie, w kącie czasem ozdobny piec kaflowy, a pod wytartym linoleum kawałek czarnego od brudu parkietu.
Dziś niejako nadrabiam tamte zaległości dokumentacyjne. Poniżej przedstawiam garść fotografii z wnętrz kamienicy przy Marszałkowskiej 1 z najmniejszym w Warszawie podwórkiem studnią. Z racji wyjątkowej wysokości i lokalizacji na trójkątnej działce kamienica ta niekiedy nazywana jest domem żelazkiem.
O budynku tym pisałem już kiedyś w cyklu „Warszawa nieodbudowana” na łamach Gazety Stołecznej. Tu przypomnę jedynie kilka podstawowych faktów. Budynek powstał w latach 1912-1913. Nazwiska projektanta nie znamy. W środku dominowały mieszkania dostępne dla średnio zamożnej inteligencji. Były to lokale 3- i 4-pokojowe oraz pokoje kawalerskie, wynajmowane na żądanie wraz z umeblowaniem. Parter to sklepy i główne wejście do kamienicy od Marszałkowskiej.
W porównaniu z iście pałacowymi wejściami do kamienic projektowanych przez takich architektów jak Józef Napoleon Czerwiński i Wacław Heppen, czy Henryk Stifelman i Stanisław Weiss, tutaj główne wejście zaskakuje niepozornością. Wiodło do ciemnego i dość ciasnego hallu umieszczonego na poziomie parteru pod podwórkiem studnią. Światło dzienne do wnętrza sączyło się przez strop częściowo wyłożony luksferami. Było go jednak mało, bo najpierw musiało ono wpaść na samo dno głębokiej studni, jaką tworzyło podwórko o wymiarach 2 na 4 i na 8 metrów. Od góry podwórko przykrywa szklany świetlik.
Z hallu z dwóch stron wiodą wejścia na klatki schodowe. Jedna z nich ma trójkątną duszę ciągnącą się przez wysokość ośmiu pięter.
Podwórko studnia nie pogarszało zatem warunków mieszkaniowych. Nie wychodziły na nie bowiem okna pomieszczeń mieszkalnych, a jedynie duże okna klatek schodowych oraz mniejsze korytarzy wiodących do mieszkań. Za to mieszkania oświetlane były przez okna w trzech elewacjach zewnętrznych – na ulicę Marszałkowską, plac Unii Lubelskiej (w 1914 Rondo Mokotowskie) i Polną.
Dodajmy, że nieparzysta strona Polnej nie była zabudowana. Ciągnął się za nią tor wyścigów konnych i z okien był daleki widok na tę stronę. Z kolei z okien wychodzących na Rondo Mokotowskie dostrzec można było daleki Czerniaków. Właściciel kamienicy mógł z czystym sumieniem reklamować wszystkie mieszkania jako frontowe i słoneczne.
Dom miał nowoczesne wyposażenie. Nie tylko elektryczność i centralne ogrzewanie, ale też centralne odkurzacze, spiżarnie, kuchnie gazowe. Skromniej wyposażone były pokoje kawalerskie. Miały wspólne łazienki na korytarzu, ale w tamtej epoce nie było to rozwiązanie, które by kogoś raziło. Za to właściciel dla wygody mieszkańców zatrudniał „obsługę kamerdynerską”.
Schody w kamienicy wyłożone zostały białym marmurem, a w jednej z klatek znalazł się szyb w metalowej siatce mieszczący windę. Dziś z oryginalnej windy nic nie zostało, jednak nadal istnieje siatka. Na każdym piętrze nad dawnym wejściem do windy widnieje inicjał „SK” – Stanisław Kacperski.
Zdaniem Jerzego Kasprzyckiego inicjatorem budowy był Stanisław Kowalski. Jak pisał w „Pożegnaniach Warszawskich”, był on kupcem przybyłym z prowincji. Pierwsza wojna światowa zmieniła sytuację na rynku. Strzaskała w drzazgi wiele fortun i Kowalski sprzedał dom małżonkom Stanisławowi i Kazimierze Kacperskim. Wydaje się jednak, że to jedynie legenda. Budowę rozpoczął Stanisław Kacperski. Litery SK nad drzwiami windy są jego inicjałem. Ostatnim przedwojennym właścicielem kamienicy był Państwowy Zakład Emerytalny.
Dziś zarówno elewacje, jak i wnętrza prezentują się dość smętnie, ale mroczny hol na parterze, korytarze obiegające podwórko studnię i zdumiewające schody zdają się tworzyć jeden z najbardziej tajemniczych labiryntów w warszawskich kamienicach.