Kino Colosseum zasłużyło na swoją nazwę. W latach międzywojennych uważano je za największy przybytek X muzy w Warszawie. Powstało u zarania niepodległości, 21 listopada 1918 r. i ze zmiennym szczęściem dotrwało do września 1939 r., kiedy na budynek spadły niemieckie bomby. W swoich niespełna 21-letnich dziejach kino kilka razy było zamykane, po to, by odradzać się na nowo.
Neon z napisem „Colosseum” migotał nad bramą arystokratycznego pałacu Kossakowskich przy Nowym Świecie 19. Samo kino mieściło się na jego tyłach, w głębi posesji, w gmachu dawnego pałacu lodowego „Palais de Glace”, który przeszedł do historii jako pierwsze w dziejach Warszawy sztuczne lodowisko.
Warto tu przypomnieć, że pałac lodowy powstał w latach 1911-12 i był jednym z przedsięwzięć świadczących o niezwykle dynamicznym rozwoju Warszawy przed pierwszą wojną światową. Zbudowany został kosztem miliona marek, które wyłożyli przedsiębiorcy z Berlina. Na miejscu ich interesy reprezentowali dwaj warszawscy przedsiębiorcy: Wiśniewski i Izydor Cynamon. Drugi z nich był współwłaścicielem dużej firmy budowlanej, która wzniosła między innymi gmach Filharmonii Warszawskiej. Jak dowiadujemy się z artykułu zamieszczonego w 1912 na łamach „Przeglądu Technicznego”, projekt sporządził architekt Stefan Szyller.
„Palais de Glace” znacznie przerastał skalą pałac Kossakowskich, ale usytuowany w głębi posesji, był niewidoczny. Wyróżniał się przy tym pomysłową konstrukcją stalową. Jego główną część stanowiła ogromna sala ślizgawkowa, długa na ponad 50 metrów i nakryta cylindrycznym dachem wspartym na 16 potężnych słupach żelaznych. Z boków sali na parterze i piętrze urządzono galerie dla publiczności, gdzie można było ustawiać zarówno stoliki restauracyjne, jak i w czasie większych widowisk krzesła. Dla restauracji zaprojektowano zaplecze z ogromnymi kuchniami, spiżarniami i salami do przygotowywania potraw. Przy ścianie szczytowej, na osi budowli urządzono obszerny balkon dla orkiestry, za nim zaś pokoje dla muzykantów i garderoby dla śpiewaków.
Był to zatem obiekt nie tylko skomplikowany technicznie, ale też miał rozbudowany program funkcjonalny. Został bogato wykończony, na miarę budowli, która miała w założeniu przynosić wielkie dochody. Wnętrze oświetlały ogromne żyrandole umieszone pod sufitem, zdobiły malowidła i ogromny witraż wykonany w pracowni Białkowskiego. Przedstawiał Zorzę Polarną ponad Oceanem Lodowym. Według historyka sztuki prof. Tadeusza S. Jaroszewskiego, architektura budowli, zwłaszcza wnętrza o falującej linii balkonów wykazywały pewne związki zmodernizowanego, późnego baroku szczególnie popularnego na przełomie stuleci w Wiedniu. Sam witraż, znany nam ze schematycznego rysunku przekroju poprzecznego budowali, zamieszczonego w Przeglądzie Technicznym, miał jednak na pewno charakter secesyjny.
Lód na torze ślizgawkowym wytwarzała skomplikowana i na ówczesne czasy zaawansowana technologicznie maszyneria. Pod płytą lodowiska na podkładzie betonowym ułożono warstwę rur, przez które przepływała solanka sztucznie chłodzona do temperatury -10 stopni Celsjusza. Jak pisze Małgorzata Omilanowska w książce „Stefan Szyller”, urządzenia techniczne wzorowane były na berlińskim „Admiralspalast”, które architekt oglądał w trakcie specjalnej podróży do stolicy cesarstwa Niemiec.
Pałac Lodowy był inicjatywną prywatną, obliczona na zysk i uzależnioną od zmiennych trendów mody. Działo się to w czasach, gdy warszawskiej Syrenie wyraźnie brakowało bicepsów i sport był domeną niewielkiej grupy zapaleńców. W tej sytuacji sztuczne lodowisko, na które wchodziło się za solidną opłatą nie miało szans na długi żywot. Towarzystwo przychodziło do pałacu, póki był nowością. Niezamożnej młodzieży na bilety do pałacu nie było stać. Z kolei mieszczanie przychodzący tu dla towarzystwa szybko zaspokoili swoją ciekawość i nie zamierzali wracać, by spędzać kilka godzin przy stoliku w temperaturze około 12-15 stopni. Tymczasem koszty eksploatacji były ogromne.
W rezultacie, pomimo początkowego sukcesu przedsięwzięcia, frekwencja spadała i właścicieli od finansowej porażki nie uratowały już nawet próby organizowania w „Palais de Glace” rozlicznych imprez i przedstawień w rodzaju baletu na lodzie czy widowiska sylwestrowego urządzonego nocą z 31 grudnia na 1 stycznia 1913 roku pt. „Książę karnawału w krainie wiecznych lodów”.
Już w połowie 1913 roku myślano o przekształceniu pachnącego nowością lodowiska w tor do jazdy na wrotkach. I chyba do rangi symbolu urasta fakt, że w kilka miesięcy później w tym „królestwie zimna” urządzono dużą wystawę „Światło, ruch, ciepło”. Wystawa oznaczała koniec przedsięwzięcia i jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej, wiosną1914 roku budynek przejął syndyk masy upadłości.
Jak podał „Kurier Warszawski” z dnia 21 lipca tegoż roku, gruntownie przebudowany gmach zamierzano przekształcić w popularny lokal koncertowo-rekreacyjny. Wybuch wojny uniemożliwił realizację zamierzeń i przez jakiś czas budynek istotnie opanowali wrotkarze.
Ale wrotki też się szybko znudziły. Tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej w dawnej hali lodowej powieszono ekran, postawiono krzesła i urządzono kino „Palais de Glace”. Trudno powiedzieć, czy dokonano wtedy przeróbek wnętrza na większą skalę. Na pewno trzeba było zasłonić okna oraz witraż. Akustyka musiała być fatalna, choć miało to średnie znacznie, gdyż filmy i tak były nieme. Za to loża dla orkiestry przydała się i teraz, w trakcie projekcji filmów orkiestra tworzyła dla nich oprawę muzyczną. Widownia była ogromna, tak więc liczono na dochód z biletów.
Po wybuchu wojny kino nie zaprzestało działalności. Na kilkanaście godzin przed wejściem Niemców do Warszawy w sierpniu 1915 r. w „Palais de Glace” wyświetlano rosyjski film „Maria Łusjewna” z napisami po rosyjsku i polsku. Ilustrację muzyczną tworzyła orkiestra symfoniczna pod dyrekcją Adama Furmańskiego, kornecisty i dyrygenta, który koncertował z własną orkiestrą w całym Królestwie Polskim.
Kilka tygodni później filmy rosyjskie zniknęły z ekranu, tak jak i rosyjskie napisy, a w ich miejscu pojawiły się produkcje niemieckie, austriackie, duńskie oraz rodzime, produkowane w Warszawie. Już w 1915 r. sporą popularność w Warszawie zdobyła duńska aktorka Asta Nilsen, dziś uważana za pierwszą kobiecą gwiazdę kina niemego. W sierpniu 1915 r. w Warszawie zajętej już przez Niemców w Colosseum można było zobaczyć ją w filmach „Uchodzące życie” oraz „Przez omyłkę”.
Kino przetrwało całą wojnę. Pod jej koniec, w roku 1918 chętnie pokazywano w nim obrazy poświęcone sensacjom z życia dworu rosyjskiego. 6 kwietnia swoją premierę miał film „Rasputin”. Jak głosiła reklama „Aktualny dramat zaczerpnięty z zakulisowych dziejów byłego caratu”, zaś w październiku film „Suchomlinow” „dramat polityczny oparty na tle intrygi kamaryli dworskiej w przeddzień wybuchu wojny europejskiej”.
Widzowie przychodzili też dla bijącej rekordy popularności Poli Negri. I to grającej zarówno w filmach kręconych na miejscu w wytwórni Aleksandra Hertza, jak i w Niemczech. W połowie kwietnia 1918 r. w Colosseum wyświetlano film „Gdy serce nienawiścią pała”, nakręcony w Niemczech w reżyserii Kurta Matuila. Jak głosiła reklama Pola Negri występowała w nim jako „nieporównana tancerka z wężami”. Wspominam ten film, gdyż długo uważany był on za zaginiony Odnalazła go w 2009 r. w Rzymie para polskich historyków filmowych: Małgorzata i Marek Hendrykowscy.
W listopadzie 1918 r. „Kurier Warszawski” poinformował o otwarciu w dawnym „Palais de Glace” nowego kina Colosseum. Miało to miejsce 21 listopada, zaledwie kilka dni po odzyskaniu przez Polskę wolności. Kino otwarte zostało pod nowym zarządem. W reklamach czytamy o „gruntownej przebudowie” kina. Trudno jednak przypuszczać, by było ona zasadnicza. Panowała bieda, brakowało pieniędzy i materiałów.
Na premierę nowa dyrekcja wybrała włoski film „Cyrk Wolfssona”, o którym pisano, że jeszcze kilkanaście dni wcześniej w okupowanej Warszawie jego emisja była zabroniona przez Niemców. Trudno powiedzieć, z jakiego powodu, skoro w filmie były głównie takie atrakcje jak: porwanie dziecka przez małpę, taniec nimf księżycowych, wędrówka po krainie władcy świata podziemia, demony w walce z ludźmi, czy sceny biblijnego potopu. Program ten musiał odpowiadać publiczności, skoro utrzymywał się na ekranie przez szereg dni. Projekcji w trakcie przedstawień premierowych towarzyszyła orkiestra filharmonii lwowskiej pod dyrekcją Juliusza Szrajera. Uzupełnieniem kina był bufet restauracyjny i kawiarnia.
W roku 1923 nastąpiła kolejna zmiana. Kino Colosseum, niedziałające już od jakiegoś czasu, zostało ponownie wskrzeszone pod nową nazwą kina „Varsavia”. Na czele zarządu stanął Henryk Pianowski. Inauguracja miała miejsce 22 grudnia 1923 r. I znów, tak jak na początku pierwszej wojny światowej, podkład muzyczny tworzyła orkiestra Adama Furmańskiego.
„Dyrektor zgotował kinomanom już nie lukullusową, lecz pantagruelową biesiadę, dając w jednym programie 14 aktów filmu ‘Stanley w Afryce’ Film ten wyszedł z amerykańskiej wytwórni Universal i odznacza się wszystkimi cechami dobrej szkoły amerykańskiej. Ciekawa intryga zręcznie wpleciona w nieskończone i barwne perypetie olbrzymiej podróży Stanleya i Livingstona” – zachęcał recenzent „Kuriera Warszawskiego”. Działo się to wszystko w epoce, gdy na mapie świata wciąż pozostawały białe plamy, a wyprawa w głąb Afryki rozbudzała wyobraźnię tysięcy ludzi. Pomimo zachęcającego początku kino Varsavia istniało dość krótko i z czasem zupełnie o nim zapomniano.
Tymczasem w roku 1926 ponownie odrodziło się Colosseum. Tym razem zostało jednak zupełnie przebudowane. Pozostała zasadnicza część hali z lożami, ale był to już zupełnie inny obiekt. O tych zmianach donosił „Kurier Warszawski”: „Wspaniały lokal zmieniony nie do poznania przez gruntowny remont, który zmniejszył nieco sale, nadając jej jednocześnie nadzwyczaj miły i estetyczny wygląd”.
Sala z widownią na pięć tysięcy osób nabrała charakteru wielofunkcyjnego. Miała służyć nie tylko pokazom filmowym, ale też rozmaitym spotkaniom, uroczystościom czy mityngom. Tym razem też właściciele przywiązali uwagę do poprawienia kiepskiej dotąd akustyki. „Wkrótce nadejdzie z Paryża wprost z fabryki specjalna instalacja akustyczna zastosowana dotąd w kościele św. Piotra i Pawła w Rzymie. Dzięki tej instalacji każdy najcichszy dźwięk głosu z estrady będzie nader wyrazie słyszany w najdalszych zakątkach Sali i poczekalni” – czytamy w „Kurierze Warszawskim”.
Chyba udało się spełnić te zapowiedzi, skoro już kilka dni po otwarciu kina, przy pełnej Sali wygłosił w niej odczyt marszałek Józef Piłsudski. W kolejnych latach w Sali Colosseum urządzano też rozmaite spotkania, w których uczestniczyły setki ludzi, jak i przedstawienia w rodzaju rewii „Gwiazdka dla Wszystkich” na przełomie 1929 i 1930 r.
W tym czasie kino mogło pochwalić się nie byle jaką nowinką techniczna. Były nią organy Wurlitzera, wykonane specjalnie do kina Colosseum w amerykańskiej fabryce Wurlitzera. Są to organy elektryczne, budową przypominające fisharmonię wyposażoną w dodatkowe przetworniki elektroakustyczne oraz filtry formatowe. Teraz organy w trakcie projekcji niemych filmów organy dawały niesamowity efekt. Jednak już nie na długo.
Wkrótce po zainstalowaniu organów w kinie, dokonała się dźwiękowa rewolucja. Pomimo wybuchu kryzysu, Colosseum w walce z konkurencją szybko się przystosowało do tych zmian, wprowadzając aparaturę dźwiękową. Było jednym z pierwszych udźwiękowionych kin warszawskich. Tymczasem po kilku latach organy Wurlitzera przeniesione zostały z Colosseum do domu katolickiego Roma. Zdewastowane i zdekompletowane po drugiej wojnie światowej, uratowane zostały kilkanaście lat temu dzięki inicjatywie Marii i Andrzeja Szypowskich.
Pomimo kryzysu, zmian zachodzących w kinie, Colosseum dzięki kolejnym pomysłom wciąż trwało. W ostatnich latach przed wojną wzbogaciło się o drugą, mniejsza salę przeznaczoną na kino „Świt”. Kres Colosseum przyniosła dopiero druga wojna światowa. Jeszcze 31 sierpnia 1939 r. w kinie wyświetlano „Psa Baskervillów”. Kilka tygodni później zbombardowane kino leżało już w ruinie. Nigdy go nie odbudowano.