Na Cmentarzu Prawosławnym w Warszawie zachowało się kilkadziesiąt portretów zmarłych. Patrzą z nich oficerowie, duchowni, profesorowie rosyjskich uczelni, ich żony i dzieci.
Wspólna mogiła kochanków, Wiery Władymirownej Onacewicz i Gieorgija Władymirowicza Jacuna od lat wywiera na mnie wrażenie. Kryje się za nią romantyczna historia, która mogłaby posłużyć za kanwę do dramatu w rodzaju „rosyjscy Romeo i Julia w Warszawie”. Wiera Władymirowna miała lat 18 i była córką wysokiego oficera rosyjskiego stacjonującego w Warszawie. Gieorgij Władymirowicz niewiele więcej. Był podporucznikiem Lejb-Gwardyjskiego Keksholmskiego Pułku Piechoty im. Cesarza Austriackiego (Лейб-гвардии Кексгольмский Императора Австрийского полк), stacjonującego za Rondem Mokotowskim (dziś Unii Lubelskiej).
Grobowiec zdobi płaskorzeźbiony portret kochanków. On w mundurze, pod wąsem i z orderem na piersi. Ona w starannie upiętej fryzurze z wielką kokardą na szyi. Ich dramatu można się tylko domyślać. Poznali się pewnie na jakimś balu urządzanym w kasynie oficerskim. Tańczyli. Zapałali do siebie uczuciem. Spotykali się ukradkiem. Ona wyjawiła wszystko rodzicom. On chciał się z nią żenić, ale dla ojca dziewczyny małżeństwo byłoby upokarzającym mezaliansem. Młodzi, porywczy, targani namiętnościami tego samego, listopadowego dnia w 1906 r. popełnili samobójstwo. Wyobrażam sobie, że był to dzień smutny, deszczowy i chłodny.
Ich śmierć może wywarła wrażenie na kadrze oficerskiej Pułku Keksholmskiego, ale już na pewno nie na mieszkańcach Warszawy, o ile w ogóle dotarła do niej jakakolwiek informacja. Wciąż trwała rewolucja, która wybuchła w 1905 r. Idąc warszawską ulicą w ciągu jednej przechadzki można było zostać kilkakrotnie zatrzymanym przez żandarmów do rewizji lub zranionym lub zabitym przypadkowej strzelaninie czy zamachu. Krew lała się na ulicach i mało kto przejmował się losem oficera zaborczej armii i jego ukochanej. Co innego dziś, po 111 latach. Pomnik stał się uniwersalną pamiątką po tragicznej miłości i bezsensownej śmierci. Płyta z wizerunkiem kochanków jest wykuta w białym marmurze i wtopiona została w krzyż w formie skały. Kilkanaście lat temu odrestaurowana, uderza fotograficznym realizmem wyobrażonych na niej postaci.
W niniejszym tekście chcę jednak zaprezentować wizerunki Rosjan uwiecznione na porcelanie. Nie przetrwało ich wiele. Tym są cenniejsze. Są to oficerowie zaborczej armii rosyjskiej stacjonującej w Warszawie, urzędnicy poczty, banków, kolei czy profesorowie Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutu Politechnicznego im. Mikołaja II. Stanowiska te władze obsadzały w Królestwie Polskim Rosjanami.
Warto tu może dodać, że Uniwersytet Warszawski przywrócony w 1869 r. przez cara za pomocą metod policyjnych, miał fatalną opinię. Polska młodzież z Warszawy bojkotowała go. Wolała już wyjeżdżać po wykształcenie do Petersburga, Rygi czy Kijowa. Z jednego z pomników w postaci miniatury secesyjnej cerkiewki spogląda na nas Grigorij Fiodorowicz Simonienko, w latach 1892 – 1900 dziekan wydziału prawa Uniwersytetu Cesarskiego. Fotografia, na której został wyobrażony jest ukruszona i blednie z każdym rokiem. Znika tak jak znika pamięć o tamtych czasach w Warszawie. Na zdjęciach portrety z Cmentarza Prawosławnego w Warszawie.