Ślady po odłamkach na elewacji kamienicy przy Wiktorskiej 17 są pamiątkami po dramatycznych wydarzeniach, jakie rozegrały się tu w ostatnich dniach Powstania Warszawskiego.
Gdy w drugiej połowie lat 60. zamieszkałem z rodzicami na Starym Mokotowie, otaczał mnie pejzaż pełen śladów drugiej wojny światowej i Powstania Warszawskiego. Pamiętam, jak któregoś dnia na strychu rozbieranej willi pomiędzy Kwiatową a Króżańską odnaleziony został arsenał broni. Czasem bawiliśmy się w wojnę daleko od naszego podwórka, w bunkrze znajdującym się w miejscu obecnej jezdni ulicy Spacerowej. Zbudowali go Niemcy już po upadku Powstania Warszawskiego. W tamtym czasie na Mokotowie, na ścianach setek domów widniały ślady po odłamkach, kulach karabinowych i uderzeniach pocisków większego kalibru.
Czas wszystko zmienia. Zaciera ślady i dziś, aby je odnaleźć, trzeba się nieźle nachodzić. Ślady znikają w trakcie remontów budynków. Niektóre z nich pozostawiane jednak zostają celowo. Tak jest też stało się w przypadku kamienicy Kamlera przy Wiktorskiej 17. Tu ślady po kulach widoczne są na cokole z ciemnowiśniowego klinkieru i na fragmencie tynku, pokrywającego wyższe partie elewacji. Te ostatnie niczym święte relikwie zostały zasłonięte szybą i opatrzone stosownym napisem.
Gdy przed laty pisałem artykuł o budynku w cyklu „Warszawa nieodbudowana”, cała fasada kamienicy przy Wiktorskiej 17 usiana była śladami po odłamkach i kulach. Wtedy też rozmawiałem z wnuczką pierwszego właściciela budynku, prof. Anną Stańczykowską-Piotrowską, hydrobiolożką, specjalistką w zakresie ekologii wodnych bezkręgowców. Opowiadała zarówno o dziejach budynku, jak i jego powstańczym epizodzie. Przypomnę tu, że dom ten powstał w 1923 r. dla jej dziadka Józefa Kamlera.
W tamtym czasie wokół były jedynie pola, rosło zboże, na łąkach pasły się krowy, a w rejonie Wiktorskiej nie brakowało glinianek. Z czasem zaczęto brukować ulice, wytyczać działki i je zabudowywać. Glinianki zostały zasypane. Sam dom wyglądał inaczej niż dziś. Był rodzajem dużej, jednopiętrowej willi. W 1938 r. został nadbudowany i gruntownie przekształcony. Projekt przebudowy sporządził charyzmatyczny architekt Jan Koszczyc-Witkiewicz. Zupełnej zmianie uległa wówczas fasada. Gładkie, jasne tynki zaczęły w niej wówczas kontrastować z ekspresyjnymi ceglanymi opaskami wokół okien, z gzymsami i z wykonaną w klinkierze partią cokołową. W podobnym duchu Jan Koszczyc-Witkiewicz zaprojektował pobliskie domy przy Malczewskiego 20 oraz Naruszewicza 20.
Józef Kamler mieszkał na parterze budynku. Na piętrze znajdowało się biuro firmy kanalizacyjno-wodociągowej „Józef Kamler i ska”. Z kolei na dobudowanym drugim piętrze znalazło się mieszkanie jego syna Witolda (mieszkał tam z żoną Wandą i dwoma synami).
Pani Anna Stańczykowska-Piotrowska opowiadała mi o dziejach budynku w czasie Powstania Warszawskiego. Jak mówiła, jeszcze przed 1 sierpnia 1944, w suterenie urządzono schron. Józef Kamler nie opuszczał jednak mieszkania na parterze, gdzie razem z nim i jego żoną mieszkała też jego głuchoniema siostra. Nie słyszała ona świstu kul ani huku wybuchów i spokojnie siedziała w oknie, szyjąc bandaże dla szpitala powstańczego. Taki szpital znalazł się w budynku.
Powstańcze wspomnienia pani Anny Stańczykowskiej-Piotrowskiej można też odnaleźć na stronie Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. Jak tam opowiada, pierwsze strzały 1 sierpnia 1944 r. słychać było gdzieś od strony ul. Kazimierzowskiej. „Pamiętam, że pogoda nie była sierpniowa, a raczej już trochę jesienna, a w następnych dniach zaczęły się deszcze i bardzo się wtedy pogorszyła. Byliśmy w naszym domu i wokół była atmosfera nie tylko euforii, że nareszcie jesteśmy na terenach Polski, że są flagi, że ludzie mogą śpiewać czy nucić jakieś piosenki żołnierskie zakazane w czasie okupacji. Wszyscy wokół starali się zajmować powstańcami. […] Wszyscy się spodziewali, że Powstanie będzie trwało zaledwie kilka dni, tydzień, a nie dłużej” – opowiada.
Frontalny atak Niemców na Mokotów rozpoczął się 25 września 1945 r. Tego dnia o godzinie wpół do ósmej rano w parter i schron kamienicy uderzył potężny pocisk niemiecki.
– Siedzieliśmy w piwnicy, ja leżałam na łóżku i wtedy nastąpiła eksplozja. Wszyscy, którzy byli w piwnicy od strony Wiktorskiej, zginęli, mnie nic się nie stało. Ludzie mieli urwane nogi. Moja mama zginęła, moja siostra Ewa zmarła kilka godzin później, zdążyła jeszcze przystąpić do komunii świętej. W schronie zginęło też ukrywające się z nami małżeństwo Markowskich z córeczką. Druga ich córka została ranna. Pani Kulińska straciła nogę. Dziadkowie, którzy do schronu nie zamierzali schodzić, nie odnieśli szwanku – opowiadał mi pani Anna, a na stronie muzeum czytamy: „W momencie po wybuchu pocisków zostaliśmy tam właściwie zasypani i straciłam świadomość. Odzyskałam przytomność, już jak mnie wydobywano spod gruzów i jakichś desek, które pospadały na mnie. Straszliwy był przede wszystkim moment tego ciasnego pomieszczenia, pełnego kurzu, dymu. Od tej pory mam lęk zamkniętych przestrzeni. Najpierw wyniesiono rannych. Jeden z powstańców wyniósł mnie na rękach i przyniósł na Misyjną do szpitala w piwnicy. […] Dziadek przyszedł i powiedział, że moja mama w czasie operacji umarła, co nie bardzo dochodziło do mojej świadomości. Po prostu w to nie wierzyłam. Wydawało mi się, że to są przypuszczenia, że dziadek mówi rzeczy, które mogą być, ale nie są prawdą. Po jakimś czasie dziadek […] powiedział też o śmierci Ewy. […]”.
„Dla mnie jedną z rzeczy, które były szalenie ciekawe w atmosferze wśród ludności cywilnej, była szalona pobożność. Odbywały się ciągle rozmaitego typu nabożeństwa, wspólne modlitwy. Przy mojej mamie znaleziono [teksty] litanii, które nosiła ze sobą w woreczku zawieszonym na szyi. Mama była wierzącą katoliczką, ale nigdy nie była osobą aż tak religijną i wierzącą [jak] wtedy w to, że jednak Pan Bóg nas nie opuści” – czytamy.
Nocą z 26 na 27 września dom Kamlerów spłonął. „Pamiętam scenę, jak dziadek stoi na podwórku i patrzy, jak płonęły jego książki (miał dużą bibliotekę i miał dużo obrazów swoich kolegów malarzy). Wtedy wydawało się, że to nie ma znaczenia. Trudno w ogóle mówić, że to jest jakaś strata. Dziadek wziął dwa skórzane nesesery, które do tej pory istnieją, i w których nic nie było” – wspominała Anna Stańczykowska-Piotrowska.
27 września Niemcy wygnali z domów tych, którzy przeżyli i po kapitulacji Mokotowa pognali ich na Tor Wyścigów Konnych na Służewcu. Tam urządzono pierwszy obóz przejściowy. Ze Służewca zostali oni wywiezieni do obozu w Pruszkowie. Dziś, oglądając na elewacji budynku niezbyt już liczne ślady wojny, trudno wyobrazić sobie dramatyczne wydarzenia, jakie rozegrały się tu w 1944 r.
Swoistym śladem niemieckiej okupacji w czasach drugiej wojny światowej (ale już nie Powstania) jest też kamienica stojąca po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko kamienicy Kamlera, przy Wiktorskiej 22. Jej budowę doprowadzoną do stanu surowego przerwał wybuch wojny. Prowizorycznie wykończona, została zamieszkała, ale aż do dziś jej elewacja jest nieotynkowaną, ceglaną ścianą. Od 80 lat znajduje się niemal w takim stanie, jak w chwili wybuchu wojny.